– Jemu też nalać? – spytał pan Staszek, wskazując wzrokiem na orła.
– Tak, ale tylko w jeden kieliszek – powiedział święty Edgar. – Lepiej, żeby się nie upił obiema głowami naraz.
– Zwyciężyliśmy – odezwał się z namysłem porucznik Jean – ale trudno powiedzieć, nad jaką ideologią. Nie bardzo rozumiem, co ten orzeł symbolizuje.
– Spoko, Jeanku, nie ma czym się przejmować – pocieszył przyjaciela Bazil. – Nie pamiętasz, jak z orłami było za naszych ziemskich czasów?
– ...gdy ten mąż, Bóg wojny
Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych
Od puszcz libijskich latał do Alpów podniebnych... – wyrecytował Edzio.
– A kysz, a fuj, a jak mu nie wstyd! – wykrzyknęła pani Słowacka. – Mickiewicza będzie przy mnie cytował! Przy matce jedynego prawdziwego Wieszcza!
– Przecież pana Juliusza mi pani nie pozwala cytować – bronił się nieśmiało Edzio, ale pani Słowacka już podniosła parasolkę. Tym razem okazała przezorność i nie zostawiła jej w szatni.
– Kochana pani Salomeo – porucznik Jean błyskawicznie przyklął przed wzburzoną damą i ucałował dłoń zaciśniętą na rączce parasolki – niechże mu pani wybaczy. To moja wina, zacząłem mówić o orłach, a jemu się wszystko z literaturą kojarzy. Takie schorzenie. Przecież nie będzie pani fatygowała swoich liliowych rączek – jeszcze raz szarmancko ucałował wspomniane rączki. – Ja bym tego nie przeżył, słowo oficerskie.
Pani Słowacka spojrzała w niewinne, chabrowe oczy porucznika i widać wzbudziły się w jej duszy jakieś wspomnienia z czasów pierwszej młodości, bo uśmiechnęła się i nawet trochę zarumieniła.
– Skoro pan porucznik prosi – zachichotała figlarnie i odłożyła parasolkę.
– Panie Stasiu, dama ma ma pusty kieliszek – włączył się święty Edgar i niebezpieczeństwo zostało ostatecznie zażegnane.
– Wracając do orłów – podjął temat Bazil – to każda strona jakieś miała, złote, srebrne, czarne, białe, z jedną głową, z dwiema – a wszystkie mocno do siebie podobne, i przez to bardzo trudno było wykapować, kto jest czyim sojusznikiem i kto wygrał bitwę. Trzeba było czekać na oficjalne wyniki ze sztabu.
– Pamiętam – przytaknął porucznik. – Czasem i tydzień się czekało. Bardzo to demoralizująco wpływało na żołnierzy.
– Ale jaki totalizator odchodził! Po Borodino trzy litry spirytusu wygrałem. Fajno było.
– A propos totalizatora i demoralizacji – powiedział hrabia Filip – to słyszeliście, że w Polsce premier chce pozamykać stadiony?
– Te, gdzie robią te turnieje ze skakaniem? Po co mają być otwarte, jak śnieg dawno stopniał? – zauważył Richard.
– Nie, takie, gdzie piłkę kopią.
– To co za turnieje? Infantylizm. Piłką to ja się bawię z młodymi wielorybkami. Ale skoro takie dziecinady lubią, to dlaczego stadiony zamykają?
– Przez takie organizacje młodzieżowe, podobne do MOJSZE – wyjaśnił hrabia. – Biją się, demolują... Więc teraz stadiony będą zamknięte dla widzów. Tylko ci, co piłkę kopią, będą wpuszczani.
– Toż to niepojęte – zawyrokował Richard. – To tak, jakbyśmy Kiciu... Kicię zamknęli w klatce zamiast zamknąć chuliganów w ZOO. Ten facet sobie nie radzi. Ja bym zrobił tak, jak z Ianem zrobiliśmy, kiedy nam się żołnierze w garnizonie zbuntowali przez przypaloną kaszę, pamiętasz, Ian?
– Pewnie. Richard wpadł na świetny pomysł – wyjaśnił Ian. – Zamknęliśmy buntowników w kuchni, żeby sobie sami gotowali, a z personelem kuchennym i lojalnymi podoficerami pojechaliśmy na majówkę integracyjną, która przeciągnęła się do ponad tygodnia.
– Suuuper była majóweczka – Richard też się przeciągnął. – Jak wróciliśmy, to ci w kuchni całkiem byli zieloni na twarzach. Czołem nam bili, błagali o łaskę, a jak im inni opowiedzieli, jak na majówce było, to nawet po rękach nas całowali, żeby ich następnym razem zabrać. Już nigdy więcej żaden bunt się nie zdarzył.
– Tylko prawie cały personel kuchenny poszedł w lutym na urlopy macierzyńskie.
– I co? Nowy zatrudniliśmy, jeszcze ładniejszy, a król nam osobiście podziękował za dbałość o region i za zapewnianie lokalnej ludności dobrych warunków rozwoju, „które znajdują wyraźne potwierdzenie w statystyce demograficznej”. Tak dokładnie w liście pochwalnym napisał. Nawet nagrody dostaliśmy. Ian złoconą pochwę na miecz, a ja te ostrogi – Richard wysunął nogę spod stołu. – Bardzo je szanuję i noszę tylko w maju.
– Pokazałbyś, co na nich jest wygrawerowane – szturchnął go Ian.
– Nie przy damie – odezwał się święty Edgar.
– W każdym razie – kontynuował Richard – majówki stały się tradycją, a region rozkwitał. Ten premier powinien chuliganów zamknąć na stadionie, a resztę zabrać na majóweczkę. Zintegrowaliby się, piłkę też by mogli pokopać, jak lubią.
– Oni już mieli majówkę, i dłuższą niż my – zauważył hrabia Filip.
– Majówek nigdy nie za dużo – upierał się Richard. – Dlaczego my siedzimy w czterech ścianach? Bierzmy, co trzeba, ze stołu, i chodźmy na łączkę!
Zapadał późny majowy zmierzch. Rozmowy przycichły, tylko hrabia Filip i Richard jeszcze wymieniali stłumionymi głosami uwagi na temat majówek i ostróg. Pani Słowacka z rozmarzeniem wpatrywała się w porucznika, a porucznik z nostalgią w orła. Orzeł wetknął jedną głowę pod skrzydło, a dziób drugiej w kieliszek. Kiciuś słodko mruczał na kolanach Bazila. Od czasu do czasu podnosił pyszczek i spoglądał z zachwytem w oczy prawowitemu właścicielowi. Nie wiadomo, co go uleczyło z wojowniczości: straszna przygoda z MOJSZE czy woda święcona.
Aslak i Edzio patrzyli na sierp księżyca trzymając się za ręce. Ian natomiast – co było dziwne, ale jednak prawdziwe – wpatrzył się z zainteresowaniem w panią Słowacką.
– Swoje latka ma, ale jeszcze całkiem, całkiem – mruczał pod nosem.
– Ależ się zintegrowali – westchnął święty Edgar i poczęstował żółwia listkiem dzikiego szczawiu. Nie zauważył, że z dziupli starej wierzby złowróżbnie świeciły oczy biskupa Rolanda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz