– Nie dadzą nam grantów – powiedział z rezygnacją święty Edgar. – Podanie złożyliśmy na czas...
– Budżet w porzo – przytaknął Bazil.
– Jasiek poparł całość, też się nie może doczekać realizacji swojego scenariusza – kontynuował święty – ale Piotr nie postawił parafki. Powiedział, że projekt za ambitny i że infrastruktura nie jest przygotowana na przyjęcie takiej liczby zbawionych i potępionych. A bez poparcia Piotrka żadne podanie nie idzie dalej, sami wiecie.
– Piotrek straszny formalista. Zasadniczy jak... przepraszam – dodał Bazil. – Okropnie poważnie bierze tę rolę naczelnego administratora, nic się nie da wynegocjować.
– Przyzwyczajenie – stwierdził Aslak. – Tyle lat... Kiedyś były klucze fizyczne, albo, powiedzmy, astralne, teraz są wirtualne, ale przepisy te same.
– Ale żeby już tak...
– Tu trzeba wziąć pod uwagę jego przeszłość – zabrał głos święty. – Jak Szef miał przejściowe kłopoty, to Piotrek przecież publicznie powiedział, że wypisał się z Jego partii i nic z Nim ma wspólnego. I żeby to raz, ale trzy razy na forum, i to nie wirtualnym tę wypowiedź ogłosił. Dopiero jak się koniunktura zmieniła, słupki się zaczęły podnosić, to Piotrek w dyrdy poleciał przepraszać i prosić, żeby go znowu przyjąć. A Szef jak Szef... zawsze za łagodny.
– Ja to polityki personalnej Szefa nie rozumiem – powiedział Ian. – Nie tylko, że Piotrka przyjął z powrotem, to mu dał stanowisko naczelnego administratora.
– Bo Szef tak zawsze. Przez to mi winnica zbankrutowała – odezwał się Edek z żalem w głosie. – Pół godziny przed fajrantem zgłaszała się kupa meneli z zaświadczeniami od Szefa, że mam im zapłacić tyle samo, co tym, co od rana pracowali. Płaciłem, co miałem robić? A w nocy wino wypijali z beczek przez wentylki od rowerów.
– Wy to niewinni jesteście jak baranki wielkanocne – powiedział hrabia Filip, który właśnie wrócił z konsultacji z jasnowidzem z Człuchowa. – Szef wie, co robi. Na najbliższych współpracowników trzeba mieć haki. Piotrek mu już nie podskoczy i na głowie staje, żeby demonstrować lojalność.
– A na ciebie co Szef ma, że tak od razu fuchę w MSZ dostałeś, co? – spytał nieco złośliwie porucznik Jean.
– He, he – zaśmiał się diabolicznie biskup Roland. – Jeszcze na niego wszystkiego nie ma, ale będzie miał. Jak powiem „pani Asia”, to z czym wam się to kojarzy?
– O mnie nic złego w tej książce nie ma – odparł hrabia Filip, ale głos mu trochę drżał.
– W tej pierwszej nie, ale ona już drugą ma przygotowaną do druku – odparł słodko biskup. – A tam niejedno o tobie jest, serdeńko...
– Skąd... skąd o mnie w tej książce? – wyszeptał zduszonym głosem hrabia.
– Entliczek, pentliczek, okrągły stoliczek... – zanucił biskup Roland, mimochodem zakręcił porcelanowym talerzykiem i równie mimochodem coś na nim zaznaczył długopisem.
– Ty padalcu konsekrowany! – wybuchnął hrabia.
– Pan biskupa nie obraża, panie Filuś, bo czynniki się wdadzą – zauważył pan Staszek i na wszelki wypadek podał orłowi powójny gin z tonikiem w dwóch szklankach.
– Bazil, chodź na słówko – powiedział hrabia Filip. Chwilę szeptali przy barze.
– Nie, to już świństwo – dobiegło do uszu reszty towarzystwa.
Hrabia Filip znikł. Najwyraźniej skorzystał z teleportacji. Biskup też przepadł, chyba w kominku.
– Garrickowie, krew nie woda – powiedział Bazil. – Straszną intrygę Filip uknuł. Panią Asię chce skłócić z przyjaciółką, a je obie z wydawnictwem. A nas z Jaśkiem. Mnie w to też chciał wciągnąć, ale co to, to nie. Jemu chodzi o to, żeby tej nowej książki pani Asi nie wydali. Więc ją chce oskarżyć o zawłaszczenie....
(to straszne oskarżenie zostanie, być może, wyjaśnione w kolejnym odcinku).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz