niedziela, 22 stycznia 2012

Odcinek 86: Zmiany w tawernie i rzeczywistości równoległe



– Ale Jean z Bazilem numer wykręcili – stwierdził hrabia Flip, przyglądając się przez okno niebieskozielonej planetce.
– Pusto bez nich będzie – westchnął Aslak.
– Bazil ci ciągle dogadywał, a ty... – zaczął Ian.
– On nigdy niczego złego nie miał na myśli – zaprotestował Aslak. – W tym dogadywaniu był jego urok.
Gęba hadka, serce złote – uzupełnił cytatem Edzio.

– Ale to wszystko jest jakieś nielogiczne – zastanawiał się hrabia Filip. – Bazil i Jean przecież tyle czasu byli tu z nami w niebie, a tu nagle okazuje się, że wcale nie umarli... że Bazil wcale w łeb sobie nie strzelił, a Jean nie zginął pod Olszynką Grochowską... Swoją drogą, jak Szef w ogóle mógł wpuścić Bazila do nieba? Edgar, jak to wytłumaczyć?

– U ludzi to nie jest możliwe, ale u Szefa wszystko jest możliwe – odparł sentencjonalnie święty Edgar. – Nawet rzeczywistości paralelne. Trochę z nimi już za ziemskiego życia miałem do czynienia. Ostatecznie nawet Szef ma prawo do zmiany planów. Najwyraźniej już tak go ci Iluminaci wkurzyli, że zdecydował się nasłać na nich szwoleżerów, i chyba nie macie wątpliwości, że słusznie postąpił? A co do wpuszczenia Bazila do nieba, to przypomnij sobie, Filipku, co Syn Szefa powiedział temu towarzychu, które chciało ukamienować Marię Magdalenę.

– „Kto jest bez grzechu, niech rzuci pierwszy kamień” – zacytował Edzio.
– I Matka Boska ten kamień rzuciła, hi, hi! – uzupełnił Aslak, który najwyraźniej postanowił przejąć rolę Bazila w tawernianym gronie.

– Pan nie bluźni, panie Aslak – odezwał się surowo pan Staszek. – Mnie interesuje, co z kotem będzie. Łaziło toto za panem Bazilkiem jak pies...

– Kiciuś już się zreinkarnował – zapewnił święty Edgar. – Bazil się codziennie o to modlił i kupę pieniędzy wydał na świeczki w Notre Dame. Przecież by mu Szef takiego drobiazgu nie odmówił. Kiciuś urodził się dwa dni temu jako najmłodsze z pięciorga dzieci kotki kustosza z Wersalu, a Bazil od razu go rozpoznał. Codziennie go z Jeanem odwiedzają, nie mogą się doczekać, kiedy go będą mogli zabrać do Palais de Chatreville.

Tola melancholijnie zaskowyczała. Richard wziął ją na kolana i podrapał za uchem.

– Dla Kiciusia to dobrze, ale Tola za nim tęskni – powiedział. – Bardzo się przyjaźnili. Potrzebne nam jakieś nowe zwierzątko...
– Mmmuuuuu!!! – rozległo się za oknem.

Tola zerwała się z kolan Richarda i jednym susem wyskoczyła przez okno. Było uchylone, bo panu Staszkowi trochę się przypaliła cebula.

Bywalcy tawerny stłoczyli się przy oknie i ze zdziwieniem obserwowali Tolę, podskakującą radośnie wokół przywiązanego do ogrodzenia olbrzymiego, czarnego byka. Byk posapywał z sympatią.

– Carrramba!!! – rozległo się w sieni.
– Proszę uważać, te drzwi są projektowane dla kurdupli – odezwał się uprzejmie komtur Ulf.

Do tawerny wkroczył wysoki i barczysty pan w stroju torreadora. Zdjął kapelusz i roztarł czerwony ślad na czole. Oczy miał dokładnie takiego samego chabrowego koloru, jak porucznik Jean.

– Witamy, Feliksie, serdecznie witamy – uśmiechnął się święty Edgar.

Hrabia Feliks Armand de Saint-Pierre (jak pamiętają wierni czytelnicy, swego czasu opiekun Jeana, człowiek o wielu zawodach i talentach) ukłonił się wszystkim z wersalską gracją.

– Cześć, Edgar. Ale numer Jeanek wykręcił, co? Moja krew! Noo... w zasadzie krew nie moja, ale to ja szczeniaka wychowałem – stwierdził z satysfakcją. – I partnera rozsądnie sobie wybrał. Bazil to na pierwszy rzut oka oferma sakramencka, ale łeb ma nie od parady. Panie starszy – zwrócił się do pana Staszka  – mógłbym Torusia puścić luzem, żeby się z tym pieskiem pobawił?

– Jaki starszy? Młodszy od pana od dwieście lat z okładem! Staszek mam na imię – zareplikował właściciel tawerny. – A krówkę pan odwiąże, po co bidulę na uwięzi trzymać? U nas stworzenia zasadniczo luzem chodzą. Co podać?

– Butelkę Sangre de Toro i jakieś tapas – rzucił hrabia de Saint-Pierre. – A potem tournedos Rossini, ale krwiste, nie jakieś tam medium.
– Dla mnie to samo, i dodatkowe pół porcji dla orła – dodał komtur.

Orzeł zaskrzeczał z indygnacją.

– Dobra, dobra, niech będzie cała porcja, ptaszynko... A ty się, Rysiek, nie krzyw, każdy wie, jaki z ciebie wegetarianin.
– Ja poproszę homara z majonezem – Richard zignorował uwagą komtura.
– Homar... – powiedział święty Edgar. – To mi przypomina...

Nagle podskoczył na krześle. Do tawerny wrócił hrabia de Saint-Pierre, ale nie sam.

– Larry! – zawołał radośnie święty Edgar. – Już myślałem, że przez wieczność będziesz się włóczył po Polach Elizejskich!
– Stęskniłem się za tobą – powiedział przybysz, usiadł i zamówił homara, ale zapiekanego z serem. – I słyszałem, że rozmawiacie o sprawach, na których trochę się znam...

– Opowiedz chłopakom o twojej przygodzie – poprosił święty Edgar.

I tu zaczyna się opowieść pod tytułem „Więzy krwi”...

(do zobaczenia w następnym odcinku).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz