wtorek, 31 stycznia 2012

Książę spod Pont Neuf (część III)


Szybko się tego popołudnia pozbyłem gazet. Przeliczyłem pieniądze i odliczyłem swoją prowizję. Nieźle. Kupiłem sobie drożdżówkę z serem, cieplutką, prosto z pieca. Paszteciki z mięsem bardzo kusząco pachniały, ale przypomniałem sobie sadystów i kochankę londyńskiego fryzjera i jakoś mi ochota na pasztecik odeszła.

Szedłem przez most, który kiedyś nazywał się Królewski, a teraz Narodowy. Pogryzałem moją pyszną bułeczkę i nie wychodziła mi z głowy historia o londyńskim golibrodzie. Stanąłem przy balustradzie i zapatrzyłem się na Sekwanę. Czy i dzisiaj kryje się w niej jakaś ohydna tajemnica?

Przy moich stopach wylądował gołąb. To mnie trochę oderwało od przykrych myśli. Rzuciłem mu okruszek bułki. Zjadł. Powolutku przykląkłem i podałem mu drugi okruszek na wyciągniętej dłoni. Trochę miał wątpliwości, ale w końcu się odważył i wziął smakołyk z ręki.

– Dzień dobry, chłopak – powiedział nade mną ktoś z bardzo dziwnym cudzoziemskim akcentem.

Wzdrygnąłem się. Gołąb odleciał.

Facet był dość młody, wysoki, miał bardzo jasne włosy, bladoniebieskie oczy i chudą twarz z długim nosem. Czarna peleryna, aksamitny beret.
– Dzień dobry panu – odpowiedziałem. Rozejrzałem się. Na szczęście parę innych osób szło przez most.
– Chcesz coś zarobić, chłopak? – zapytał obcy. – Dwa liwry za godzinę?

Dwa liwry? Wariat czy sadysta?

– To zależy, za co, proszę pana – powiedziałem.
– Jakbyś poszedł ze mną do mój hotel i tak trochę poklęczał. Ta pozycja i ptak mnie się podoba. Tylko byś się musiał rozebrać – poinformował cudzoziemiec.

Francuscy frajerzy to tak dokładnie nie określają, jakie mają wymagania, w każdym razie nie na wstępie.

– Nie, proszę pana, nie mogę, muszę wracać – odparłem szybko i jeszcze szybciej ruszyłem w stronę bulwaru. Facet za mną.

– Chłopak, ja coś może nie tak mówił – nie dawał za wygraną. – Ja słabo mówi po francusku. Ty się boisz, że ja co złego chcę? – roześmiał się. – Ja, widzisz, jestem artysta, z Danii. Ja chcę z tobą robić skulpturę z taki duży ptak. Musisz być bez ubrania, bo to w greckim stylu ma być. Będziesz ulubieniec Zeusa.

To ich dwóch jest, on i ten jakiś Zeus? To by tłumaczyło hojną cenę, pomyślałem. Jak na sadystę z tajnej organizacji on za otwarcie gada. To chyba zwykły frajer, tylko bardziej narwany od przeciętnych. Może dlatego, że cudzoziemiec. O skulpturach w życiu nie słyszałem, chociaż swoje doświadczenie mam. Po grecku to jeszcze jest do zniesienia, chociaż oczywiście obrzydliwe jak wszystko w tej dziedzinie, ale jeszcze czego, miałbym świństwa robić, jak z głodu ani z zimna nie umieram?

– Przepraszam, ale muszę wracać do pracy – powiedziałem. Przytrzymał mnie za ramię.
– Jak będziesz miał czas, to przyjdź, ja cię proszę, ty mi bardzo pasujesz . Hotel „Pod Lilią”, wiesz, gdzie? Umiesz czytać? Tu moja wizytówka, pokażesz portierowi – podał mi bilecik. – I nie bój się, ja nic złego nie chcę. Tylko przyjdź szybko, bo w sobotę ja wyjeżdżam do Rzymu. Masz zadatek – wyjął z kieszeni pół liwra.
– Nie mogę wziąć pieniędzy, bo nie wiem, czy przyjdę. Do widzenia – powiedziałem i pognałem co sił w nogach. Nie dogoni mnie.

Dopiero w sieni redakcji przyjrzałem się bilecikowi. Nie wiadomo, jak to wymówić: „Bertel Thorvaldsen”. Imię i nazwisko tak samo dziwaczne, jak ten frajer.
Mordercy chyba nie rozdają przyszłym ofiarom wizytówek? A może on jest wyjątkowo sprytny i właśnie to robi dla zmylenia tropu? Na wizytówce można sobie dać wydrukować, co się chce, Bertel Thorvaldsen czy Hilary Cebula.

Z drugiej strony, czy mógłby mordować chłopaków i przerabiać na wędliny w numerze hotelowym, i to w przyzwoitym hotelu? Przecież personel coś by zauważył. Hmm... a jeżeli cały hotel jest w rękach tajnej organizacji sadystów? A z piwnicy jest podziemne przejście nad Sekwanę, i przez nie wynoszą resztki ciał? Może mam szansę na wykrycie zbrodniarzy i położenie kresu tej okropnej historii? Jakby się udało, to kto wie, może w książkach by o mnie pisali? Albo jeszcze lepiej: sam napisałbym o tym książkę.

Żaden z chłopaków od Nochala mi nie pomoże, co do tego nie mam złudzeń. Udają chojraków, ale tak naprawdę boją się karku nadstawiać. Pójść na policję głupio, bo przecież nie mam pewności. Jak się rozniesie, że na zwykłego frajera glinom doniosłem tylko za to, że chłopaczka sobie chciał wziąć do hotelu, to marna moja dola.

Myślałem, myślałem i nic nie wymyśliłem.

– Skocz, Bazil, do „Coq au vin”, pan Saint-Just tam o tej porze powinien siedzieć. Przypomnij mu, że artykuł na dzisiaj obiecał. Najlepiej przypilnuj, żeby skończył przy tobie. Masz, przy okazji zupę sobie zjedz, ale bez artykułu mi się nie pokazuj – powiedział redaktor i dał mi pół liwra. Takie polecenia to był kolejny dowód na istnienie Boga.

Pan Saint-Just rzeczywiście siedział w „Coq au vin” i jadł zupę cebulową. Ale nie siedział sam. Towarzystwa dotrzymywał mu sadysta z Mostu Republiki.

– Mon Dieu! Mon Ganimedes! – wykrzyknął radośnie sadysta.

Gdyby nie to, że knajpa była pełna, a za bufetem stał tęgi, uśmiechnięty pan Claudet, to dusza by mi uciekła w pięty. Za panem Saint-Just nie przepadałem. Był bardzo przystojny, ale miał złe oczy. Różne rzeczy o nim mówili. Podobno własnych kumpli powysyłał na szafot. Nazywali go nawet „aniołem śmierci”. A teraz z sadystą je obiad.

– To o niego ci chodziło? O tę sierotę z „Gazette”? – zaśmiał się pan Saint-Just. – Dobra, dobra, Bazil, ja wiem, że redaktorowi się z tym artykułem śpieszy, ale jeszcze parę linijek muszę dopisać. A ten pan cię koniecznie chce narysować, nie wiem, co takiego w tobie zobaczył.

– Do hotelu z tym panem nie pójdę. Pan redaktor mi kazał szybko wracać – powiedziałem na tyle głośno, żeby pan Claudet mnie usłyszał.

– Ty, chłopak, mnie źle rozumiesz – odezwał się sadysta. – Ale ty mądry jesteś, że się boisz. U was inaczej niż w Danii, chłopakowi bać się trzeba. Ciało jakieś inne wezmę, mnie twoja głowa wystarczy. Czapkę załóż, do kompozycji potrzebna.

Tak więc zostałem Ganimedesem – pierwszy, ale nie ostatni raz. Thorvaldsen mi podczas rysowania opowiedział historię o Ganimedesie i Zeusie. Nigdy tej jego rzeźby ze mną i z orłem-Zeusem nie widziałem, ale słyszałem o niej bardzo entuzjastyczne opinie. Tylko dziwią się koneserzy sztuki tym, że Ganimedes ma na głowie czapkę fryzyjską. A Thorvaldsen jest teraz sławą światową, z zamówieniami  nie może nadążyć. Nawet w Warszawie dwa pomniki zrobił.

Ale wracajmy do roku 1794.
Chociaż może lepiej nie wracać? Bo w tym roku to już diabeł na dobre przejął rządy nad światem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz