Pewnie mi nie uwierzycie, ale weekend minął bez dramatycznych wydarzeń.
Bo przecież nie można uznać za coś szczególnego faktu, że Bazil wpadł do
sadzawki z karpiami w ogrodzie Palais de Chatreville. Wybraliśmy się mianowicie
do Wersalu, żeby Jean i Bazil mogli obejrzeć swoje rodzinne domy.
Bazil wpadł zatem do sadzawki – na szczęście nie miał przy sobie laptopa –
a Jean jednym susem rzucił się na ratunek, pamiętając jednak o zrzuceniu kurtki
i swetra przed skokiem. Przez dłuższą chwilę pod niebo tryskały fontanny wody,
a wśród nich rozlegały się radosne piski Bazila.
Wreszcie obaj arystokraci wygramolili się na brzeg, ociekając wodą,
zanosząc się śmiechem i prezentując dwa dorodne karpie.
– Skoczyłeś szczupakiem, a złapałeś karpia, hi, hi!
– Kiedy byłem mały... oj, nie mogę... to kiedy się czasem przewróciłem,
nasza gosposia pytała, czy złapałem zajączka... I zawsze miałem wyrzuty
sumienia, że mi się żadnego zajączka nie udaje złapać... To teraz przynajmniej
karpia...
– Dobre byłyby te karpie w szarym sosie, ale przecież nie możemy ich zabrać...
Chodź, zaniesiemy je do kuchni – i podążyli w stronę kuchennego wejścia do
pałacu, będącego obecnie, jak chyba pamiętacie, podwersalskim hotelem.
Właściciele hoteliku, starsi państwo o podobającym się szwoleżerom nazwisku
Cheval, wcale się na nas nie pogniewali. Zaproponowali nam nocleg po zniżonej
cenie oraz wypranie i wysuszenie przyodziewku naszych szwoleżerów. A kiedy
usłyszeli nazwisko Bazila i dowiedzieli się, że pochodzi z TYCH de Chatreville’ów,
to w ogóle nie chcieli od nas zapłaty.
– Nie wypada, żeby pan płacił za nocleg pod dachem przodków, a przyjaciół
też ma pan prawo zaprosić – powiedziała pani Amelia Cheval.
– Nie zbiedniejemy. I tak zwijamy ten interes, bo od miesięcy zupełnie
gości nie ma. Wszyscy wolą mieszkać w centrum – dodał jej małżonek.
– Serdecznie dziękuję – Bazil uśmiechnął się swoim najbardziej czarującym
uśmiechem. – Jak to miło z państwa strony. A pani ma takie śliczne imię. I
podobna jest pani do Amelii z Montmatre. Widziałem ten film w Internecie, zna
go pani?
– Ależ z księcia pochlebca. Chociaż pięćdziesiąt lat temu może i trochę do
niej byłam podobna – pani Amelia lekko się zarumieniła.
Wkrótce Bazil przebrany w strój kucharza przyrządzał karpie w szarym sosie,
a Jean w kombinezonie ogrodnika z zapałem rąbał na podwórzu drwa do kominka.
Mariebelle udała się do pralni z mokrymi ciuchami szwoleżerów. Ja też chciałem
być użyteczny, ale nie bardzo wiedziałem, jak. Ostatecznie wziąłem się za
podlewanie kwiatków w foyer i jadalni.
Karpie były wyśmienite, a po kolacji rozsiedliśmy się w przytulnym saloniku
przed kominkiem. Bazil i Jean taktownie dostosowali swój muzyczny repertuar do towarzystwa
i śpiewali nam na dwa głosy hiszpańskie piosenki ludowe i włoskie canzony. Potem
pan Cheval włączył stary gramofon na płyty winylowe i wsłuchaliśmy się w śpiew
Edith Piaf. A kiedy zabrzmiały pierwsze tony „Milorda”, Bazil porwał do tańca
panią Amelię, a Jean Mariebelle.
Milord
Inna wersja "Milorda": http://www.youtube.com/watch?v=lUNOVC1qVjc
Milord
Inna wersja "Milorda": http://www.youtube.com/watch?v=lUNOVC1qVjc
– Co za czarujący młodzi ludzie... – usłyszałem, kiedy opuszczaliśmy
salonik.
Rano Bazil podał wszystkim śniadanie, potem jeszcze szybciutko wyszorował
podłogę w kuchni, wyprasował sobie i Jeanowi koszule, a przy okazji stos
obrusów, nakarmił okruszkami pozostałe karpie, tym razem nie wpadając do
sadzawki, i wróciliśmy podmiejską kolejką do Paryża.
Niedziela też minęła zadziwiająco spokojnie, pomijając fakt, że Jean i
Bazil, zainspirowani wizytą w muzeum kinematografii, kupili sobie w sklepie z
pamiątkami kopie starych kostiumów filmowych: Bazil mumii egipskiej, a Jean Belfegora, upiora z Luwru. Wybrali się w nich do gejowskiej dyskoteki na placu
Pigalle i znów wzbudzili popłoch wśród drag queens.
Ale o tym dowiedziałem się dopiero, kiedy w tychże kostiumach przyjechali
po mnie na Père Lachaise. O mało nie przyprawili o zawał najpierw Claude’a, a
potem naszych zmienników, no, ale w rezultacie nikomu nic się nie stało. Bardzo
byłem zadowolony z takiego miłego i spokojnego weekendu.
A w poniedziałek...
Zebraliśmy się w moim mieszkanku na brunch.
Z Bazilem coś ewidentnie było nie w porządku. Co chwila zrywał się od
stołu, sprawdzał to laptopa, to komórkę... Kiedy posypał sobie jajecznicę
kopiastą łyżką cukru i znów pobiegł do laptopa, wszyscy mieliśmy dość
zatroskane miny.
– Co mu jest? – spytałem Jeana.
– Może wczoraj, w tej dyskotece... – powiedział ponuro porucznik. – On
zawsze ma powodzenie, jakby się nie ubrał... Kiedy był moim ordynansem, to pojęcia
nie macie, ilu oficerów chciało ze mną o niego grać w karty. Niejaki Olek
Fredro stawiał dwie arabskie klaczki i złotą tabakierkę z pozytywką. Nie
przyjmowałem tych propozycji, bo wydawało mi się, że Bazil jest do mnie
przywiązany. Ale w waszych czasach jest inaczej. Stałe związki nie mają racji
bytu. Jeżeli się w kimś zakochał, to trudno, trzeba to znieść po męsku.
Nagle zabrzęczał domofon.
– Nareszcie!!! – Bazil rzucił się do drzwi.
W drzwiach stał przystojny młody człowiek w kurteczce z nadrukiem: „Express
Service”.
– To już trochę za bezczelne – stwierdził Jean i zaczął zawijać rękawy.
– Nie bij go, Jeaneczku, tylko pokwituj – Bazil dał młodemu człowiekowi
osiem euro i pokiwał mu na pożegnanie. – A teraz sprawdź, Jeanuś, czy wszystko
się zgadza.
Jean rozerwał pierwszą kopertę, potem drugą.
– Paszport – stwierdził. – I prawo jazdy, na wszystkie pojazdy, łącznie z
ciężarówkami. Skąd ty, Bazilku, wziąłeś to... jak to się nazywa... zdjęcie?
– Zrobiłem komórką! I poprawiłem w fotoszopie! – Bazil podskakiwał z
radości. – Cieszysz się, Jeanku, nie? Ja też mam paszport, i kartę kredytową, i
numery ewidencyjne mamy, i wszystko, co potrzeba! Tak się denerwowałem, że się
nie uda! Ale wszystko w porządku!
– Za fałszowanie dokumentów nieźle można posiedzieć – zauważyłem.
– Jakie fałszowanie? Wszystko legalne! Bardziej legalne, niż przejęcie
władzy przez cesarza!
– Bazil dalej radośnie podskakiwał. – Nie rozumiecie? Sugestia podprogowa!
Wśród Iluminatów są przecież różne szychy z policji, z urzędów, z banków! Najważniejsze
było, żeby odhipnotyzowali Jeanka i o nim zapomnieli, i zapomnieli o tych swoich pomysłach przejęcia władzy nad światem... Ale przy okazji włożyłem parę slajdów
dotyczących naszych kwestii prywatnych. Należało nam się, za to porwanie
Jeanka! Konto w Szwajcarii jest moje, stryjek zażądał gwarancji na trzysta lat,
tylko dokumentów brakowało. Teraz kupimy Palais de Chatreville! Ja będę
gotował, Jeanek kupi kilka koników i będzie uczył gości konnej jazdy... i parę
samochodów się kupi, dostawczy na codzień, a na niedzielę sportowy dla Jeanka...
państwo Cheval będą sobie dalej tam mieszkać, jak długo im się spodoba... A...
a wy... może... gdybyście chcieli... ktoś musi się zająć ogrodem... i jeszcze
jakaś spa, ziołolecznictwo... – Bazil spojrzał na Mariebelle i na mnie
błagalnym wzrokiem.
– Bazilku – odezwał się porucznik Jean – ja mam co do tej koncepcji spore
wątpliwości.
– Hi, hi! Boisz się, że za spokojnie będzie, Jeaneczku?
– Ty mnie zawsze rozumiesz, chomiczku. Dobra. Na wakacje pojedziemy do
Polski, tam zawsze jest z kim walczyć – uśmiechnął się porucznik Jean. –
Okażemy się godni epoki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz