sobota, 21 stycznia 2012

Paryska przygoda ponoworoczna (część X, chyba ostatnia).




Pewnie mi nie uwierzycie, ale weekend minął bez dramatycznych wydarzeń.

Bo przecież nie można uznać za coś szczególnego faktu, że Bazil wpadł do sadzawki z karpiami w ogrodzie Palais de Chatreville. Wybraliśmy się mianowicie do Wersalu, żeby Jean i Bazil mogli obejrzeć swoje rodzinne domy.

Bazil wpadł zatem do sadzawki – na szczęście nie miał przy sobie laptopa – a Jean jednym susem rzucił się na ratunek, pamiętając jednak o zrzuceniu kurtki i swetra przed skokiem. Przez dłuższą chwilę pod niebo tryskały fontanny wody, a wśród nich rozlegały się radosne piski Bazila.

Wreszcie obaj arystokraci wygramolili się na brzeg, ociekając wodą, zanosząc się śmiechem i prezentując dwa dorodne karpie.

– Skoczyłeś szczupakiem, a złapałeś karpia, hi, hi!
– Kiedy byłem mały... oj, nie mogę... to kiedy się czasem przewróciłem, nasza gosposia pytała, czy złapałem zajączka... I zawsze miałem wyrzuty sumienia, że mi się żadnego zajączka nie udaje złapać... To teraz przynajmniej karpia...
– Dobre byłyby te karpie w szarym sosie, ale przecież nie możemy ich zabrać... Chodź, zaniesiemy je do kuchni – i podążyli w stronę kuchennego wejścia do pałacu, będącego obecnie, jak chyba pamiętacie, podwersalskim hotelem.

Właściciele hoteliku, starsi państwo o podobającym się szwoleżerom nazwisku Cheval, wcale się na nas nie pogniewali. Zaproponowali nam nocleg po zniżonej cenie oraz wypranie i wysuszenie przyodziewku naszych szwoleżerów. A kiedy usłyszeli nazwisko Bazila i dowiedzieli się, że pochodzi z TYCH de Chatreville’ów, to w ogóle nie chcieli od nas zapłaty.

– Nie wypada, żeby pan płacił za nocleg pod dachem przodków, a przyjaciół też ma pan prawo zaprosić – powiedziała pani Amelia Cheval.
– Nie zbiedniejemy. I tak zwijamy ten interes, bo od miesięcy zupełnie gości nie ma. Wszyscy wolą mieszkać w centrum – dodał jej małżonek.
– Serdecznie dziękuję – Bazil uśmiechnął się swoim najbardziej czarującym uśmiechem. – Jak to miło z państwa strony. A pani ma takie śliczne imię. I podobna jest pani do Amelii z Montmatre. Widziałem ten film w Internecie, zna go pani?
– Ależ z księcia pochlebca. Chociaż pięćdziesiąt lat temu może i trochę do niej byłam podobna – pani Amelia lekko się zarumieniła.

Wkrótce Bazil przebrany w strój kucharza przyrządzał karpie w szarym sosie, a Jean w kombinezonie ogrodnika z zapałem rąbał na podwórzu drwa do kominka. Mariebelle udała się do pralni z mokrymi ciuchami szwoleżerów. Ja też chciałem być użyteczny, ale nie bardzo wiedziałem, jak. Ostatecznie wziąłem się za podlewanie kwiatków w foyer i jadalni.

Karpie były wyśmienite, a po kolacji rozsiedliśmy się w przytulnym saloniku przed kominkiem. Bazil i Jean taktownie dostosowali swój muzyczny repertuar do towarzystwa i śpiewali nam na dwa głosy hiszpańskie piosenki ludowe i włoskie canzony. Potem pan Cheval włączył stary gramofon na płyty winylowe i wsłuchaliśmy się w śpiew Edith Piaf. A kiedy zabrzmiały pierwsze tony „Milorda”, Bazil porwał do tańca panią Amelię, a Jean Mariebelle.
Milord
Inna wersja "Milorda": http://www.youtube.com/watch?v=lUNOVC1qVjc

– Co za czarujący młodzi ludzie... – usłyszałem, kiedy opuszczaliśmy salonik.

Rano Bazil podał wszystkim śniadanie, potem jeszcze szybciutko wyszorował podłogę w kuchni, wyprasował sobie i Jeanowi koszule, a przy okazji stos obrusów, nakarmił okruszkami pozostałe karpie, tym razem nie wpadając do sadzawki, i wróciliśmy podmiejską kolejką do Paryża.

Niedziela też minęła zadziwiająco spokojnie, pomijając fakt, że Jean i Bazil, zainspirowani wizytą w muzeum kinematografii, kupili sobie w sklepie z pamiątkami kopie starych kostiumów filmowych: Bazil mumii egipskiej, a Jean Belfegora, upiora z Luwru. Wybrali się w nich do gejowskiej dyskoteki na placu Pigalle i znów wzbudzili popłoch wśród drag queens.

Ale o tym dowiedziałem się dopiero, kiedy w tychże kostiumach przyjechali po mnie na Père Lachaise. O mało nie przyprawili o zawał najpierw Claude’a, a potem naszych zmienników, no, ale w rezultacie nikomu nic się nie stało. Bardzo byłem zadowolony z takiego miłego i spokojnego weekendu.
A w poniedziałek...

Zebraliśmy się w moim mieszkanku na brunch.

Z Bazilem coś ewidentnie było nie w porządku. Co chwila zrywał się od stołu, sprawdzał to laptopa, to komórkę... Kiedy posypał sobie jajecznicę kopiastą łyżką cukru i znów pobiegł do laptopa, wszyscy mieliśmy dość zatroskane miny.

– Co mu jest? – spytałem Jeana.

– Może wczoraj, w tej dyskotece... – powiedział ponuro porucznik. – On zawsze ma powodzenie, jakby się nie ubrał... Kiedy był moim ordynansem, to pojęcia nie macie, ilu oficerów chciało ze mną o niego grać w karty. Niejaki Olek Fredro stawiał dwie arabskie klaczki i złotą tabakierkę z pozytywką. Nie przyjmowałem tych propozycji, bo wydawało mi się, że Bazil jest do mnie przywiązany. Ale w waszych czasach jest inaczej. Stałe związki nie mają racji bytu. Jeżeli się w kimś zakochał, to trudno, trzeba to znieść po męsku.

Nagle zabrzęczał domofon.

– Nareszcie!!! – Bazil rzucił się do drzwi.

W drzwiach stał przystojny młody człowiek w kurteczce z nadrukiem: „Express Service”.

– To już trochę za bezczelne – stwierdził Jean i zaczął zawijać rękawy.

– Nie bij go, Jeaneczku, tylko pokwituj – Bazil dał młodemu człowiekowi osiem euro i pokiwał mu na pożegnanie. – A teraz sprawdź, Jeanuś, czy wszystko się zgadza.

Jean rozerwał pierwszą kopertę, potem drugą.

– Paszport – stwierdził. – I prawo jazdy, na wszystkie pojazdy, łącznie z ciężarówkami. Skąd ty, Bazilku, wziąłeś to... jak to się nazywa... zdjęcie?

– Zrobiłem komórką! I poprawiłem w fotoszopie! – Bazil podskakiwał z radości. – Cieszysz się, Jeanku, nie? Ja też mam paszport, i kartę kredytową, i numery ewidencyjne mamy, i wszystko, co potrzeba! Tak się denerwowałem, że się nie uda! Ale wszystko w porządku!

– Za fałszowanie dokumentów nieźle można posiedzieć – zauważyłem.

– Jakie fałszowanie? Wszystko legalne! Bardziej legalne, niż przejęcie władzy przez cesarza!

– Bazil dalej radośnie podskakiwał. – Nie rozumiecie? Sugestia podprogowa! Wśród Iluminatów są przecież różne szychy z policji, z urzędów, z banków! Najważniejsze było, żeby odhipnotyzowali Jeanka i o nim zapomnieli, i zapomnieli o tych swoich pomysłach przejęcia władzy nad światem... Ale przy okazji włożyłem parę slajdów dotyczących naszych kwestii prywatnych. Należało nam się, za to porwanie Jeanka! Konto w Szwajcarii jest moje, stryjek zażądał gwarancji na trzysta lat, tylko dokumentów brakowało. Teraz kupimy Palais de Chatreville! Ja będę gotował, Jeanek kupi kilka koników i będzie uczył gości konnej jazdy... i parę samochodów się kupi, dostawczy na codzień, a na niedzielę sportowy dla Jeanka... państwo Cheval będą sobie dalej tam mieszkać, jak długo im się spodoba... A... a wy... może... gdybyście chcieli... ktoś musi się zająć ogrodem... i jeszcze jakaś spa, ziołolecznictwo... – Bazil spojrzał na Mariebelle i na mnie błagalnym wzrokiem.

– Bazilku – odezwał się porucznik Jean – ja mam co do tej koncepcji spore wątpliwości.

– Hi, hi! Boisz się, że za spokojnie będzie, Jeaneczku?

– Ty mnie zawsze rozumiesz, chomiczku. Dobra. Na wakacje pojedziemy do Polski, tam zawsze jest z kim walczyć – uśmiechnął się porucznik Jean. – Okażemy się godni epoki!

https://www.youtube.com/watch?v=MeMuEFSD-Us


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz