wtorek, 18 października 2011

Odcinek 69: Upadek imperium Majów (część 1)


– Chłopaki, nie będziemy dziś rozmawiać o polityce, dobrze? – poprosił Aslak. – Takie w niej wszystko brzydkie...
 – Jaki Aslaczek dzisiaj rezolutny, jako pierwszy głos zabiera – docenił porucznik Jean, a Bazil zazgrzytał zębami.
– Pan za dużo soli wziął do tej tequili, panie Bazilku – zauważył pan Staszek. – W Internecie bzdury piszą. Fachowo to tequilę pije się bez soli. W Meksyku, proszę panów, tylko czystą. Szwagier był na urlopie, po sezonie, to mnie wszystko szczegółowo zrelacjonował.

– O, właśnie! Meksyk... – powiedział rozmarzonym głosem Aslak. – Edziu, w tym roku to się tam wybierzemy, co? Przecież święta tuż, tuż... Obiecałeś, że ja zdecyduję, jak spędzimy święta.
– Kochanie, dopiero połowa października, a ty już o świętach?
– Edziu, a ty znowu zapominasz, na jakim świecie żyjesz... Ja mówię o Święcie Zmarłych i Zaduszkach...

 – Aslak, chłopie, ty genialny jesteś! – wrzasnął radośnie Bazil. – Taaak!!! Zaduszki w Meksyku, imprezy PPR, znaczy Po Prostu Rewelacyjne, tańce na grobach, kościotrupki z marcepanu, tango, kwiaty pomarańczy, strumienie tequili!!! Jedziemy!!!

– Nie chcę być pedantyczny, ale tequilę produkuje się w Peru i Chile, a w Meksyku głównie mescal. To pewna różnica – zauważył święty Edgar. – Subtelna, ale pomyłki dotyczące trunków mogą mieć zatrważające konsekwencje.
– Niech ksiądz opowie – poprosił Bazil.
– Wszystkiego dziś nie opowiem, bo już późno, moi drodzy. Ale zacząć mogę. Pamiętacie, jak to wybraliśmy się z przyjaciółmi na poszukiwanie żółwi podtrzymujących świat...

– No właśnie. Graliście w kości o to, kto miał sterować – przypomniał sobie hrabia Filip.
– Otóż to – święty pociągnął łyczek tequili. – Minęliśmy Islandię i już się zbliżaliśmy do krańca świata, kiedy Rupert Lancaster wyrzucił piątkę i dwie szóstki, po czym złapał ster i wykonał gwałtowny skręt na południe. Szczęście w grze dopisywało draniowi przez całą noc. Rano znaleźliśmy się w bardzo ciepłej strefie klimatycznej, a tuż przed dziobem statku widniał cudny, złocistozielony brzeg. Na brzegu siedział gość w kolorowym, powiewnym ubranku i tak jakoś dziwnie błyszczał. Przy bliższej inspekcji przez teleskop mojej konstrukcji zauważyliśmy, że ma złote ochraniacze na łydkach i łokciach, złote wisiorki na szyi, piercingi z topazami w uszach i w nosie, a za uszami kokieteryjne piórka. Zajęty był czymś, co wyglądało na kolorową szydełkową robótkę. Przerzucał między palcami tęczowe kłębuszki i nucił pod nosem „Tango Milonga”.

– Pedał – rzucił Geoffrey Forester, który był homofobem.

– Eee.. Może tu taka moda – powiedział Richard, jak zwykle dobrodusznie, ale trochę niepewnie.

– Przywitać się można – Ian jak zawsze był zdecydowany. – Na odległość, rzecz jasna. Tylko po jakiemu?

– Po norwesku. Wikingowie wszędzie docierają – zdecydował Rupert i zawołał: Heej! Pan tutejszy?

– A gdziejszy mam być? – zareplikował osobnik i odłożył na bok szydełko oraz włóczkę. – Ja chyba  tego sprawozdania nigdy nie skończę. Przywieźliście środek na robaki?

– W zasadzie nie – zabrałem głos – ale znam się na alchemii i może mógłbym wam te robaki wytruć...

– Po ludzku nie rozumiesz? – zdenerwował się osobnik. – Ja ciebie (tu wyprodukował słowo, w którym było dużo dźwięków „q”) nie pytam o środek PRZECIW robakom, tylko o środek NA robaki, ty... (teraz jego wypowiedź zdominowały dźwięki „h” i „”u”). Mescal to dla ciebie (powtórka wyżej wymienionych dźwięków) pojęcie znane?

Dodał coś, co w transkrypcji fonetycznej mogłoby wyglądać jak /qthothudoqujaseikholerquytakhichquhuiowpszyzlal?/).

– Jakbym cię zapytał – kontynuował (dałem sobie spokój z transkrypcją, bo już nie mogłem nadążyć) o lekarstwo NA żołądek, to też byś mi taki środek zaproponował, od którego by mi bebechy się rozpadły? (powtórzył frazę wymienioną w transkrypcji). Nam (zupełnie przestałem transkrybować) środek NA robaki jest potrzebny! Co za pożytek z mescalu, jak nim nie można robaka zalać? A nam robaki nie obrodziły.

– Przyimki są ambiwalentne – zaprotestowałem.
– Zwłaszcza takie jak „na” – poparł mnie Ian. – Jak na przykład lekarz idzie przez cmentarz, a z grobu wychodzi baba i pyta: „Panie doktorze, ma pan coś NA robaki?”, to przecież jej nie chodzi o to, co robakom służy...
– A ty taki pewien jesteś, że wiesz, o co babie chodzi? – wtrącił się Geoffrey. – Jeszcze takiej, za przeproszeniem, wyemancypowanej, ambiwalentnej, co sobie sama przyimki kupuje?
– W tym cała rzecz – przytaknął nasz egzotyczny znajomy.
– To nie pedał – szepnął mi do ucha Rupert. – Niech on się z Ryśkiem naradzi co do tych bab. Widać biedacy duży problem mają.

(ciąg dalszy nastąpi).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz