środa, 19 października 2011

Odcinek 70: Upadek imperium Majów (część 2)





Święty Edgar kontynuował opowieść o wyprawie do zamorskiej krainy:
– Możemy porozmawiać o babach – zgodził się Richard. – Ale mnie bardziej te robaki interesują. Co też im mogło zaszkodzić? Niech pan mi najpierw wyjaśni, co to jest mescal.
Krajowiec spojrzał podejrzliwie.
– Abstynent?
– Niech Bóg broni. Ekolog – odparł Richard z godnością.
– Tamci też nie abstynenci?
– Proszę pana – odezwał się Rupert – My do pana z pełną kulturą, pomóc nawet chcemy, a pan nas obraża. Jak tak można?
– No... zagalopowałem się – przyznał strojny osobnik. – Przycumujcie tę łajbę i złaźcie. Spróbujecie mescalu. Własna produkcja, prima sort, ale to ostatnia przyzwoita flaszka.

Flaszka była naprawdę przyzwoita. W przezroczystym płynie pływał bardzo dorodny robak.

– Wypijmy brudzia, co się będziemy z „panami” obcyngalać – powiedział nasz gospodarz i napełnił złote kubeczki inkrustowane topazami. – Zdrówko. Tenqtohleiemesqual jestem. W skrócie Tenek.
Przedstawiliśmy się i stuknęliśmy się kubeczkami z Tenkiem.
– Swoją moc ma – wetchnął z zadowoleniem Geoff. Wypiliśmy drugą kolejkę.
– Jaki tłuściutki – Richard z rozrzewnieniem wpatrywał się w robaka. – A baby nie lubią robaków – dodał jakby w transie.
– W tym sedno sprawy – przytaknął ponuro Tenek. – Tępią je (tu dodał dłuższą frazę w swoim ojczystym języku). A robak w mescalu to jedyna gwarancja, że ci baba flaszkę w spokoju zostawi. Nie tylko, że do ręki nie weźmie, ale nawet nie spojrzy. U nas, rozumiecie, żaden facet mescalu bez robaka nie kupi, boby go za pantoflarza wzięli, takiego, co mu baba kreski na butelce robi. Już wolą nie pić.
– No, moja matka zawsze poziom gorzałki we wszystkich flaszkach w spiżarni zaznacza. Tak sprytnie, jak tylko baba potrafi. Raz na normalnie stojącej flaszce, a kiedy indziej na odwróconej – powiedział Geoff.
– O, kurropatwa, ależ perfidia – stwierdził ze współczuciem Rupert.
– Zbankrutować przyjdzie – westchnął Tenek i napełnił kubeczki. – Ale co zrobić? Przecież bab nie wymordujemy.
– Trzeba w jakiś sposób zastymulować rozmnażanie robaków – powiedział Richard. – Wszystkich nie wytępią. Robaki, jak są w odpowiednim środowisku, to mają bardzo szybki i efektywny cykl rozwojowy. Ekologiczne metody dają najlepszy efekt. Ja bym nie stosował środków chemicznych. Bab mordować też nie należy.
– A propos, he, he – Ian miał już maślane oczka. – Przychodzi trup baby do lekarza i kładzie się na kozetce, a lekarz na to: „Co się pani tak rozkłada?” A ona: „Co, mam gnić w poczekalni?”
– Eureka! – wykrzyknął Richard. – Robakom najlepiej służy rozkład i zgnilizna! Na cmentarzach je hodujcie, przecież baby nie będą grobów polewać lizolem czy chlorem!
– U nas zwłoki się balsamuje i chowa w piramidach – odparł jeszcze bardziej ponuro Tenek. – Tego zwyczaju nie przeskoczysz, boby ci lobby budowniczych piramid tak dało popalić, że już lepiej zbankrutować.
Zapadła cisza. Słychać było tylko cichy chlupot morskich fal i mescalu.
– Edgar – przerwał milczenie Rupert – ty w kazanich często się zżymasz na zgniliznę moralną i rozkład norm obyczajowych. Jak myślisz, pomogłoby?
– Etyka kapłańska nie pozwala mi w takim przedsięwzięciu uczestniczyć – odparłem.
– Chodź, Tenek, na stronę – Rupert odszedł z Tenkiem pod konary olbrzymiej araukarii i coś mu zaczął szeptać. Po jakimś kwadransie wrócili. Policzki naszego nowego przyjaciela, które przedtem wyglądały jak wykute z brązu, teraz miały odcień miedzi.
– Qropatval... – mruczał, spoglądając z podziwem na Ruperta. – Ty to wszystko sam z siebie wymyśliłeś, czy u was tak naprawdę?... Ale na trzeźwo przecież się nie da. Nasi faceci się bez gorzały nie odważą. A robaków do mescalu nie ma. Błędne koło...
– A nie moglibyście na okres przejściowy jakiej innej wódki sprowadzać? – zaproponował Geoffrey.
– Hm... – Tenek poweselał. – Faktycznie, dałoby się... Można tequilę od Inków sprowadzać. Tequilę bez robaka kupić żadna ujma dla męskiego honoru. Straszna lura, ale, tak jak mówisz, na okres przejściowy... A potem – poweselał jeszcze bardziej – jak się już rozkręcą i trochę przyzwyczają, a robaki na nowo się rozmnożą, to można sprzedawać tequilę z gorszego gatunku robakami jako mescal, po cenach promocyjnych... Facetów się zdemoralizuje, spokojna czaszka. A... jak wy w tych sprawach tacy zorientowani... nie wiecie, czy na baby jakiś sposób jest? Znaczy, żeby i je do tej zgnilizny przekonać? Bo te nasze, qropatva podsqbana, nie piją...
– Drinki – rzekł tonem eksperta Richard. – Baba, jak nawet niby nie pije, to na ładnego drineczka zawsze się skusi. Mieszasz gorzałkę z kolorowym soczkiem, na wierzch jagódka, listeczek mięty czy innego ziółka, jakaś słomeczka, parasolik... W połowie drugiego drinka można rozpoczynać akcję, a po trzecim osiemdziesiąt pięć procent daje się zdemoralizować, i to z dużą chęcią. Pozostałe piętnaście procent wypija jeszcze czwartego i przy nim ci opowiada o mężu. Jaki to brutal, filister, bez zrozumienia dla subtelności...
– A takie, co nie mają mężów? – zainteresował się Tenek.
– Takie to mnie stawiają drinki – wyjaśnił Richard.
– Chłopaki, ja was ozłocę! – zawołał Tenek. I dotrzymał słowa. Trzeba go było powstrzymać, bo łajba by nam zatonęła, gdybyśmy przyjęli wszystkie dowody wdzięczności. Ale o pożegnaniu z Tenkiem opowiem innym razem. W każdym razie projekt udał się nadspodziewanie. Imperium Majów odtąd albo tarzało się w zgniliźnie i rozpuście, albo toczone było przez nadmiernie rozmnożone robaki. Lobby budowniczych piramid próbowało się temu przeciwstawiać, ale zostało rozgromione przez rozentuzjazmowaną większość narodu. Część zwolenników piramid powieszono na araukariach, część śpiesznie udała się na emigrację, niedobitki zostały wytępione przez konkwistadorów i misjonarzy. Radosny kult rozkładu trwa do dziś. Stąd, kochani, te tańce na grobach, marcepanowe szkieleciki i cukrowe trupie główki na Zaduszki. Wszystko – przez nas? dzięki nam? z naszej winy? Kłopotliwe te przyimki...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz