Mimozami zwiędłość przypomina
Nieśmiertelnik żółty, październik...
nucił Richard, wbiegając w lekkich podskokach do tawerny. – Chodźcie, usiądziemy na tarasie! Tak dziś ślicznie! Uwielbiam złotą jesień! Jakie to szczęście, że na świecie jest październik! Pomyślcie, jakby to było okropnie, gdyby po wrześniu od razu następował listopad!
– To jest cytat z „Ani z Zielonego Wzgórza” – zauważył Edzio.
– A tę piosenkę to, tfu, Żyd z Łodzi napisał – dodał biskup. – Co tobie się porobiło, Rysiek?
– Ani chybi widział się z panią Asią – orzekł święty Edgar.
– A tak! Mimozami jesień się zaczyna, złotawa, czuła i miła... – Richard wykonał podwójny piruet w powietrzu. – Uznałem, że muszę jej towarzystwa dotrzymać, bo w Norwegii wczoraj był Narodowy Dzień Baraniny w Kapuście. Naprawdę, nie żartuję. A to przecież nie dla takiej delikatnej osoby jak pani Asia; gdzieżby ona baraninę z kapustą jadła? Ona to... jak ta jesienna złota mimoza...
– Faktycznie, trochę przywiędła – mruknął święty Edgar, ale Richard na szczęście nie usłyszał.
– Wybraliśmy się na długą przechadzkę nad fiordem, z pieskiem – ciągnął Richard. – Błękit nad głowami i pod stopami, piesek gonił ostatnie jesienne motylki...
– Piesek... Rasa nordycka, olbrzymie bydlę... – szepnął do porucznika Bazil.
– Coście się wszyscy na aluzje do Żyda z Łodzi uwzięli?! – jęknął biskup.
– Wie verrrrachtenswerrrte Unterrrrmenschen... – uzupełnił komtur. – Aslak, nie komentuj.
– Usiedliśmy na skale wśród wrzosów – kontynuował Richard, zupełnie niezrażony. – Rozmawialiśmy o wodewilu... Pani Asieńka ma z nim kłopot, bo gdyby w nim opowiedziała dokładnie, jak było, to zrobiłby się za smutny. Trochę się melancholijnie zrobiło, ona ma skłonności do melancholii, bo urodziła się w listopadzie... Ale co biedaczka za to może, że jej rodzice w lutym na wczasy do Zakopanego pojechali... Dlatego w Norwegii mieszka, bo tam ma góry i morze na jednym miejscu, a w Polsce to była rozdarta wewnętrznie...
– No tak. Brak autostrad, korki na zakopiance... – Bazil tym razem okazał zrozumienie. – Ale co było po tych wrzosach i motylkach? Przeszedłbyś wreszcie do konkretów.
– Jak to, co było? Młodzik w chmurach prześwitywał jesienny... A myśmy piosenki układali.
– Pewnie znowu jakieś oszczerstwa i kalumnie pod moim adresem – powiedział ponuro biskup Roland. – Jak tak dalej pójdzie, to, uczciwie ostrzegam, wynajmę tych koalicjantów, co to ich Bazil zwolnił, i na was napuszczę. Islamistom wolno, wolno i mnie.
– Nie trzeba, Roleczku – Richard powoli odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. – Pani Asia ma pełne zrozumienie dla twojej... jak to ona nazwała... złożoności charakteru. Tylko się obawiamy, że twoja... jak to ona powiedziała... skomplikowana osobowość nie pasuje do wodewilu...
– Ujmijmy to prościej: Rolek miał dobre zamiary – włączył się Ian. – Dlatego wziął się za politykę. No i musiał świństwa robić, bo inaczej by się w polityce nie utrzymał. A potem już mu weszły w krew...
– O, o właśnie, Ianeczku – ucieszył się Richard. Dlatego w naszej piosence jest motyw krwi...
Piosenka biskupa Rolanda (nr 2)
Przez kadzideł dym,
Wiecznej lampki blask,
Patrzę w przyszłość. Widzę więcej, niżbym chciał.
Nad Europą dym
Od zmierzchu po brzask.
Tyle krzyży i tyle martwych ciał.
Mój imiennik, co
Oddał Francji krew,
Patrzy ze mną i pozwala płynąć łzom.
Wiecznej lampki blask
Krwawo barwi mgłę
Nad Verdun, nad Dunkierką i nad Somme.
Czy nas widzisz Ty
Przez kadzideł dym?
Czy nas słyszysz przez anielskich chórów śpiew?
Krzyczą „Gott mit uns!” od zmierzchu po brzask.
I Kaina, i Abla płynie krew...
– Panie Lysiu, pan mnie znowu tak wzluszył – odezwała się pani Flora, ale Richard nie zwrócił na nią uwagi. Przyglądał się kieszonkowemu witrażykowi z podobizną pani Asi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz