– Wraca pan do tego świata, Bogu niech będą dzięki –
powiedział nieznany mi zakonnik. – Nasz ojciec Edgar to prawdziwy cudotwórca.
– Co się stało? Czy Berenika naprawdę odjechała? –
spytałem.
– O kim pan mówi? – zdziwił się zakonnik.
– Brat chyba od niedawna tu jest? Mówię o młodej damie,
która tu ze mną przyjechała ponad tydzień temu. Tej, którą Edgar wyleczył.
Gdzie on jest? Muszę z nim porozmawiać.
– Ojciec Edgar ma pełne ręce roboty – odparł z naciskiem
na słowo „ojciec”. – Pan nie jest jedynym chorym w klasztorze. Nie wiem, o
jakiej damie pan mówi. Znaleziono pana dziesięć dni temu pod klasztorną bramą,
ciężko chorego. Nikogo z panem nie było. Najwyraźniej obrabowano
pana ze wszystkich wartościowych przedmiotów. Był pan jedną z ostatnich ofiar
tej potwornej zarazy, Bogu dzięki, że już minęła. Całe południowe wybrzeże
zdziesiątkowane. A pan wyzdrowiał! To chyba cud. Nawet przeor nie chciał
wierzyć, że ojciec Edgar wyleczył chorego na dżumę. Kim pan jest? Czy pamięta
pan, kim pan jest?
Popatrzyłem na moją prawą dłoń. Nie było na niej rodowego
sygnetu.
– To jakieś nieporozumienie – jęknąłem. – Przecież
wszyscy w klasztorze wiedzą, że jestem bratem Edgara! Jestem tu od dziesięciu
dni! Nie byłem chory, chora była Berenika, moja towarzyszka! Edgar ją leczył!
Uzdrowił ją!
– Chyba jednak pójdę po ojca Edgara – odparł. – Obawiam
się, że gorączka wraca.
– Nareszcie! – zawołałem na widok mojego brata. – Zupełnie
się z tym twoim kolegą po fachu nie mogłem dogadać.
– No, to może ze mną lepiej pójdzie, spróbujmy – usiadł
na łóżku i przez chwilę mierzył mi puls. – Wygląda na to, że wraca pan do
zdrowia.
– Pan??!!! – krzyknąłem. – Edgar, na miłość Boską, nie
żartuj, nie udawaj, że mnie nie poznajesz. Przecież to ja, Lawrence Suffolk,
Larry, twój młodszy brat!
– Lawrence?! – powiedział takim samym tonem, jak przy
pierwszym spotkaniu. – Więc tak wygląda mały Larry... Wydawało mi się, że widzę
pewne podobieństwo do ojca, ale skąd mogłem przypuszczać... Nie miałeś na ręku
sygnetu. Więc to naprawdę mój mały braciszek z Anglii? Pamiętasz, jak tu
trafiłeś?
– Edgar... – poskarżyłem się żałośnie – więc ty też nie
pamiętasz Bereniki? Naszych rozmów? Wyjazdu do Frontignan? Co to znaczy?
Wyjaśnij mi, błagam cię.
– Larry – Edgar pogładził moją rękę – byłeś bardzo,
bardzo ciężko chory. Jaki Pan Bóg był dobry, że pozwolił ci wrócić do życia.
Kiedy cię tu przyniesiono, byłeś w stanie agonalnym. Długo walczyłeś ze
śmiercią. Różne wizje powstają w chorym, rozgorączkowanym umyśle.
– Ale przecież widziałem ciebie, rozmawiałem z tobą –
protestowałem. Trochę mi się robiło słabo. – Od razu cię poznałem, kiedy tu
wszedłeś. Jak to możliwe, skoro byłem nieprzytomny?
– To nie takie dziwne. Nawet pacjenci pogrążeni w
śpiączce od czasu do czasu odbierają bodźce z otoczenia, chociaż wydają się
całkowicie pozbawieni świadomości. Dużo czasu przy tobie spędziłem. Mogłeś mnie
niekiedy widzieć i słyszeć, i wplotło to ci się w gorączkowy sen.
– A skąd ja mam wiedzieć, czy to, co się dzieje teraz, to
nie sen? – szepnąłem resztką sił. – Przecież tamto było takie prawdziwe, a
teraz wszystko jest absurdalne i niepojęte. Może to teraz majaczę w gorączce.
Edgar, pomóż mi...
– Spróbuję – uśmiechnął się serdecznie. – Powiedz mi, w
tym śnie czy nie-śnie, kiedy ze mną rozmawiałeś, jakie było twoje nastawienie do mnie? Czułeś
do mnie zaufanie?
– Tak... całkowite – przyznałem.
– To i teraz mi zaufaj – powiedział. – Zmęczyło cię
mówienie, co? Ale lepiej, żeby cię męczyło mówienie, niż niepewność i myśli o
tym, czy śnisz, czy nie. Przyniosę ci coś dobrego, co cię wzmocni, a potem
wszystko mi opowiesz. Kiedy się zmęczysz, to zrobisz sobie przerwę, ale
powinieneś mi wszystko jak najdokładniej opowiedzieć. Mamy problem, więc musimy
postarać się go rozwiązać, prawda?
Rzeczywisty Edgar pod żadnym względem nie różnił się od
tego ze snu, niezależnie od tego, co było snem, a co jawą.
– Masz, pij – Edgar podał mi duży gliniany kubek. –
Uważaj, bo gorące. Dla siebie też przyniosłem, nie mogłem sobie odmówić. Rosół
na podróbkach i skrzydełkach indyczki czyni cuda, zwłaszcza kiedy go przyprawić
szafranem. Wrzuciłem też kawałek chalcedonu, oczyszcza krew z czarnej żółci. A
to na deser – odebrał mi pusty kubek i podał małą czarkę, znad której unosił
się wspaniały aromat cytryn i imbiru. – No i jak, trochę lepiej?
– Dużo lepiej – odparłem z wdzięcznością. Po ciele
rozchodziło się przyjemne ciepło i jakoś weselej mi było na duszy, chociaż
właściwie nie miało to uzasadnienia. Chyba że rzeczywiście chalcedon w rosole
oczyścił mnie z czarnej żółci.
– Opowiadaj – Edgar poprawił mi poduszki. – Kiedy
zdecydowałeś się na wyjazd do Francji?
Opowiedziałem wszystko. Przed Edgarem nie miałem żadnych
oporów. Od czasu do czasu pytał mnie o jakiś szczegół, to znów znikał na
trochę, aby wkrótce się pojawić z jakimś lekkim smakołykiem czy pysznym
napojem.
– Ciężkie miałeś przeżycia, Larry – stwierdził współczująco,
kiedy skończyłem. – Nie jestem pewien, czy to były tylko gorączkowe majaczenia.
Świat ma więcej wymiarów niż te dostępne naszym zmysłom, a dusza, która prawie
oderwała się od ciała, może się w tych wymiarach zabłąkać. Ale po kolei.
Najpierw muszę cię jakoś przekonać, że nasza rozmowa ma miejsce w zwykłej,
czterowymiarowej rzeczywistości, w której nas Stwórca na okres naszej ziemskiej
wędrówki umieścił. Ja nie mam żadnych wspomnień tych wydarzeń, o których
opowiadałeś, czyli nie uczestniczyłem w nich w zwykły, fizyczny sposób. Wszyscy
w klasztorze odebrali twoje pojawienie się tutaj tak, jak ja, i nikt nie
widział Bereniki. Jeżeli podejrzewasz, że ta rozmowa toczy się we śnie, to
świadkowie z klasztoru nie na wiele ci się zdadzą, ale ustaliliśmy, że masz do
mnie zaufanie, prawda? We śnie i na jawie. Jakieś aprioryczne założenie musi
być, bo inaczej nie posuniemy się dalej.
– Zatem zakładamy, że w tej chwili znajdujemy się w
codziennej rzeczywistości, czyli w świecie fizycznym, z grubsza znanym wszystkim
śmiertelnikom – kontynuował Edgar. – A teraz zastanówmy się, czy twoje
przeżycia były zwyczajnymi gorączkowymi majakami, czy też czymś innym. Niektóre
ich elementy da się wytłumaczyć w sposób po ziemsku racjonalny, chociaż na
pierwszy rzut oka wydają się osobliwe. To, że poznałeś mnie po przebudzeniu,
jest najmniej dziwne, już ci to tłumaczyłem. Dużo bardziej szczególne jest, że
bezbłędnie opisałeś Iana i Yvette Sleighstone’ów oraz ich synów; pamiętałeś
nawet imiona dzieci. Ale, widzisz, zdarza się, że różne przypadkowo usłyszane
rzeczy zapadają człowiekowi w pamięć, chociaż nie jest tego świadomy, a potem
wynurzają się w snach.
– W światku angielskiej arystokracji praktycznie wszyscy
znają wszystkich – kontynuował Edgar. – Bracia Iana – znasz ich, prawda? – byli tu parę lat temu, na
chrzcinach bliźniaków, trzymali ich do chrztu. Mogłeś spotkać Toma czy Jamesa
Sleighstone na jakimś przyjęciu czy przy innej okazji, usłyszeć relację o
rodzinie Iana i wkrótce o niej zapomnieć, a raczej zepchnąć ją w głębsze
pokłady pamięci. Poza tym wszyscy Sleighstone’owie to wielkie, jasnowłose
chłopiska, które wcześnie siwieją, prawda? A Yvette to typowa Francuzka. Zatem
mogłeś sobie we śnie wyobrazić mieszkańców Frontignan bez interwencji żadnych
nieziemskich sił. Zgadzasz się?
– To rozsądnie brzmi – zgodziłem się.
– Dużo trudniej mi pojąć, jak mógł ci się przyśnić mój
wykład o hemofilii. Tej chorobie krwi. Rezultaty moich badań znane są tylko
nielicznym specjalistom, a metoda analizy krwi, której w twoim śnie użyłem, to
coś, nad czym w dalszym ciągu eksperymentuję, jestem na etapie doświadczeń na
myszach. Nikomu jeszcze tych materiałów nie udostępniłem. A drugim
niewytłumaczalnym faktem jest to, że ujawniłem ci w tym niby-śnie moje
prawdziwe pochodzenie. To się zgadza, jestem nieślubnym synem pewnego duńskiego
dyplomaty. O tym z żyjących ludzi poza naszą matką, twoim ojcem i mną wie tylko
Ian Sleighstone. Rodzice, nawiasem mówiąc, nie wiedzą, że ja wiem. Na pewno
nigdy o tej sprawie nie rozmawiają. Matka przecież w ogóle o mnie nie mówi. O
tym, że nie jestem potomkiem Suffolków, nie mogłeś się dowiedzieć przypadkiem.
– Podsumowując – mówił dalej mój brat – wszystko wskazuje
na to, że miałem jakiś udział w wydarzeniach, o których opowiedziałeś. Uczestniczył
w nich jakiś aspekt mojej jaźni bez udziału mojej świadomości. A to prowadzi do
dwóch możliwości co do tego, kim byli bądź są Aleksander i Berenika. Mogą być
żyjącymi ludźmi, którzy, tak jak ja, nieświadomie zagościli w innym wymiarze
jednocześnie z tobą. Ale mogą też być istotami z tego innego wymiaru, albo
bytami uwięzionymi między wymiarami, którym potrzebna była pomoc. Sposób na to,
żeby się dowiedzieć, który wariant jest słusznym przypuszczeniem, jest tylko
jeden. Należy spróbować odszukać to płaskowzgórze i zamek.
– Naprawdę tak uważasz? – spytałem. – Ty jesteś
niesamowity, Edgar. Racjonalny medyk zachęca mnie, abym szukał pałacu z
gorączkowego snu...
– A widzisz bardziej racjonalne wyjście? – roześmiał się
i zaraz spoważniał. – O jednej rzeczy musisz pamiętać, Larry, niezależnie od
wyniku poszukiwań. Berenika miała rację. Ona nie należy do ciebie i nie może do
ciebie należeć. Ta miłość na zawsze musi pozostać w innym wymiarze, rozumiesz,
braciszku?
– Tak – odparłem potulnie. Bo naprawdę zaczynałem
rozumieć. I już nie czułem się zrozpaczony.
– Miłość jest zawsze piękna, w tym wymiarze czy w
nieznanym – dodał łagodnie Edgar. – Przeżyłeś coś pięknego, chociaż smutnego, i
tego nikt ci nie odbierze, Larry. Ale nie próbuj na własną rękę zaburzać porządku
wszechrzeczy.
– Widzisz, Larry –
dodał po chwili – mam pewne
koncepcje na temat takich stanów świadomości jak ten, w którym się znajdowałeś.
Większość snów, zdrowych czy gorączkowych, to tylko plątanina wspomnień i
niekontrolowanych myśli. Ale zdarzają się i takie sny-nie-sny, które nazwałbym
innym oglądem rzeczywistości. Na jawie też postrzegamy świat w różny sposób w
zależności od światła, prawda? Przy świetle dziennym wyraźnie widzimy kształty
i kolory przedmiotów, które można zważyć i zmierzyć, ale nie widzimy gwiazd. A
w nocy jest odwrotnie. Kształty i barwy dotykalnych rzeczy zacierają się w
mroku, za to wyraźnie widzimy gwiazdy. Gwiazdy to skoncentrowane światło,
zważyć się go nie da, ale uważamy je za przejaw realnego świata. W pewnych
snach rzeczywistość może się nam ukazać w szczególnym świetle. Możemy w nim
zobaczyć rzeczy, których zważyć ani zmierzyć nie można, ale które nie muszą być
złudą.
Skinąłem głową.
– Takiego sposobu widzenia można dostąpić tylko na
krótko, bo nasz ziemski umysł nie jest do niego przystosowany. Może od niego
popaść w zamroczenie, tak jak wzrok od patrzenia prosto w słońce – mówił dalej
Edgar. – Ale prędzej czy później i tak przejdziemy do świata, w którym poznamy
inne wymiary i wszystko stanie się jasne.
Długo milczeliśmy.
– No, Larry, muszę zajrzeć do lazaretu, tam już prawie
spokój, ale jeszcze się paru ozdrowieńców kołacze. Myślisz, że będziesz mógł
zasnąć bez strachu? To dobrze. Ja jeszcze przed nocą zajrzę do ciebie, żeby
sprawdzić, czy spokojnie śpisz. Odpoczywaj, braciszku – Edgar zrobił mi krzyżyk
na czole. – Nie byłbyś moim bratem, gdybyś nie miał tendencji do popadania w
skomplikowane sytuacje.
– Aha – odwrócił się w drzwiach. – Jakiej maści była ta
krowa, która tak się do ciebie przywiązała?
– Biała w czerwone łaty – poinformowałem.
– To koniecznie zajrzyj do obory, jak już będziesz mógł
się utrzymać na nogach. Taka krowa dreptała wokół ciebie i bardzo żałośnie
muczała, kiedy cię znaleziono. Uratowała ci życie, bo to na nią brat furtian
zwrócił uwagę i dzięki niej cię znalazł. Zaopiekowaliśmy się nią. Bardzo
smaczne daje mleko –
Edgar przymrużył oko i zostawił mnie samego.
Zza drzwi usłyszałem:
– O Panie Zastępów, dziecko, coś ty do tego wina włożył?
Czy ciebie demon opętał, Łukaszku?
– Ojciec mówił, że mam zrobić wino z Ezopem. To
skopiowałem kilka bajek Ezopa i włożyłem do butli, na dwadzieścia cztery godziny, jak
ojciec kazał – tłumaczył się młodzieńczy głos.
– Z hizopem, chłopcze bezrozumny, z hizopem... Jak się
wymowy łacińskiej nie trenuje, to potem są takie skutki...
– Bo ja myślałem, że takie cytaty to działają jak
zaklęcia, czy, przepraszam, modlitwy, że od nich się moc lekarstwa zwiększy...
– Nawet gdyby, to przecież bajki Ezopa pomogłyby najwyżej
na melancholię, nie na nieżyt żołądka... Skaranie z tobą, chłopcze, ani
fonetyki, ani literatury nie opanowałeś, a za medycynę się zabierasz... Pomódl
się, Łukaszku, do Ducha Świętego, żeby tobie przysporzył rozsądku, a mnie
cierpliwości...
Tej nocy nie niepokoiły mnie żadne sny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz