- Wy wiecie, chłopaki, co pani Asia o was wypisuje? - spytał Bazil. - Tobie, Richard, też się jej odechce bronić, jak przeczytasz. Nie dość, że same niedyskrecje, to jeszcze z jednym kompozytorem w korespondencję się wdała. Jakby jej redaktorzy i agenci z wydawnictw jakichś podejrzanych nie wystarczali. No, poczytajcie sobie. Wodewil, kurropatwa nieopierzona... ja tylko jedną scenę wam zacytuję, tę najgorszą.
Scena XX ze strasznego wodewilu Pani Asi:
(Biskup i Edgar układają się na nocleg w namiocie. Zapada zmrok, biskup zasypia, Edgar w kącie namiotu czyta brewiarz przy świetle małej lampki oliwnej. Nagle...)
Richard (wpada do namiotu, chwyta biskupa za kołnierz koszuli, odwraca go na posłaniu i wymierza potężny cios w tzw. sempiternę): Przegraliście, dupa zimna, stawiasz piwo!
Ian: (wbiega za Richardem z pochodnią w ręku, oświetla namiot i zauważa fioletową sutannę obok posłania): Ojej, my naprawdę niechcący... My serdecznie waszą ekscelencję przepraszamy... zaszła pomyłka przy manewrach... Komendant kazał nam znaleźć i wziąć do niewoli wrogi oddział... no i eskortę ekscelencji wzięliśmy za tych wrogów (pada na kolana i całuje biskupa w pierścień). Niech nam ekscelencja wybaczy!
Richard (wpycha się przed Iana): To moja wina, ekscelencjo, proszę mnie ukarać. Ian niczemu nie jest winien, to ja ekscelencję uderzyłem w du... znaczy, w odwrotną stronę... A ta formułka to taki manewrowy rytuał. Dowódca, który przegrał manewry, dostaje po du... znaczy, po stronie odwrotnej i stawia wszystkim piwo w najbliższej gospodzie.
Ian (wpycha się przed Richarda): Niech go ekscelencja nie słucha, to moja wina. Ja tą akcją dowodziłem, on tylko wykonywał moje rozkazy. On jest taki nadgorliwy. To mnie proszę ukarać!
Biskup: Napad na księcia Kościoła! Na szafot za to pójdziecie, jeżeli sąd wam łaskę okaże, bo właściwie stos wam się należy!
Edgar (chichocze)
Biskup: A tobie co tak wesoło, Suffolk?
Edgar: Bo właśnie sobie wyobrażam, jak to będzie, kiedy się po diecezji rozejdzie wiadomość, że ksiądz biskup dostał w gołą du... znaczy, w obnażoną odwrotną stronę, przy świadkach.
Biskup: Jakich świadkach?
Edgar: Choćby przy mnie... Ale jak świadków nie będzie, to i nie będzie procesu, prawda? Dyskrecja rzecz święta...
Richard:
Całe życie walczę z pechem, może kara to za grzechy,
Albo klątwa za pradawne winy przodka?
Ja się staram, tak jak mogę, lecz coś zawsze wejdzie w drogę
I co rusz wynika nieprzeciętny obciach.
Synu, mawiał ojciec ostro, źle się skończy to gapiostwo,
Richard, tobie to się kiedyś zgubi głowa,
Ale nie na wojnie chlubnej, lecz pod łóżkiem czyjejś ślubnej,
Wspomnisz kiedyś, synu drogi, moje słowa.
Fakt, przez moje grzeszne żądze czasem nocą w puszczy zbłądzę
No i nowy wstyd przed całym garnizonem:
Dzwon na alarm w Yorku bije, Northbridge w bagnie tkwi po szyję,
Na dodatek znowu komuś uwiódł żonę...
Ian:
Albo turniej w karnawale, Richard stawać ma w finale,
Trzeba przyznać, doskonały szermierz z niego,
I wygrywa, zasłużenie, a tu zamiast braw wzburzenie,
Inwektywy, krzyki, gwizdy, a dlaczego?
Otóż Richie w cudzym hełmie wbiegł na udeptaną ziemię.
Nie uważał, bo jak zwykle był spóźniony
I po jednej małej wódce... Hełm należał do dowódcy,
Na nim wstęga, herb i imię jego żony...
No i z tego nowa draka, Richard chciałby dać drapaka,
Lecz komendant w twarz go wali rękawicą.
Król zabrania pojedynku, krzyczy: „Nie jesteście w szynku”,
Komendanta połowica trzepie w lico...
Richard: No właśnie. Straszna chryja się zrobiła, ale to naprawdę nie była moja wina... Każdemu się mogą hełmy pomylić, nie?
Ian (serdecznie): Pewnie. Richie, ty nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz. Tylko że bardzo rzadko myślisz.
Richard (równie serdecznie): Dziekuję, Ianeczku. Przy takich mądrych przyjaciołach może i ja trochę zmądrzeję? No to ruszajmy w drogę. I zaśpiewajmy sobie jakąś balladę. Na przykład:
Nie zmoże cię topór, ni kusza, ni miecz,
Ni oszczep ci w piersi się wbije,
Nie zginiesz w topieli ni w ogniu, lecz wiedz,
Że żywot zakończysz przez żmiję.
Nie lękaj się bitwy, nie lękaj się strzał,
Ni ostrych kłów wilka w noc ciemną,
Lecz zważaj na gada, co pełza wśród skał,
Z nim walka ci będzie daremną...
Edgar: Wiesz, Richard, mnie się wydaje, że tylko dla niepoznaki udajesz głupka i wesołka. W środku jesteś smutny. Tak jak ja. Ty wcale nie lubisz toporów, kusz i mieczy. W herbie masz jednorożca. To symbol pokoju.
Richard: Noo.. tak. Kiedy miałem siedem lat, wikingowie zabili rodziców, siostra zaginęła, dwór i wioskę spalili... Nie mam grosza przy duszy, nic nie potrafię, tylko machać mieczem. Masz rację, ja właściwie nie lubię się bić, ale niczego innego nie umiem. Czasem przez to człowiekowi smutno. Nie chce mi się o tym mówić. Lepiej zaśpiewam.
Stał kiedyś dwór na szmaragdowej trawie,
Przed drzwiami kwitły rubinowe róże,
A jednorożec schylał się ciekawie
Nad ich płatkami, i był dworu stróżem.
Ale już taka była wola Boża,
By dziedzic dworu poszedł w obce kraje,
Bo tak to bywa: gdy płonie łan zboża,
To kłos kłosowi płomienie podaje.
Bo tak się zdarza, że się pali zboże,
I dziedzic musi odejść w obce strony,
I takie było już zrządzenie Boże.
Padł jednorożec, strzałą ugodzony.
Zrządzenie Boże, więc próżne modlitwy,
I dziedzic dworu nie będzie dziedzicem,
Zarośnie lasem, co zostało z bitwy,
Poległym brzozy wystawią kaplice.
W łachmanach idę i z pustką w kieszeni,
Może mnie księżyc jałmużną wspomoże?
Jak żebrak przyjmę garść srebrnych promieni
I powędruję przez spalone zboże.
Bo widać to już było wolą Bożą,
By dziedzic dworu odszedł w obce strony,
Byli poddani zaś przysięgę złożą,
Tym, z których winy dwór został spalony.
Może się kiedyś pole zazieleni?
Może się zjawi młody jednorożec?
Ale mnie wtedy nie będzie na ziemi,
Bo takie było już zrządzenie Boże.
– Panie Lysiu, to stlasznie wzluszające – powiedziała pani Flora.
A moze drobna korekta: Bo takie juz bylo zrzadzenie Boze?
OdpowiedzUsuńSwoja droga te teksty bylyby dobrym cwiczeniem na dykcje.
Mnie ten rytm, który Tobie nie bardzo się podoba, akurat przypadł do serca. Zobaczymy z czasem, co na to kompozytor (nazwiska nie wspomnę:-))
OdpowiedzUsuń