środa, 5 października 2011

Fragment powieści w przygotowaniu: opowieść porucznika Jeana (z pozdrowieniami dla Pana Macieja C. i z podziękowaniem za tekst o menelach pod Dziekanką).


Gothardowie trochę się zdziwili na widok mojej wojennej zdobyczy, ale Bazil w błyskawicznym tempie podbił serca domowników, zaczynając od Lizy. A kiedy Liza kogoś akceptowała, to już wszyscy musieli się podporządkować.


Kręci się po domu od rana do nocy, nosi zakupy z targu, bele materiałów do sklepu, wyręcza stróża przy myciu schodów. Ja też pracuję, jak mogę. Zdałem ostatnie egzaminy gimnazjalne jako ekstern, a teraz zasuwam, żeby zaliczyć studia w połowie przepisowego czasu. Na dodatek praktykuję u mecenasa Goldsteina, zgodził się w ramach wyjątku, chociaż jeszcze nie zdałem wszystkich egzaminów. Chcę się jak najszybciej usamodzielnić. Bazil wciągnął się w moje studia. 

– Czytać zawsze lubiłem – wyjaśnia. – Nauczyłem się właściwie prawie sam, najpierw z szyldów, potem z różnych ulotek, pamfletów, takich tam. Czytanie to frajda. Z pisaniem gorzej, bo nie było ani okazji, ani potrzeby, no i nudniejsze od czytania.

Najbardziej mu się podobają sylogizmy.
– Ty patrz – mówi z uznaniem – jak to się wszystko ładnie zgadza. Żeby tak w życiu było.

Przepytuje mnie przed kolokwiami i egzaminami.
– Wymień kategorie rzeczy w prawie rzymskim według Institutiones Gaiusa – poleca.

Res in commercio – zaczynam – rzeczy mogące być przedmiotem obrotu prawno-majątkowego. Res extra commercium – rzeczy wyłączone z takiego obrotu, nie mogące być przedmiotem prywatnej własności. Res corporales – obiekty materialne, takie, których można dotknąć, quae tangi possunt. Res incorporales – przedmioty i prawa niematerialne, których nie można dotknąć, quae tangi non possunt...

Docieram do końca listy. Bazil kiwa głową z aprobatą.

– Umiesz – przyznaje. – Niby to klarowne, ale jednak nie do końca. Quae tangi possunt, quae tangi non possunt... A jak ludzie dotykają garbusa, żeby im to przyniosło szczęście, to chyba przypadek z pogranicza. Płacą garbusowi za szczęście, szczęścia się dotknąć nie da, ale żeby je zyskać, to muszą dotknąć rem corporalem, dobrze mówię? Accusativus, prawda, na „em” się kończy? Znaczy, muszą dotknąć konkretnego garbu. Tego Rzymianie widać nie przewidzieli. Może u nich garbusów nie było.

Taki jeden garbaty Marcel siadywał w Paryżu pod katedrą z tabliczką na szyi, stałą stawkę pobierał za dotknięcie garbu. Biedak, nie tylko, że był garbaty, to i głuchoniemy, ale nieprawda, że głuchoniemi są upośledzeni na umyśle. Z Marcela był bystry gość, z warg umiał czytać i na migi wszystko potrafił powiedzieć, co chciał. Lubiłem go. Ale oczywiście go nabierali i dotykali garbu za darmo, bo kogo taki garbus dogoni. To się Marcel wziął na sposób i kota sobie sprawił. Czarnego. Trzymał go pod kapotą i jak ktoś bez płacenia dotknął garbu na szczęście, to wypuszczał kota, żeby gościowi drogę przebiegł i zapeszył. A ten kot jak tresowany, przebiegał drogę i zaraz do Marcela wracał. Drugiego takiego mądrego kota to ze świecą szukać. Jak tylko mogłem, to mu nosiłem kostki i okrawki, bardzo mnie polubił, nigdy mi drogi nie przebiegł. No i widzisz, mam szczęście w życiu. Dobra, co tam jeszcze z tego Gaiusa nam zostało? Mancypacja...

Czyta:

„Jest zaś mancypacja niejako pozorną sprzedażą... A odbywa się ona w ten sposób: przybrawszy przynajmniej pięciu świadków... a nadto innego człowieka, zwanego libripens, by trzymał spiżową wagę, ten, który nabywa w drodze mancypacji, trzymając miedzianą monetę, tak mówi: Twierdzę, że ten niewolnik jest według prawa Kwirytów mój i niech go kupię za pośrednictwem tej miedzianej monety i spiżowej wagi. Następnie uderza w wagę miedzianą monetą, którą daje jak gdyby zamiast ceny temu, od kogo nabywa niewolnika w drodze mancypacji.”

– Patrz, tak się uczenie nazywa i w Rzymie prawnie sankcjonowane było, a teraz takie numery z monetami to zwykłe oszustwo. Jednego lata taki magik się w naszej dzielnicy pojawił, co z monetami sprytne sztuczki umiał robić, ale to się dopiero później okazało. Bardzo był łasy na dziewczyny. Najczęściej bywał u niejakiej cioci Loulou. Ona wymagała, żeby płacić z góry i miedzianego bilonu nie przyjmowała. I zawsze przy świadkach opłata, pieniądze na wadze sprawdzała, ostrożna z niej kobieta była. A tego lata jakby czary jakieś, kasa jej się nie zgadzała i miedziaki w niej znajdowała. Normalnie jakaś mancypacja, nie? Taka krótkoterminowa. Ale garbaty Marcel wypatrzył, że ten gość, jak mu płaci za dotknięcie garbu – bo mimo że magik, przesądny był – to monety jakby z rękawa wyjmuje, nie z kieszeni. Głuchoniemi bardziej są spostrzegawczy od normalnych, no bo wzrok im musi za słuch wystarczać. Dobrze się skończyło, Marcel u madame schował się za kontuarem i ten trik z monetami zdemaskował. Magik musiał wiać z Paryża, a Marcel dostał posadę kasjera u madame Loulou i odtąd się kasa zawsze zgadzała. Ale Marcel i tak codziennie siadał pod katedrą, przynajmniej na godzinę, bo jego kot takiego nawyku nabrał, że jak paru gościom rano nie przebiegł drogi, to potem był zły i dziewczynom u cioci Loulou sikał na poduszki. Kot, jak się na coś zdecyduje, to nie ustąpi. Powtórz, jak z tą mancypacją jest według Gaiusa.

Bardzo sprawnie mi dzięki tej metodzie powtórek idą studia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz