czwartek, 27 czerwca 2013

Udane i nieudane piosenki.


Nasi ojcowie poświęcali się dla ojczyzny.

Ale nie tylko nasi ojcowie. Mnie ten niemiecki film, z którego się żartuje (jak parę osób już zauważyło, powinien się nazywać „Nazi ojcowie..”) też się nie podoba, ale proszę o chwilę zadumy.


Swobodne tłumaczenie autorki:

Na berecie orle pióro,
Nigdy go nie porwie wiatr!
Bo wiatr nigdy nas nie porwie,
My idziemy śmiało w świat!

Twarda śmierć, krwawa śmierć –
Tak, to przystoi rycerzowi!

W prawej ręce trzymaj szablę,
W lewej – ostry oszczep dzierż,
Rany bolą, lecz rycerza
Nigdy nie przerazi śmierć!

Twarda śmierć, krwawa śmierć –
Tak, to przystoi rycerzowi!


Czy naprawdę nie można wybaczyć tym chłopcom, otumanionym, od dzieciństwa indoktrynowanym, wierzącym w swoją rycerską misję? 

wtorek, 18 czerwca 2013

Nasze matki, nasi ojcowie, i córka Ryana

– I jakie są skutki tej parady? – zainteresował się Aslak.
– Tej partii, do której należy Jeanek, słupki się podniosły, a tamtym się zmniejszyły – poinformował minister Garrick.

– Ciekawy paradoks... – mruknął sir Ian.

Kto mieczem wojuje, od miecza ginie – wygłosił sentencjonalnie Edzio de Saint-Pierre.

–  A ja wcale nie zginąłem od miecza, chociaż nim wojowałem – zaprotestował sir Richard, za ziemskich czasów mistrz Anglii w szermierce. – Mnie otruto, a potem upozorowano samobójstwo. Z grzeczności użyłem formy bezosobowej – dodał.

– Oszołom – szepnął biskup Roland i z jakiegoś powodu twarz powlekła mu się purpurą niemal kardynalską.

– Przestańcie świńtuszyć – wyjątkowo łagodnie skarcił kolegów komtur Ulf. – Stawiam wszystkim Krrrwawą Marrry. Włączmy telewizorrr i obejrzyjmy sobie serrrial. Narreszcie pokazują taki porządny, prrromujący trradycyjne warrrtości.

Unserrrre Mütterrrr, unserrrre Väterrrr? – spytał przymilnie Aslak, jak zwykle łatwo ulegający wpływom starszego kolegi.

– Możemy obejrzeć. O ten serial się nie pokłócimy, bo prawie wszyscy jesteśmy sierotami – zgodził się święty Edgar.

– Racja – zgodził się Richard. – Moich rodziców zabili Duńczycy, rodziców Aslaka Indianie...

– Jak to, Indianie? Islandczyków?

– Przecież wikingowie już w średniowieczu próbowali skolonizować Amerykę, ale im się nie udało. Do taty Filipa dobrała się święta Inkwizycja, do ojca Edzia to już nie pamiętam, katarowie czy zwolennicy papiestwa... To się nigdy nie wyjaśniło, prawda, Edek? A któregoś z pana przodków, panie Stasiu – Richard zwrócił się do podającego drinki właściciela tawerny – chyba jakiś Krzyżak walnął po głowie, a brat stryjeczny tego przodka mu to odwzajemnił. Jeankowi wszystkich krewnych zgilotynowali podczas rewolucji. Tylko rodzina Iana jakoś się uchowała...

– Nam się też w Indiach od Sikhów dostało – zauważył sir Ian. – A na bliższym gruncie od Irlandczyków.

– Bo po co wam była ta córka Ryana?

(...)

Spod stołu wygramolił się dwugłowy orzeł.

– Serrial! – zaskrzeczał wesoło, skubnął przyjaźnie habit świętego i usadowił się na kolanach komtura.

– Ale żeby aż tak... żeby na przykład żydzi byli poubierani w pasiaki już w wagonach, przez przyjazdem do Oświęcimia... Wyście aż taką dobrą organizację mieli? – dziwił się sir Ian.

– Wirr haben immerrrr eine gute Orrrrganisation gehabt, ihr Untermenschen! – oznajmił orzeł. – Jetzt schauen wir uns die Seriale an. Da ist gezeigt, was recht ist. Untermenschen sollen jedem Adler eine Gans geben. 

Z ekranu telewizora rozległy się straszne krzyki i huki, potwierdzające opinię orła i komtura. A zaraz potem święty Edgar wyłączył telewizor.





niedziela, 16 czerwca 2013

O grilowaniu i rowerze

Bywalcy tawerny leniwie pochylali się nad piwkiem – jak to w czerwcu, kiedy pierwsze osy zlatują się do czekającego na grilowanie mięska, a bezczelne mewy wyrywają z rąk turystów parówki, zwane hotdogami. Tak przynajmniej dzieje się w Skandynawii, gdzie mewy posiadają wyjątkową zdolność odróżniania turystów od tubylców.

Gości tawerny nie interesowała jednak Skandynawia i mewy. Wpatrywali się – leniwie, bo leniwie, ale jednak z zainteresowaniem – w pewien punkt na powierzchni niebieskozielonej kulki, wirującej za oknem.

– Powiększ obraz, Edgar – poprosił sir Richard.

Święty Edgar pstryknął palcami. Ukazało się centrum  miasta leżącego w centrum kraju zbliżonego do centrum Europy.

Pan Staszek, właściciel tawerny, pobożnie się przeżegnał.

– Parada... – mruknął znany z liberalnych poglądów biskup Roland.
– Patrzcie, patrzcie, Bazilek idzie! – ucieszył się Aslak (za życia doczesnego nowicjusz w klasztorze dominikanów). – I nawet makijaż ma dość dyskretny...

Bazil rzeczywiście kroczył w paradzie, ubrany w mundur szwoleżera i naprawdę z bardzo dyskretnym makijażem. Towarzyszył mu znany bywalcom tawerny (i – słusznie bądź niesłusznie – niechlubną sławą okryty) pan Tomek. Razem nieśli transparent z hasłem:

LEPIEJ MAŁYM BYĆ PADALCEM,
NIŻ MAZUREK JEŚĆ Z ZAKALCEM.

– Aslaczku, nie patrz – poprosił Edzio de Saint-Pierre. – Niesmacznie trawestują noblistkę. I mazurek bezczeszczą.
– Ale ja właśnie chciałbym to zobaczyć...

– Panowie się uspokoją – zaingerował pan Staszek. – Bo z tego poważna sprawa się może zrobić. Pan Bazilek idzie w tej paradzie z panem Tomkiem, a pan porucznik Jean to przecież należy do narodowców. Pobiją się.

– Niech pan się nie martwi, panie Stasiu – włączył się Richard. – Bazil lubi, jak mu Jean czasem przyłoży. On Jeana celowo prowokuje. Nawet w książce o tym jest napisane.

Pan Staszek nie zdążył odpowiedzieć, bo do tawerny wpadła czereda aniołeczków.


– Tato, wujku, tak być nie może! – Antoś przyjął rolę rzecznika anielskiej grupy. – Chcą nas posłać do szkoły i tam uczyć tego, co my od dawna z Internetu wiemy. A mama mi rower zabrała...

wtorek, 4 czerwca 2013

Pytanie na śniadanie

Jak wiecie, wzięłam urlop od blogowania (byłam „na chorobie”), ale dziś zdarzyło się coś tak zaskakującego, fascynującego itd., że nie mogę tej sprawy powierzyć bywalcom tawerny. Chcę im zaoszczędzić szoku.

Czasem włączam rano TV Polonia, jedyny polski kanał telewizyjny, do którego mam dostęp – ot, tak, aby przy śniadaniu i porannej toalecie ojczystego języka sobie posłuchać. Żeby sprawdzić, jaka pogoda w Słupsku, a jaka w Poznaniu. Niekiedy pokazują w tym programie pieski, kotki, morskie świnki... To lubię. Mniej lubię, kiedy w tym porannym programie, który nazywa się „Pytanie na śniadanie” mowa jest (przy w/w śniadaniu) o technikach robienia lewatyw lub o diagnostyce dolegliwości niemowląt na podstawie konsystencji kupek.

Jednak to, co dziś pojawiło się na ekranie przy śniadaniu, nie może się równać do powyższego. Było tak:

·         Pokazali orła z czekolady i poinformowali, że został „wyaukcjonowany”, a pieniądze przyniosły pożytek jakiejś instytucji dobroczynnej (ile tworzenie i „aukcjonowanie” owego „orła” oraz cała impreza kosztowały, oczywiście nie wiadomo).

·         Pojawiły się trzy panie. Wszystkie w wieku średnim, jedna bardzo gruba. Wszystkie raczej nieładne. Ja też jestem w wieku średnim zaawansowanym; gruba nie jestem, ale ładna też nie. Różnica polega na tym, że ja się w telewizji nie pokazuję, nawet kamerki przy rozmowach na Skype nie włączam ze względów estetycznych. Przepraszam za dygresję. Otóż dwie panie były ubrane w sukienki czerwone, a jedna w białą. Sukienki miały wycięcia pokazujące to, co inne panie niedawno pokazywały na pewnym marszu. To mi się nie podobało. Ale okazało się, że nie rozumiem, bo to był SYMBOL. SYMBOL flagi biało-czerwonej. I symbol akcji.

·         Czwarta pani, która ten program prowadziła, zasugerowała, że niektórym się akcja „Orzeł może” nie bardzo podoba i „może” „trochę” ją krytykują.

·         Tamte trzy panie bardzo się ucieszyły. Pośmiały się i wyszły.

·         Pojawił się pan w różowym kapeluszu. Powiedział tej czwartej pani, że „rządzenie krajem polega na rozmowach z tymi palantami, którzy szkodzą p(P)aństwu”.


Musiałam iść do pracy, zatem więcej nie zobaczyłam. Do tej pory zastanawiam się, jaką literą pisane było to p(P)aństwo i kim są ci palanci. Proszę osoby kompetentne o pomoc.