– Opowiadaj dalej, Roland, póki Aslaka nie ma – poprosił porucznik Jean.
– Więc potem poszedłem do tego najważniejszego. On, jak spojrzał na ten niby portret, to się ogromnie ucieszył. „Żono!” – zawołał – „Chodź i popatrz, jaki piękny jestem, jaki reprezentacyjny!” Żona przyszła, a on zdziwiony powiada: ”Portret świetny, tylko czemu w tle ten wieloryb?” Doszło do konfliktu małżeńskiego i lustro się zbiło.
– To siedem lat nieszczęścia murowane – stwierdził Ian. – Nie wiadomo, czy tylko dla niego, czy dla całego kraju.
– Nawet jak dla kraju, to nie zauważą, bo przyzwyczajeni – stwierdził biskup.
– Lustra lustrami, ale ten wybuch wulkanu na Islandii to twoja robota, co? – spytał święty Edgar.
– Ano tak – biskup uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem. – Pomyślałem, że wracając zajrzę na Islandię, ze względu na Aslaka, opowiem mu, jak tam sprawy stoją... a przy okazji trochę siarką poodycham. I jak spojrzałem na wulkan, to nie mogłem sobie tej przyjemności odmówić. Przyzwyczajenie jest drugą naturą. Ale wieloryby przedtem popędziłem na Lofoty, nie myśl, Richard, że ci bym niewdzięcznością odpłacił. A propos zwierząt i siarki, gdzie się podziała bestia?
– Poszła z panią Jolą i panią Florą „Pod Brzoskwińkę” – wyjaśnił Richard. – Dobrze jej zrobi, jak trochę pobędzie w damskim towarzystwie.
– Przede wszystkim nam to dobrze zrobi – odezwał się Bazil. – Uszy od tego trajkotu puchły. I z mojego nosa się wyśmiewały, bezczelne.
– Bo mógłbyś sobie zrobić korektę, jak Aslak – zauważył biskup.
– Mojego ordynansa nikt oprócz mnie nie będzie korygował – zaprotestował porucznik Jean. – Nie słuchaj go, Bazilku. W tym nosku jest cały twój urok. No, może niecały – poprawił się – ale tak z nim milutko wyglądasz, jak... jak...
– Mysikróliczek? – podsunął niewinnie Richard.
– Bo cię kopnę – mruknął Bazil bardziej z obowiązku niż z przekonania i dyskretnie wyjął z kieszeni puderniczkę.
– Ty świnio!!! – wrzasnął nagle i odrzucił puderniczkę jak oparzony. – Ty pacykarzu marny, coś ty zrobił z moim lusterkiem?
W miejscu lusterka tkwił w puderniczce miniaturowy witrażyk przedstawiający oblicze Bazila zaopatrzone w wystające kły i szpiczaste różki.
– Na drugi raz się zastanowisz, zanim zaczniesz dokuczać Aslakowi – wyjaśnił Richard.
– A mnie to można dokuczać – Bazil był bliski płaczu. – I to akurat w taki dzień – dodał żałosnym szeptem.
– Nie złość się – Richard podał Bazilowi mały pakiecik zawinięty w śliczny papier z chmurkami i aniołkami. – To dużo lepsza marka, Perfect Cover. Powinieneś używać pudru mineralnego, a nie tych syntetycznych świństw.
Bazil z niedowierzaniem otworzył paczuszkę. Wieczko pięknej puderniczki z drzewa sandałowego zdobił filigranowy witrażyk z uroczym portretem Kiciusia.
– Widzisz, nie zapomniałem o twoich urodzinach – powiedział serdecznie Richard.
– To ode mnie, pamiątka z Islandii – dołączył się biskup.
W paczuszce była kryształowa kula, w której przy potrząśnięciu wybuchał wulkan, napełniając jej wnętrze tęczowym pyłem.
– A to od Iana i ode mnie – powiedział święty Edgar. – Zestaw myszek, komputerowych i nakręcanych, dla ciebie i Kiciusia.
– Ja... naprawdę nie myślałem, że ktoś poza Jeankiem będzie pamiętał – wyjąkał Bazil. – To od niego – odsunął włosy za ucho i zademonstrował kolczyk z białego złota z maleńkim szafirkiem. – Ja... nie wiem, jak wam dziękować...
– Wieczny czas, wieczny czas, niech żyje, żyje nam – rozległo się od drzwi i wkroczyli Edzio i Aslak, jeden z koszem egzotycznych owoców, drugi z ogromnym naręczem orchidei. Oczy Bazila przybrały rozmiar talerzyków deserowych.
– Ułożyliśmy dla ciebie wierszyk – powiedział Aslak. – Zaczynaj, Edziu.
Edzio odchrząknął i wygłosił:
Czy to burza magnetyczna?
Czy się na tsunami zbiera?
Nie, to nasza pieśń prześliczna
Na cześć super-szwoleżera.
Czy to wulkan znów wybucha?
Czy reaktor w Fukuszimie?
Nie, to nasza pieśń dla zucha,
Który Bazil ma na imię.
Niech przez wieczność ma Bazilek
Dni słoneczne, noce cudne!
Gdyby nam nie wsadzał szpilek,
Toby niebo było nudne.
Gratulują ci potwory
I anioły, święci, święte...
Gdyby były tu wybory,
Tobyś został prezydentem.
– Niech żyje!!! – krzyknęli wszyscy, aż zabrzęczały szyby tawerny. Bazil na zmianę śmiał się i pochlipywał już zupełnie jawnie.
– No, panowie, do stołu, do stołu, zanim się szampan rozgrzeje – powiedział pan Stasio i też otarł łzy wzruszenia.
Stół uginał się pod półmiskami pełnymi różnobarwnych smakołyków i wiaderkami, w których z lodu wystawały szyjki butelek z szampanem. Na środku królował tort z różową polewą i świeczkami kunsztownie ustawionymi w liczbę 222.
– Bardzo ważne urodziny, Bazilku – powiedział święty Edgar. – Magiczna liczba. Jak mogłeś myśleć, że zapomnimy? My cię przecież wszyscy bardzo kochamy, to znaczy, nieerotycznie, poza Jeanem rzecz jasna...
Bazil nie zdążył odpowiedzieć, bo powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk.
– Ratunku!!! – krzyczał z ogrodu głos bez wątpienia należący do hrabiego Filipa. – Pomocy, Riiichard, na pomoc!!!
Wszyscy stłoczyli się przy oknie. Ogrodową ścieżką pędził hrabia Filip oganiając się przed atakami skrzydlatego smoka. Smok był fioletowy, a na szyi miał srebrną obrożę.
Wzruszajacy odcinek. I o tym permanentnym nieszczesciu karjowym, fajne. Wulkanisko na szczscie mniej rozbuchane a Islandczycy juz prowadza w sieci kurs wymowy jego dziwnej nazwy:)
OdpowiedzUsuń