niedziela, 1 maja 2011

Odcinek 16: Święta, święta...

– To wy tu jeszcze jesteście? – spytał biskup Roland. Z ust buchnęła mu na chwilę feeria jaskrawych płomyczków.
– Jak to, „jeszcze”? – zdziwił się święty Edgar. – Dopiero zaczęliśmy pierwszą zakąskę. Siadaj, Rolciu, skosztuj ostryg. Świeżuteńkie, radioaktywność w normie, sam sprawdzałem. To ci dobrze zrobi na te twoje problemy z jamą ustną.

Biskup machinalnie skropił ostrygi cytryną, podniósł z lodu opalizującą muszlę, sprawnie wyssał jej zawartość i sięgnął po następną. Ian napełnił mu kieliszek szampanem.

– Za beatyfikację i teleportację – zaproponował. – Oba projekty pomyślnie zakończone, jest co świętować.
– Pomyślnie – powtórzył ponuro biskup i dyskretnie rozpędził obłoczki dymu, który zaczął mu się wydobywać z uszu. Wyssał kolejną ostrygę i popił szampanem. Pomogło.

– A gdzie Bazil? – spytał z nadzieją w głosie. – Edka też nie ma...
– Bazil pomaga w kuchni – wyjaśnił porucznik Jean. – Kręci majonez.
– Majonez – znów powtórzył jak echo biskup. – To się teraz tak nazywa? Że kręci, to pewne.
– Właśnie, że majonez – powiedział triumfalnie Jean. – Nie przedłużył kontraktu koalicjantom. A ja go nie biję, bo nie mam powodów.
– Mnie nawet tego trochę brakuje – Bazil wyłonił się z kuchni. W jednej ręce trzymał salaterkę z majonezem, a drugą czule przyciskał do piersi pręgowanego kotka. – Przyzwoity oficer powinien ordynansa od czasu do czasu sprać po mordzie. Jakaś dyscyplina musi być, nie? Udał mi się majonezik, kiciuś zdegustował. Pychotka, kiciuś, co? Pan Stasio zaraz poda homary.
– I przepiórcze jajka z kawiorem – dodał radośnie hrabia Filip.
– I roladę z suma w galarecie.
– Carpaccio z parmezanem też.
– I pasztet z kuropatw z truflami.
– Z kuropatw to nawet ja spróbuję. Drób to właściwie nie mięso.
– A potem polędwiczka, krwista polędwiczka w śmietanie, z garniturem jarzyn. Do niej burgund, rocznik 1815. Jak sobie kongres wiedeński przypomnę, i tego burgunda...
– Dla mnie kaczuszka z pomarańczami. Bo drób to...
– Już się nie tłumacz, Richie, założę się, że i carpaccio zjesz.
– Pewnie, że coś z karpia zjem, ale co ty tak seplenisz?
– A na deser...
– Zaraz, zaraz – przerwał biskup. Najwyraźniej ogólny entuzjazm przezwyciężył jego frustrację. – Przed głównym daniem chyba jakaś elegancka zupka?
– Z zupą kłopot – odezwał się Aslak. – Bo pan Staszek wiedział, że dziś chcemy wykwintne menu, ze względu na beatyfikację i ten drugi projekt, więc przygotował zupę żółwiową. To się Edzio zdenerwował. Zupełnie stracił apetyt, zerwał się od stołu, krzesło przewrócił i pobiegł sprawdzić, co z Pawełkiem. Z naszym żółwiem. Ale przedtem napluł do zupy.
– Ja bym nie tylko napluł, jakby ktoś zupę z kota ugotował – powiedział Bazil i mocniej przytulił kotka. Kotek fuknął i zdzielił go łapą po policzku.
– Chociaż tyle z życia mam – westchnął Bazil.
– Pawełek – powtórzył biskup Roland i dolał sobie szampana. – To na cześć Lolka?
– Częściowo. Ale przede wszystkim ze względu na bohatera tej powieści, którą Edziowi przesłałeś – wyjaśnił Aslak. – Pamiętasz, „Paweł i Wirginia”...

Biskup Roland sięgnął obiema rękami po ostrygi.

– Masz – Bazil wyjął z kieszeni małą buteleczkę. – Tylko zostaw trochę dla kota. Waleriana. Jak się kończy większy projekt, to człowiekowi zawsze trochę nerwy puszczają, nie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz