niedziela, 22 stycznia 2012

Więzy krwi (część I)


Wiesi z Zielonej Drogi

Do dwudziestego roku życia byłem przekonany, że jestem jedynakiem. Wyprowadził mnie z błędu przypadek. Rodzice wyjechali do Szkocji na pogrzeb ciotki – ojciec chciał przy okazji sprawdzić stan tamtejszych posiadłości – a mnie po raz pierwszy powierzono odpowiedzialność za zamek i okolice. Bardzo byłem z tego dumny.

– Przesyłka z Francji, jaśnie panie – zameldował po śniadaniu zarządca. – Przekazana przez umyślnego od augustianów. Chyba od tego zakonnika, co panu starszemu regularnie przesyła lekarstwa i różne osobliwe sadzonki do ogrodu dla jaśnie pani. List jest zaadresowany do pana starszego, ale myślę, że należy otworzyć, bo inaczej się sadzonki mogą zmarnować. O to by się pan starszy bardziej pogniewał niż o otworzenie listu, bo to z reguły bardzo cenne roślinki. Ten brat Edgar zawsze przysyła dokładne instrukcje co do ich pielęgnacji.

Ogromnie mi się ten „jaśnie pan” spodobał, a także propozycja przeczytania listu zaadresowanego do ojca. Zdziwiła mnie jednak pieczęć z wschodzącym słońcem i książęcymi koronami Suffolków.
Szanowny Ojcze – pisał nieznany zakonnik – mam nadzieję, że list zastanie Ojca i Matkę w dobrym zdrowiu. Cieszę się, że moja mikstura przynosi Ojcu ulgę. Przesyłam jej nowy wariant, do zażywania w razie silniejszych bólów, a także receptę; szpitalnik z Yorku powinien sobie z nią poradzić. Dla Pani Matki załączam cebulki dość oryginalnych irysów (płatki kwiatów są prawie czarne, co daje ładny efekt w połączeniu z pomarańczowymi pręcikami) i sadzonki chińskich róż. Nie tylko pięknie kwitną, ale z ich płatków sporządzać można bardzo orzeźwiający napar, który dobrze wpływa na trawienie. Na oddzielnym arkuszu są rady co do pielęgnacji kwiatów. W ostatnim liście pytał Ojciec o sytuację polityczną w północnej Italii. Zatem...

Wywody o sytuacji w Italii mnie nie interesowały. Wpatrywałem się we frazę „Szanowny Ojcze” i w zakończenie:
Obojgu Rodzicom życzę zdrowia i wszelkich łask Bożych, a braciszka ściskam i błogosławię – Edgar.

Nie mogłem się doczekać powrotu rodziców. Coś mi podpowiadało, że rozmowę należy przeprowadzić z ojcem, w cztery oczy.

– Edgar urodził się jako kaleka – powiedział ojciec, unikając mojego wzroku. – Twoja matka była przekonana, że upośledzony jest nie tylko na ciele, ale i na umyśle. Umieściłem go u augustianów, bo obawiałem się, że matka każe niańce udusić go poduszką i weźmie ciężki grzech na sumienie.

– Upośledzony na umyśle to on nie jest – wtrąciłem.

– Okazał się zdolny, nawet nieprzeciętnie zdolny – ojciec wzruszył ramionami. – Ale dobrze, że trafił do zakonu. Mimo wszystko brak mu piątej klepki. Gdyby dbał o swoje sprawy w hierarchii kościelnej, dawno zostałby opatem w Yorku albo nawet kardynałem. A on wdał się w jakieś idiotyczne intrygi razem z młodym Sleighstone, wiesz, najstarszym synem Artura, i w rezultacie obaj zostali mniej lub bardziej zmuszeni do wyjazdu z Anglii. Teraz Edgar leczy paralityków i trędowatych na francuskiej prowincji i twierdzi, że mu to daje szczęście. Nawet przeorem nie został. Tak to często bywa z nadmiernie uzdolnionymi ludźmi.

– Dlaczego nigdy mi o nim nie mówiliście?! – wybuchnąłem. – Dlaczego nie wiedziałem, że mam brata?

– A po co by ci była ta wiedza? – ojciec dalej nie patrzył mi w oczy. – Dla zakonnika więzy rodzinne nie mają znaczenia.

Nie zabrzmiało to przekonywująco.

– Chcę go poznać – powiedziałem. – Chcę pojechać do Francji i spotkać się z moim bratem.

Ojciec wpatrywał się w okno.

– Jedź – powiedział wreszcie. – Dobrze ci zrobi, jeżeli rozejrzysz się po świecie. Tylko, proszę, nie mów matce, dlaczego wyjeżdżasz. Nie wspominaj jej o tej rozmowie. I uważaj na siebie, synu. Jesteś moim jedynym dziedzicem.

– Zdaje się, że niezupełnie słusznie – odparłem. – Edgara nikt nie pytał, czy chce iść do klasztoru. Idę przygotować się do podróży. Chciałbym wyjechać jutro rano.

– Poczekaj, Lawrence – ojciec pierwszy raz od początku rozmowy spojrzał mi w twarz. – Możliwe, że nie postąpiłem słusznie z twoim bratem. Ale on sam wybrał swoją drogę. Nie byłoby cię na świecie, gdyby nie Edgar.

Trochę za dużo tych rewelacji. Patrzyłem na ojca bez słowa.

– Wiesz, że nie byliśmy młodzi, kiedy przyszedłeś na świat – ciągnął ojciec. – Oboje z matką przekroczyliśmy czterdziestkę i straciliśmy nadzieję na potomstwo. Edgar... doradził nam pewne środki przeciw bezpłodności. Już jako młody chłopak miał olbrzymią wiedzę. Jesteś od niego młodszy o siedemnaście lat. Wtedy... był jeszcze nowicjuszem. Mógł nie składać ślubów zakonnych, wrócić do świeckiego życia i objąć prawa najstarszego syna. Ale postąpił tak, jak postąpił. On sam uważał, że lepiej będzie, jeżeli nie będziesz wiedział o jego istnieniu, dopóki nie dorośniesz. Mógłbyś zacząć o nim mówić przy matce, a ona nie chce o nim pamiętać.

– Dlaczego nie chce o nim pamiętać? Czy... czy on bardzo odrażająco wygląda? – zapytałem.

– Nie – ojciec cicho westchnął. – Jest niewysoki i kuleje, ale poza tym ma całkiem sympatyczną powierzchowność. Ale, Larry... niełatwo jest myśleć o kimś, wobec kogo się zawiniło.

Poklepał mnie po ramieniu.

– Pozdrów ode mnie Edgara – powiedział. – To... dobry chłopak. Bardzo dobry.

***
Ta dziwaczna historia zaczęła się przez mój odziedziczony po licznych pokoleniach Suffolków instynkt myśliwski.

Razem z moim niedużym orszakiem minęliśmy Paryż i na nowo zagłębiliśmy się w lasy. Między czerwieniejącymi już bukami i klonami mignął nagle jakiś wysmukły kształt. Jeleń, ale o bardzo jasnej sierści, prawie białej! Takiej okazji po prostu nie można było przegapić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz