poniedziałek, 9 stycznia 2012

Paryska przygoda ponoworoczna (część V)


(z podziękowaniami dla Milenki za inspirację w kwestii Murzyna)

– Czego od ciebie chciał ten parapsycholog? – spytałem.

– Usłyszał, jak z tobą rozmawiałem przez komórkę. Przeprosił, powiedział, że nie mógł nie usłyszeć. Że jego bardzo interesują dawne wystroje wnętrz w Dzielnicy Łacińskiej i życie codzienne w Paryżu w czasach rewolucji... Pytał, że jakich źródeł korzystałem. Powiedziałem ogólnikowo, że z różnych. Więc poprosił, żebym mu przesłał linki do moich materiałów źródłowych. A potem spytał, czy wierzę w reinkarnację. Powiedziałem, że jestem agnostykiem.

– Lepiej się nie wdawaj w bliższą znajomość z tym gościem – poradziłem.

– Pewnie, że nie. Ja do naukowców z Sorbony nie mam zaufania – stwierdził Bazil. – Słuchaj, wracajmy, królika niedługo trzeba będzie wyjąć z marynaty.

– Spróbuję nie trzymać cię za rękę w metrze – zapowiedział. – Ta tabletka naprawdę pomogła. No i nie chcę, żeby cię przeze mnie brali za geja. To się teraz tak nazywa, prawda? Czytałem w internecie.

– Słuchaj, Bazil – spytałem – jak to z tobą jest: z jednej strony mówisz o rodowym pałacu pod Wersalem, z drugiej strony pracowałeś w knajpie... Jak to się jedno ma do drugiego?

– Ja się rodzicom zgubiłem podczas rewolucji – odparł. – Nie znam szczegółów, ale oni wyjechali do Anglii, po mnie ktoś miał przyjechać, nie przyjechał, ktoś się miał mną zaopiekować, nie zaopiekował się... W rezultacie zostałem dzieckiem ulicy i różnych zajęć się imałem. Kiedy podrosłem, to zaciągnąłem się do armii, bo tam przynajmniej człowiek regularnie jeść dostawał. Zupełnie niedawno krewni mnie odnaleźli. Duży spadek dostałem, między innymi ten pałac. Ale tej forsy, którą mam na koncie, to tu z bankomatu nie wyjmę – westchnął.

Na stacji przy operze znów natknęliśmy się na Mariebelle. Też przesiadała się na trójkę.
– Fajny dzień miałam – opowiadała. – Szefowa mnie wysłała na kurs o ziołolecznictwie. Bardzo to było ciekawe. Chciałabym pracować z ziołami, robić lekarstwa od podstaw. Bo niby jestem laborantką, a moja praca niewiele się różni od pracy w supermarkecie...

Na peronie był spory tłok. Grupka hałaśliwych młodych ludzi oddzieliła nas od Mariebelle. A ona nagle krzyknęła:
– Puść! Zostaw!

Przepchała się do nas.

– Torebkę mi wyrwali – powiedziała z rezygnacją.

Bazil bez słowa odwrócił się i dał nurka w tłum.

– Bazil! – zawołała Mariebelle – Daj spokój, to bez sensu!

Szukaliśmy wzrokiem Bazila. Po chwili coś się przy kancie peronu zakotłowało, na tory zeskoczył wyrostek w bluzie z kapturem i zręcznie wdrapał się na przeciwległy peron. A za nim zeskoczyła znajoma wysoka postać w kaszmirowym płaszczu. Zaraz potem rozległ się świst i całą scenę przesłoniła wjeżdżająca na tory rozpędzona trójka.

Mariebelle stała jak skamieniała.
– On miał jakieś przeczucie – szepnęła. – Dlatego dostawał ataków paniki w metrze. Boże, wszystko przeze mnie... Przez moją głupią torebkę...

Chwyciłem ją za rękę.
– Biegnijmy tam – powiedziałem.

Ale biec nie bardzo się dało. Rozpaczliwie przepychaliśmy się pod prąd. W kieszeni zabrzęczała komórka.

– Bazil!!! – wrzasnąłem i nagłośniłem telefon.

– Paul, mnie właśnie prowadzą na komisariat – mówił zupełnie spokojnym głosem Bazil. – Możecie tam przyjść? To tu, na stacji. Potwierdzisz moją tożsamość, bo wiesz, nie mam przy sobie dokumentów. A Mariebelle odbierze sobie torebkę.

Zadano nam parę pytań i spisano protokół.
– Dobrze – stwierdził policjant. – teraz tylko zapłaci pan karę. Po torach biegać nie wolno. Osiemdziesiąt euro.
– Co??? – oburzyła się Mariebelle. – Zachował się jak bohater, wyręczył was, złapał złodzieja, i ma za to płacić karę?!
– Chodzenie po torach jest nielegalne – policjant był niewzruszony.
– To niechby panowie zadbali, żeby człowiek mógł legalnie być bezpieczny na stacji – prychnęła Mariebelle.

Bazil spokojnie wyjął portfel i położył na biurku dziewięćdziesiąt euro.

– Reszty nie trzeba – rzucił książęcym tonem. – Teraz już nie będę się bał metra – uśmiechnął się do nas.

Zdecydowaliśmy, że od razu pójdziemy do mnie. Wszystkim nam dobrze zrobi jakiś drink, uznałem.

Bazil zatrzymał się przed bramą.
– Listek laurowy mi potrzebny. Chodźcie ze mną do sklepu, żeby jakieś nowe nieporozumienie z Murzynem nie wynikło.

Bazil ostentacyjnie pozdrowił Murzyna i równie demonstracyjnie wziął koszyk i włożył do niego torebkę listków laurowych. Dorzuciłem oliwki i orzeszki pistacjowe. Bazil zapłacił. Zwrócił się do wyjścia... i nagle rozpiszczał się alarm, a drzwi zablokowały się z lekkim trzaskiem.

Murzyn wyskoczył zza lady jak pantera i przesunął rękami po obu stronach kręgosłupa Bazila.

– Coo?!!! – Bazil wykonał błyskawiczny obrót, a potem klasyczny prawy sierpowy. Murzyn wyrżnął głową w półkę i rozciągnął się na podłodze. Posypały się na niego słoiczki z przyprawami, musztardą i chrzanem.

– Nie będziesz mnie dotykał, koczkodanie – syknął przez zęby Bazil.
– Ja... przepraszam pana – wyjąkał Murzyn i wycofał się na zaplecze.

Bazil schylił się, zaczął zbierać te słoiczki, które się nie rozbiły, i ustawiać je na półce.
Drzwi na zaplecze otwarły się i wkroczyła pokaźnej postury siwa Murzynka, uzbrojona w wielką szczotkę i jeszcze większego mopa.

Drzwi wyjściowe wciąż były zablokowane.

– Pan to zostawi, ja to sprzątnę raz-dwa – zwróciła się do Bazila. – To pan mu przyłożył? Bardzo dobrze. Jemu się od dawna należało. Może przestanie robić te kawały z alarmem. Dopóki nie poszedł do przedszkola, to jeszcze jakoś sobie z nim radziłam, ale później to się całkiem rozbestwił. Wszystko przez tę poprawność polityczną. Ja jej, proszę państwa, nie znoszę. Żaden dzieciak nie miał odwagi mu przylać, a przedszkolanki bały się go nawet w kącie za karę postawić, żeby je o dyskryminowanie mniejszości nie posądzono. I takie skutki. Zaraz państwu drzwi otworzę.

Ale przedtem wzięła z półki butelkę najlepszgo wermutu i włożyła do naszej siatki.

– Na koszt firmy. Za przeszkolenie personelu – powiedziała. – Zapraszam na przyszłość.

– Pani jest bardzo rozsądną i mądrą osobą. Dziękujemy – Bazil ukłonił się i z szacunkiem pocałował Murzynkę w rękę.

1 komentarz:

  1. Ha, ha. Musiałam poszperać w pamięci, co to ja Ci nablubrałam. I na szczęście sobie przypomniałam, wraz z wydarzeniem, które mnie zainspirowało, a o którym - z przyzwoitości - nie wspomnę:)

    OdpowiedzUsuń