środa, 14 września 2011

Odcinek 59: Wszystko przez tych Greków...


– Filip, co sądzisz o wypowiedzi tego ministra? Tej na forum europejskim? – spytał Ian. – Myślisz, że wojna będzie?
– Prędzej czy później będzie – stwierdził z przekonaniem hrabia. – Takie prawo natury, jak mawia nasz święty przyjaciel.
– I dobrze. Jakby nie było wojen, to byśmy się z Jeankiem nie poznali – Bazil czule przytulił się do porucznika i został za to spoliczkowany przez zazdrosnego Kiciusia. – Ale przez co tym razem wojna ma być?
– Przez Greków – wyjaśnił komtur. – Rasy śródziemnomorskie nie zasługują na zaufanie.
– Ulf, proszę cię, Ulf, daj spokój z tym neonazizmem – jęknął Aslak.

– Kiedy Ulf ma rację – ujął się za komturem Bazil. – Jak bywałem na delegacjach u Belzebuba, to się na tych świrniętych greckich filozofów napatrzyłem. O nas w całym niebie mówią, że jesteśmy trzepnięci, ale w porównaniu z Grekami to z nas politycznie poprawni nudziarze. U nich, proszę was, tak codzienność wygląda: jeden ciągle uchlany winkiem z cykutą z drugim o sensie istnienia dyskutuje, a ten drugi kamienie w gębie trzyma, ale gada jak nakręcony. Trzeci goły dookoło nich biega i pokrzykuje „Eureka”, jakby co z tego bełkotu rozumiał, a jeszcze inny żaby tresuje... A taki najpaskudniejszy to młodych chłopaczków do jaskini zwabia, niby że im tam teatrzyk cieni pokaże. Tfu, gejem jestem, ale żeby się do niepełnoletnich dobierać, to świństwo.

– Racja, Bazilku – westchnął święty Edgar. – Kościół niektóre jego pisma zaakceptował i przez to tyle nieszczęść się porobiło. Z Grekami trzeba uważać. Ale o czym myśmy rozmawiali?

– O tym, że przez Greków wojna będzie, tak ten minister całej Europie powiedział – przypomniał pan Staszek, podając towarzystwu dorsza po grecku, czarne oliwki i kilka butelek retsiny.

Gniew, bogini opiewaj Achilla, syna Peleusa,
Zgubę niosiący i klęski nieprzeliczone Achajom
Co do Hadesu tak wiele dusz bohaterów potężnych
Strącił, a ciała ich wydał na pastwę sępom drapieżnym
Oraz psom głodnym...

wyrecytował Edzio.

Orzeł najwyraźniej zidentyfikował się z sępami, bo skrzeknął złowieszczo i szturchnął dziobem Tolę, która wczuła się w rolę „psów głodnych” i jeszcze bardziej złowróżbnie zaskowyczała.

Richard pogrzebał w kieszeni, wyjął kawałek kredy i podał świętemu Egdarowi, który z aprobatą skinął głową, dokonał paru manipulacji kieszonkowym kropidłem i przykląkł na podłodze.

– Co też ksiądz wyrabia, tu nie zamiecione, pestki od oliwek się walają, bo jeden taki Grek poamnestyjny tu był na obiedzie, ślepy, biedaczyna – zainterweniował pan Staszek. – Wiersze ładne mówił, prawie jak pan Edek, ale chyba trochę nienormalny był, bo drewnianego konika za sobą ciągał, całkiem jak dziecko. Nie miałem serca go wywalić... Ale niech ksiądz na podłodze nie klęka, bo przez tego Greka naprawdę brudno...

Noli turbare circulos meos – zagrzmiał święty Edgar. – Jak się unia rozpadnie, to co będzie z agroturystyką pańskiego szwagra? O paszport na drugą stronę świata będzie musiał się starać, tak jak rodzina tego ministra...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz