– Pawełek bardzo się rozczarował – opowiadał Edzio. – Musimy mu jakąś prawdziwą przyjemność wymyślić na Dzień Dziecka jako rekompensatę. Wyobraźcie sobie, dojeżdżamy do plantacji ogórków, a tam na bramie wielki napis, że zamknięta do odwołania, bo ogórki skażone. A miały być ekologiczne, Richard nam polecał.
– Ja myślałem, że tylko na ziemi to skażenie – usprawiedliwił się Richard.
– Widocznie tym razem u nas się zaczęło – westchnął święty Edgar. – Czasem tak jest. Jako w niebie, tak i na ziemi...
– Znaczy, z chmury się to wzięło? Tej radioaktywnej czy tej wulkanicznej?
– Ja tu podejrzewam czyjąś celową ingerencję – powiedział święty Edgar.
– Co tak na mnie patrzysz? – obruszył się biskup Roland. – Ogórki bym zatruwał? Przecież lubię chłodnik i mizerię. W dodatku pomidory podobno też skażone, Krwawą Mary strach zamawiać. Na własną szkodę bym nie działał. Panie Stasiu, whisky poproszę, na co mi przyszło.
– To kto to zrobił? – zastanawiał się Ian. – Żyd?
– Żyd to by Kiciusiowi zatruł śmietanę. Do żółwia nic nie ma.
– Panie Stasiu, od kogo pan śmietanę kupuje? – zaniepokoił się Bazil.
– Pan się nie martwi, panie Bazil, śmietana wyłącznie od chrześcijańskich krów, pierwszy sort. Od Żyda z Łodzi śmietanę bym kupował?
– Jak nie Żyd, to może feministki te ogórki zatruły? – odezwał się porucznik Jean.
– A dlaczego feministki by miały coś mieć przeciw ogórkom?
– Kto je wie. Tyle przeciw wszystkiemu mają – westchnął Ian.
– Niemożliwe – stwierdził autorytatywnie Richard. – One sobie regularnie robią maseczki z ogórków. Jakby robiły z zatrutych, to pryszczy by dostały.
– Z ogórków? – zainteresował się Bazil. – To maseczka z ogórków jest dobra?
– Ale nie z zatrutych. Z awokado właściwie też nie jest gorsza, na twoją cerę może nawet lepsza – wypowiedział się ze znajomością rzeczy Richard. – Rozgniatasz widelcem miąższ ze świeżego awokado, dodajesz parę kropelek cytryny...
– A skąd ty to wszystko wiesz? – spytał podejrzliwie Ian.
– Prawdziwy mężczyzna powinien być zadbany, niezależnie od orientacji – odparł Richard.
– Ty się, Rysiek, znasz. Nawijasz jak kreator na onecie – powiedział z uznaniem Bazil.
– Jaki kreator, jaki onet, nie bluźnij, Stwórca jest jeden – obruszył się Richard.
– Spoko, mów o tych maseczkach, ja nic złego nie miałem na myśli.
– Na poprawienie ukrwienia świetna jest maseczka ze świeżych poziomek, bo to od razu i peeling – kontynuował udobruchany Richard. – Aha, a propos poziomek: słynny biolog i ekolog Gerald Durrel miał za młodu żółwia imieniem Achilles, który przepadał za poziomkami. Próbowaliście dawać Pawełkowi poziomki?
– Zdaje się, że poziomki w południowej części ogródka już dojrzewają – ucieszył się Aslak. – Możemy sobie trochę nazbierać, panie Stasiu?
– A zbierajcie sobie panowie na zdrowie, ile wam potrzeba – pan Stasio postawił na bufecie parę zgrabnych kobiałeczek. – Bo już słuchać tych głupstw nie sposób – szepnął dyskretnie do orła.
Niecałą godzinę później do tawerny zajrzał hrabia Filip.
– W imię Szefa! – krzyknął. – Co im się stało? Dżuma, ospa, czy zatrutych ogórków się najedli? Edgar, dlaczego ich nie uzdrawiasz?
– Spokojnie, Flilipku. Maseczki sobie zrobili – uśmiechnął się święty. – Zjesz poziomek ze śmietaną?
– Maseczki? Maski Śmierci Szkarłatnej! – warknął hrabia. – Nie skażone te poziomki?
– Gdzie tam, patrz, jak je żółw je. Kiciuś woli samą śmietankę. Chłopaki, dwadzieścia minut minęło, możecie zmywać.
– Ale najpierw zetrzeć serwetkami, bo mi umywalki panowie tymi farfoclami pozapychacie – dodał z irytacją pan Stasio.
Zza drzwi z napisem „Gentelmen” wyłonił się wkrótce korowód dżentelmenów o bardzo świeżych i zarumienionych policzkach.
– Ty sobie, Ian, salony piękności urządzasz, zamiast dzieci pilnować – zagrzmiał hrabia Filip. – Wchodzić, wchodzić! Sami ojcu powiedzcie, coście narobili.
W drzwiach tawerny stłoczyła się gromadka przeuroczych jasnowłosych aniołeczków.
– Niech już wujek lepiej powie – odezwał się najmniejszy. – Wujek jest dyplomatą.
– Usłyszeli od pani Słowackiej, że dobre są ogórki z miodem. Że to staropolski przysmak. To wpadli na pomysł, że jak z miodem dobre, to z Coca Colą na pewno jeszcze lepsze. Te pistolety na wodę, coście im z Ryśkiem kupili w akwaparku, napełnili Colą i dawaj opryskiwać plantacje. To już wam więcej nie muszę tłumaczyć.
– Bakterie Coli – pokiwał głową święty Edgar. – Trudno, idę na ziemię uzdrawiać. Coście mi roboty przysporzyli, szczeniaki zatracone. Jak wrócę, to kropidłem przyleję.
– Niech nam lepiej wujek Richie przyleje – zaproponował jeden z wyższych aniołeczków. – Najpierw na miecze, a poten na kopie, z koni, co, wujku? Wuujkuu?
– Tylko mi koni nie wprowadzać na ten czerwony dywanik, co przed stajnią się suszy – powiedział z rezygnacją pan Staszek. – Dosyć go zapaskudziliście, jak się bawiliście w Czarnego Luda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz