poniedziałek, 17 grudnia 2012

Przed świętami - z podziękowaniami



"Wuj Tarabuk kochał poezję, lecz nienawidził gramatyki. Pisał z błędami i zazwyczaj na jedno słowo dwa do trzech błędów popełniał. Wstydził się wszakże swej błędnej pisowni i twierdził, że popełnia błędy umyślnie, ażeby potem mieć sposobność i przyjemność poprawiania swych utworów. Nie zauważyłem jednak, ażeby wuj Tarabuk raz napisany wiersz kiedykolwiek poprawiał.
Wuj Tarabuk miał stolik składany, srebrny kałamarz i złote pióro... Z tymi przyborami chadzał na brzeg morza, siadał nad brzegiem i, wsłuchany w szumy morskie, pisał swe wiersze.
Pewnego razu o poranku poszedł na brzeg morza. Ustawił stolik składany, umoczył złote pióro w srebrnym kałamarzu i zaczął pisać jakiś wiersz na różowym papierze.
Pisał i pisał, skrobał i skrobał, pocił się i pocił, sapał i sapał, aż wreszcie po nieludzkich trudach i mękach ułożył wiersz następujący:

Morze - to nie rzeka, a ptak - to nie krowa!
Szczęśliwy, kto kocha rymowane słowa! 
Rymuj mi się, rymuj, drogi mój wierszyku! 
Stój w miejscu cierpliwie, składany stoliku! 
Stoi stolik, stoi, zachwiewa się nieco, 
Za stolikiem - morze, za morzem - Bóg wie co!


Napisawszy ten wiersz wuj Tarabuk odczytał go głośno i zawołał:
- Piękny wiersz! Jaki prawdziwy początek! Morze - to nie rzeka, a ptak - to nie krowa. Któż zaprzeczy prawdzie tych słów! I jaki trafny koniec! Za stolikiem morze - za morzem - Bóg wie co. Rzeczywiście, za morzem widać mgłę, a w tej mgle dal nieznaną. Jeden Bóg wie, co się w tej dali kryje.”

Tu kończy się cytat, a zaczynają życzenia świąteczne dla Was:

Piszę znad Kattegatu, drodzy przyjaciele!
Gaci tu trzeba ciepłych, a kotów niewiele.
Jeśli są – to podstępne, leśne i kosmate.
Zwykły kot nie przebywa tu nad Kattegatem.
Pomimo groźnych kotów, wichrów i burz śnieżnych
Przyjaciołom szacunek oddać chcę należny.

Uszanowanie Eli ze Wzgórza Strzelnika,
Na którym co najpierwsza rozbrzmiewa muzyka,
Gdzie każdy zabłąkany znajdzie ciepłe łóżko,
Gdzie Ela, od lat będąc dobrą wróżką,
Na göteborskim bruku daje pieśń i pieści
Każdego, kto w cudownym jej domu się zmieści.

Dziewczęta z Göteborga! Słowiki Północy!
Szczęśliwego powrotu słońca z ciemnej nocy!
Tu już trzeba się streszczać, bo problem nie lada –
Tylu wspaniałym ludziom dziękować wypada!

Jackowi, i Maćkowi, i tym Krzysiom wielu –
- tyluś Krzysiów nie ujrzał, drogi przyjacielu,
Ilum ja ich widziała w grozie i zadumie.
Lecz czego ja nie umiem, jakiś Krzyś to umie.

A na dodatek Jarek, co sądzi  z wysoka;
Ukłony przed kompetencją Krytycznego Oka!

Wiesiu z Zielonej Dróżki! Czarodziejko miła!
Gdyby nie Ty, to pewnie bym w świecie zbłądziła!
A na koniec: Milenka! Dosyć komentarzy. 
Nie trzeba komentować, bo nam to się zdarzy,
co zawsze się zdarzało... W Oslo i w Poznaniu.
Jedno pewne: Do ZOO nie chodź z balonami!

Tu przepraszam za asonans, przerywam rymowanie i kończę autentycznym cytatem z Leśmiana:

Pędź na lotnym okręcie przez morza obszary,
Zwiedzaj wyspy, półwyspy, lądy i przylądki
I najdalsze zatoki, najskrytsze zakątki.
Zwalczaj wszelkie przeszkody i wszelkie zawady!
Pędź, leć, płyń bez ustanku! Posłuchaj mej rady!
Tego ci życzy, ukłon przesyłając dworski,
Kochający się szczerze - twój druh Diabeł Morski (alias Basia).”

czwartek, 13 grudnia 2012

O czystej polszczyźnie


– O polityce dziś w żadnym wypadku nie rozmawiamy – zdecydował święty Egdar.

– Ani o historrrii – uzupełnił komtur.
– Ale o historii języka chyba wolno? – spytał nieśmiało Edzio de Saint Pierre.
– O, właśnie! – ucieszył się Richard. – Ja dziś w Internecie natrafiłem  na taki wierszyk:

 Mądrze gada, czy też plecie,
    Ma swój język Polak przecie!
    Tośmy już Rejowi dłużni,
    Że od gęsi nas odróżnił.
    Rzeczypospolitej siła
    W jej języku również tkwiła.

         Dziś kruszeje ta potęga,
         Dziś z angielska Polak gęga.
         Pierwszy przykład tezy tej:
         Zamiast dobrze jest okej!

    Dalej iść śladami tymi,
    To nie twarz dziś masz a imidż.
    Co jest w stanie nas roztkliwić ?
    Nie życiorys czyjś, lecz siwi!
    Gdzie byś chciał być w życiu, chłopie?
    Nie na szczycie, lecz na topie.

         Tak Polaku gadaj wszędy!
         Będziesz modny... znaczy trendy
         I w tym trendzie ciągle trwaj,
         Nie mów żegnam, powiedz "baj"!

    Gdy ci nietakt wyjdzie spory,
    Nie przepraszaj! Powiedz: Sory!
    A gdy elit chcesz być bliżej,
    To nie "Jezu" mów, lecz Dżizes.

         Kiedy szczęścia zrąb ulepisz,
         Powiedz wszystkim, żeś jest hepi!
         A co ciągnie cię na ksiuty?
         Nie uroda ich, lecz bjuty!

    Dobry Boże, trap się trap...
    Dziś nie knajpa już, lecz pab!

         No, przykładów dosyć, zatem
         Trzeba skończyć postulatem,
         Bo gdy język rani uszy,
         To jest o co kopie kruszyć!

    Więc współcześni poloniści
    Walczcie o to, niech się ziści:
    Żeby wbrew tendencjom modnym
    polski znów był siebie godny!
 

    Pazurami ! Wet za wet !
    Bo do d... będzie wnet...

    Post Scriptum:

    Angielskiemu nie ubędzie
    kiedy polski polskim będzie.

źródło: http://www.gay.pl/tekst.php?id=15121


I ten wierszyk mnie zainspirował do małego felietoniku. Chcecie posłuchać?

Bywalcy tawerny skwapliwie przytaknęli. Wszyscy byli zgodni co do tego, że każdy temat będzie lepszy od polityki, demonstracji oraz rzucania żarówkami w święte wizerunki.

– Zatem – zaczął Richard – wyobraźmy sobie jeden wieczór bez obcych wpływów, nie angielski, nie kreolski, ale taki czysto polski.

Umówiliśmy się z bardzo atrakcyjną (tfu! pociągającą!) osobą na romantyczną kolację (Nie! Nie wolno! Na uczuciową wieczerzę). Chcemy na tejże osobie zrobić dobre (w żadnym wypadku nie pozytywne) wrażenie, zatem zdejmujemy codzienne ubranie, nakładamy nie szlafrok ani bonżurkę, lecz podomkę, i udajemy się do łazienki. 

Póki co, wszystko dobrze (bynajmniej nie OK). Ale w tej łazience to aż strach patrzeć: na podłodze płytki (niem. Platten!), na ścianach kafelki (Kachel!), w ścianach rury (Rohren!). Same germanizmy. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz. Rezygnujemy z prysznicu. Oj, rezygnować nie możemy, bo to z łaciny, makaronizm paskudny. Postanawiamy, że nie będziemy się myć. Wystarczy dezodorant i woda toaletowa. Ale i z tego nie da się skorzystać. Dezodorant i wszystko, co ma coś wspólnego z toaletą, jest wykluczone (Francuzi podli!). Woda mogłaby być, chociaż jest podejrzanie spokrewniona z Wasser, wand, vatten itd., ale przecież już ustaliliśmy, że rur nie wolno używać.

Trudno. Jak się ładnie ubierzemy, to i tak się pociągającej osobie może spodobamy (Patrzcie! Całe zdanie mi się udało!). Ale ani slipek, ani bokserek, ani nawet kalesonów nie można założyć. Ohydztwo leksykalne.

Spodnie założyć można. Nawet koszulę. I pończochy, i obuwie. Niestety, krawat odpada, marynarka też. Znów Francuzi! Sweter nie do pomyślenia, smoking też wykluczony (Anglicy!). A tu grudzień, zimno... Nawet kamizelka niedozwolona. Żebym tak miał jakiś żupan... To przynajmniej byłoby na wskroś polskie i ojczyste. Ale już niczego nie nie jestem pewien. Na wszelki wypadek sprawdzę w... nie powiem gdzie, bo to też obce słowo.

Sprawdziłem. 

Tu źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBupan_(ubranie)

„Nazwa pochodzi od włoskiego giubbone, giuppone (zazwyczaj szeroki kaftan męski z grubego materiału), od guibba (kaftan, frak, kurtka wojskowa), które pochodzi od arabskiego: dżubba (spodnia szata z bawełny).”

Znaczy, nawet gdybym miał taki strój, to i tak nie mógłbym go założyć.

Na mróz mam wyjść w samej koszuli?! (dwa kolejne zdania mi się udały, ale co z tego?)

Eureka!!! Można założyć płaszcz!

Płaszcz, owszem, można, ale zawołałem „Eureka!”. To po grecku. I nawet nie wolno mi powiedzieć, że się skompromitowałem. Nie: narobiłem sobie obciachu. „Obciach” to chyba nareszcie czysto polskie?

Zresztą nie warto wychodzić. Ta osoba spodziewa się, że pójdę z nią do restauracji. Przecież nie mogę (Francuzi!). Do knajpy też nie mogę (Niemcy!), ani do pubu (Anglosasi!).

Najbliższa gospoda (a i tak nie wiadomo, czy „gospoda” albo „gościniec” są dozwolone; etymologia słowa gość jest złożona: host, ghost, gast...) jest o 15 (czego? Przecież ani nie kilometrów, ani mil... może wiorst?) stąd. Musiałbym zadzwonić (bynajmniej nie zatelefonować) po taksówkę, a to wykluczone.

Poza tym ona mogłaby zamówić kotlet (Francuzi!) albo befsztyk (Anglicy), a do niego, nie daj Boże, cebulę albo kalafiory. Znowu Włosi, ci obrzydliwi Włosi, jak włos w zupie! Jezuuuu!  Zupa to nie polskie słowo, a Jezus to już zupełnie nie!!!

***
– Pan Rysiek to jakiejś histerii dzisiaj dostał – zauważył pan Staszek. – Przecież zawsze lubił zupkę kalafiorową. A żeby u mnie włos w zupie się zdarzył, to już, proszę panów, impossible, no talk about this!