– Ale Jean z Bazilem numer wykręcili – stwierdził hrabia Flip, przyglądając
się przez okno niebieskozielonej planetce.
– Pusto bez nich będzie – westchnął Aslak.
– Bazil ci ciągle dogadywał, a ty... – zaczął Ian.
– On nigdy niczego złego nie miał na myśli – zaprotestował Aslak. – W tym
dogadywaniu był jego urok.
– Gęba hadka, serce złote –
uzupełnił cytatem Edzio.
– Ale to wszystko jest jakieś nielogiczne – zastanawiał się hrabia Filip. –
Bazil i Jean przecież tyle czasu byli tu z nami w niebie, a tu nagle okazuje
się, że wcale nie umarli... że Bazil wcale w łeb sobie nie strzelił, a Jean nie
zginął pod Olszynką Grochowską... Swoją drogą, jak Szef w ogóle mógł wpuścić
Bazila do nieba? Edgar, jak to wytłumaczyć?
– U ludzi to nie jest możliwe, ale u Szefa wszystko jest możliwe – odparł
sentencjonalnie święty Edgar. – Nawet rzeczywistości paralelne. Trochę z nimi
już za ziemskiego życia miałem do czynienia. Ostatecznie nawet Szef ma prawo do
zmiany planów. Najwyraźniej już tak go ci Iluminaci wkurzyli, że zdecydował się
nasłać na nich szwoleżerów, i chyba nie macie wątpliwości, że słusznie postąpił?
A co do wpuszczenia Bazila do nieba, to przypomnij sobie, Filipku, co Syn Szefa
powiedział temu towarzychu, które chciało ukamienować Marię Magdalenę.
– „Kto jest bez grzechu, niech rzuci pierwszy kamień” – zacytował Edzio.
– I Matka Boska ten kamień rzuciła, hi, hi! – uzupełnił Aslak, który
najwyraźniej postanowił przejąć rolę Bazila w tawernianym gronie.
– Pan nie bluźni, panie Aslak – odezwał się surowo pan Staszek. – Mnie
interesuje, co z kotem będzie. Łaziło toto za panem Bazilkiem jak pies...
– Kiciuś już się zreinkarnował – zapewnił święty Edgar. – Bazil się
codziennie o to modlił i kupę pieniędzy wydał na świeczki w Notre Dame. Przecież
by mu Szef takiego drobiazgu nie odmówił. Kiciuś urodził się dwa dni temu jako
najmłodsze z pięciorga dzieci kotki kustosza z Wersalu, a Bazil od razu go
rozpoznał. Codziennie go z Jeanem odwiedzają, nie mogą się doczekać, kiedy go
będą mogli zabrać do Palais de Chatreville.
Tola melancholijnie zaskowyczała. Richard wziął ją na kolana i podrapał za
uchem.
– Dla Kiciusia to dobrze, ale Tola za nim tęskni – powiedział. – Bardzo się
przyjaźnili. Potrzebne nam jakieś nowe zwierzątko...
– Mmmuuuuu!!! – rozległo się za oknem.
Tola zerwała się z kolan Richarda i jednym susem wyskoczyła przez okno.
Było uchylone, bo panu Staszkowi trochę się przypaliła cebula.
Bywalcy tawerny stłoczyli się przy oknie i ze zdziwieniem obserwowali Tolę,
podskakującą radośnie wokół przywiązanego do ogrodzenia olbrzymiego, czarnego
byka. Byk posapywał z sympatią.
– Carrramba!!! – rozległo się w sieni.
– Proszę uważać, te drzwi są projektowane dla kurdupli – odezwał się
uprzejmie komtur Ulf.
Do tawerny wkroczył wysoki i barczysty pan w stroju torreadora. Zdjął
kapelusz i roztarł czerwony ślad na czole. Oczy miał dokładnie takiego samego
chabrowego koloru, jak porucznik Jean.
– Witamy, Feliksie, serdecznie witamy – uśmiechnął się święty Edgar.
Hrabia Feliks Armand de Saint-Pierre (jak pamiętają wierni czytelnicy,
swego czasu opiekun Jeana, człowiek o wielu zawodach i talentach) ukłonił się
wszystkim z wersalską gracją.
– Cześć, Edgar. Ale numer Jeanek wykręcił, co? Moja krew! Noo... w zasadzie
krew nie moja, ale to ja szczeniaka wychowałem – stwierdził z satysfakcją. – I
partnera rozsądnie sobie wybrał. Bazil to na pierwszy rzut oka oferma
sakramencka, ale łeb ma nie od parady. Panie starszy – zwrócił się do pana
Staszka – mógłbym Torusia puścić luzem,
żeby się z tym pieskiem pobawił?
– Jaki starszy? Młodszy od pana od dwieście lat z okładem! Staszek mam na imię
– zareplikował właściciel tawerny. – A krówkę pan odwiąże, po co bidulę na
uwięzi trzymać? U nas stworzenia zasadniczo luzem chodzą. Co podać?
– Butelkę Sangre de Toro i jakieś tapas – rzucił hrabia de Saint-Pierre. –
A potem tournedos Rossini, ale krwiste, nie jakieś tam medium.
– Dla mnie to samo, i dodatkowe pół porcji dla orła – dodał komtur.
Orzeł zaskrzeczał z indygnacją.
– Dobra, dobra, niech będzie cała porcja, ptaszynko... A ty się, Rysiek,
nie krzyw, każdy wie, jaki z ciebie wegetarianin.
– Ja poproszę homara z majonezem – Richard zignorował uwagą komtura.
– Homar... – powiedział święty Edgar. – To mi przypomina...
Nagle podskoczył na krześle. Do tawerny wrócił hrabia de Saint-Pierre, ale
nie sam.
– Larry! – zawołał radośnie święty Edgar. – Już myślałem, że przez
wieczność będziesz się włóczył po Polach Elizejskich!
– Stęskniłem się za tobą – powiedział przybysz, usiadł i zamówił homara,
ale zapiekanego z serem. – I słyszałem, że rozmawiacie o sprawach, na których
trochę się znam...
– Opowiedz chłopakom o twojej przygodzie – poprosił święty Edgar.
I tu zaczyna się opowieść pod tytułem „Więzy krwi”...
(do zobaczenia w następnym odcinku).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz