Szybko się tego popołudnia pozbyłem gazet. Przeliczyłem pieniądze i
odliczyłem swoją prowizję. Nieźle. Kupiłem sobie drożdżówkę z serem, cieplutką,
prosto z pieca. Paszteciki z mięsem bardzo kusząco pachniały, ale przypomniałem
sobie sadystów i kochankę londyńskiego fryzjera i jakoś mi ochota na pasztecik
odeszła.
Szedłem przez most, który kiedyś nazywał się Królewski, a teraz Narodowy.
Pogryzałem moją pyszną bułeczkę i nie wychodziła mi z głowy historia o
londyńskim golibrodzie. Stanąłem przy balustradzie i zapatrzyłem się na
Sekwanę. Czy i dzisiaj kryje się w niej jakaś ohydna tajemnica?
Przy moich stopach wylądował gołąb. To mnie trochę oderwało od przykrych
myśli. Rzuciłem mu okruszek bułki. Zjadł. Powolutku przykląkłem i podałem mu drugi
okruszek na wyciągniętej dłoni. Trochę miał wątpliwości, ale w końcu się
odważył i wziął smakołyk z ręki.
– Dzień dobry, chłopak – powiedział nade mną ktoś z bardzo dziwnym
cudzoziemskim akcentem.
Wzdrygnąłem się. Gołąb odleciał.
Facet był dość młody, wysoki, miał bardzo jasne włosy, bladoniebieskie oczy
i chudą twarz z długim nosem. Czarna peleryna, aksamitny beret.
– Dzień dobry panu – odpowiedziałem. Rozejrzałem się. Na szczęście parę
innych osób szło przez most.
– Chcesz coś zarobić, chłopak? – zapytał obcy. – Dwa liwry za godzinę?
Dwa liwry? Wariat czy sadysta?
– To zależy, za co, proszę pana – powiedziałem.
– Jakbyś poszedł ze mną do mój hotel i tak trochę poklęczał. Ta pozycja i
ptak mnie się podoba. Tylko byś się musiał rozebrać – poinformował
cudzoziemiec.
Francuscy frajerzy to tak dokładnie nie określają, jakie mają wymagania, w
każdym razie nie na wstępie.
– Nie, proszę pana, nie mogę, muszę wracać – odparłem szybko i jeszcze
szybciej ruszyłem w stronę bulwaru. Facet za mną.
– Chłopak, ja coś może nie tak mówił – nie dawał za wygraną. – Ja słabo
mówi po francusku. Ty się boisz, że ja co złego chcę? – roześmiał się. – Ja,
widzisz, jestem artysta, z Danii. Ja chcę z tobą robić skulpturę z taki duży
ptak. Musisz być bez ubrania, bo to w greckim stylu ma być. Będziesz ulubieniec
Zeusa.
To ich dwóch jest, on i ten jakiś Zeus? To by tłumaczyło hojną cenę,
pomyślałem. Jak na sadystę z tajnej organizacji on za otwarcie gada. To chyba
zwykły frajer, tylko bardziej narwany od przeciętnych. Może dlatego, że cudzoziemiec.
O skulpturach w życiu nie słyszałem, chociaż swoje doświadczenie mam. Po grecku
to jeszcze jest do zniesienia, chociaż oczywiście obrzydliwe jak wszystko w tej
dziedzinie, ale jeszcze czego, miałbym świństwa robić, jak z głodu ani z zimna
nie umieram?
– Przepraszam, ale muszę wracać do pracy – powiedziałem. Przytrzymał mnie
za ramię.
– Jak będziesz miał czas, to przyjdź, ja cię proszę, ty mi bardzo pasujesz
. Hotel „Pod Lilią”, wiesz, gdzie? Umiesz czytać? Tu moja wizytówka, pokażesz
portierowi – podał mi bilecik. – I nie bój się, ja nic złego nie chcę. Tylko
przyjdź szybko, bo w sobotę ja wyjeżdżam do Rzymu. Masz zadatek – wyjął z
kieszeni pół liwra.
– Nie mogę wziąć pieniędzy, bo nie wiem, czy przyjdę. Do widzenia –
powiedziałem i pognałem co sił w nogach. Nie dogoni mnie.
Dopiero w sieni redakcji przyjrzałem się bilecikowi. Nie wiadomo, jak to
wymówić: „Bertel Thorvaldsen”. Imię i nazwisko tak samo dziwaczne, jak ten
frajer.
Mordercy chyba nie rozdają przyszłym ofiarom wizytówek? A może on jest
wyjątkowo sprytny i właśnie to robi dla zmylenia tropu? Na wizytówce można
sobie dać wydrukować, co się chce, Bertel Thorvaldsen czy Hilary Cebula.
Z drugiej strony, czy mógłby mordować chłopaków i przerabiać na wędliny w
numerze hotelowym, i to w przyzwoitym hotelu? Przecież personel coś by
zauważył. Hmm... a jeżeli cały hotel jest w rękach tajnej organizacji sadystów?
A z piwnicy jest podziemne przejście nad Sekwanę, i przez nie wynoszą resztki
ciał? Może mam szansę na wykrycie zbrodniarzy i położenie kresu tej okropnej
historii? Jakby się udało, to kto wie, może w książkach by o mnie pisali? Albo
jeszcze lepiej: sam napisałbym o tym książkę.
Żaden z chłopaków od Nochala mi nie pomoże, co do tego nie mam złudzeń.
Udają chojraków, ale tak naprawdę boją się karku nadstawiać. Pójść na policję
głupio, bo przecież nie mam pewności. Jak się rozniesie, że na zwykłego frajera
glinom doniosłem tylko za to, że chłopaczka sobie chciał wziąć do hotelu, to
marna moja dola.
Myślałem, myślałem i nic nie wymyśliłem.
– Skocz, Bazil, do „Coq au vin”, pan Saint-Just tam o tej porze powinien
siedzieć. Przypomnij mu, że artykuł na dzisiaj obiecał. Najlepiej przypilnuj,
żeby skończył przy tobie. Masz, przy okazji zupę sobie zjedz, ale bez artykułu
mi się nie pokazuj – powiedział redaktor i dał mi pół liwra. Takie polecenia to
był kolejny dowód na istnienie Boga.
Pan Saint-Just rzeczywiście siedział w „Coq au vin” i jadł zupę cebulową.
Ale nie siedział sam. Towarzystwa dotrzymywał mu sadysta z Mostu Republiki.
– Mon Dieu! Mon Ganimedes! – wykrzyknął radośnie sadysta.
Gdyby nie to, że knajpa była pełna, a za bufetem stał tęgi, uśmiechnięty
pan Claudet, to dusza by mi uciekła w pięty. Za panem Saint-Just nie
przepadałem. Był bardzo przystojny, ale miał złe oczy. Różne rzeczy o nim
mówili. Podobno własnych kumpli powysyłał na szafot. Nazywali go nawet „aniołem
śmierci”. A teraz z sadystą je obiad.
– To o niego ci chodziło? O tę sierotę z „Gazette”? – zaśmiał się pan Saint-Just. – Dobra, dobra, Bazil, ja
wiem, że redaktorowi się z tym artykułem śpieszy, ale jeszcze parę linijek
muszę dopisać. A ten pan cię koniecznie chce narysować, nie wiem, co takiego w
tobie zobaczył.
– Do hotelu z tym panem nie pójdę. Pan redaktor mi kazał szybko wracać –
powiedziałem na tyle głośno, żeby pan Claudet mnie usłyszał.
– Ty, chłopak, mnie źle rozumiesz – odezwał się sadysta. – Ale ty mądry
jesteś, że się boisz. U was inaczej niż w Danii, chłopakowi bać się trzeba. Ciało
jakieś inne wezmę, mnie twoja głowa wystarczy. Czapkę załóż, do kompozycji
potrzebna.
Tak więc zostałem Ganimedesem – pierwszy, ale nie ostatni raz. Thorvaldsen
mi podczas rysowania opowiedział historię o Ganimedesie i Zeusie. Nigdy tej jego rzeźby ze mną i z orłem-Zeusem nie widziałem, ale słyszałem o niej bardzo
entuzjastyczne opinie. Tylko dziwią się koneserzy sztuki tym, że Ganimedes ma
na głowie czapkę fryzyjską. A Thorvaldsen jest teraz sławą światową, z
zamówieniami nie może nadążyć. Nawet w
Warszawie dwa pomniki zrobił.
Ale wracajmy do roku 1794.
Chociaż może lepiej nie wracać? Bo w tym roku to już diabeł na dobre
przejął rządy nad światem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz