Ten odcinek jest dla Eunice i Jacka (co nie znaczy, że innym nie wolno czytać;-))
Krótko i węzłowato: Maria była w ciąży. Sama nie zdawała sobie chyba sprawy
ze swojego stanu. Pani Wiebke zaczęła coś podejrzewać, a skutkiem tych
podejrzeń było badanie lekarskie i werdykt, że rozwiązanie nastąpi w kwietniu
przyszłego roku. Zatem „rzeczą oczywistą
jest, iż uchybienie zasadom przyzwoitości nie zdarzyło się w czasie, gdy panna
Grün pozostawała pod naszą opieką”, stwierdzała pani Wiebke. Potem w liście
następowały kwestie techniczne związane z podróżą Marii do Królewca i prośba o
potwierdzenie, że odbierzemy ją z dworca, okraszona uwagą, iż pani Wiebke
odsyła „nieszczęsne dziewczę” do nas z bólem serca i poważnymi wątpliwościami
natury moralnej, ale niestety nie widzi innego wyjścia z sytuacji. Zakończenie stanowił
krótki, acz dosadny apel strzelisty do naszych sumień, przy czym pani Wiebke
znów „zakładała”, że takowe mimo wszystko posiadamy, jakkolwiek – co dało się
odczytać między wyrazami – zapewne tylko w formie szczątkowej.
Kwiecień. Szybko dokonałem obliczeń. U nas Maria zamieszkała w lipcu. No
tak. Podniosłem wzrok.
Albert był w dalszym ciągu purpurowy. Nie myślałem, że
jest zdolny do takiej głupoty! Bo chcę wierzyć, że to była głupota, a nie
podłość! A na dodatek kochany braciszek znów szuka u mnie rady i pomocy, bo
inaczej po co dawałby mi ten list?! Durny szczeniak! Próbuję coś powiedzieć,
ale taki jestem wzburzony, że palce odmawiają mi posłuszeństwa... Może to i
dobrze, bo dzięki temu mam chwilę do namysłu. A jeżeli Maria narzucała się
Albertowi? Może część odpowiedzialności była po jej stronie, a on po prostu nie
umiał oprzeć się pokusie? Tak czy inaczej, kompletny głupiec z niego! Żeby do
tego stopnia się nie kontrolować... Uwieść takie dziecko, i to dziecko
pozostające pod naszą opieką!
Opanowuję się i stukam w tabliczkę, ale Albert nie czeka na to, co napiszę.
– No, przeczytałeś?! Coś ty zrobił, idioto?! – krzyczy. – Chyba ci ten
wypadek naprawdę rozum zaburzył!
– Oszalałeś?!
– Kto oszalał, ten oszalał! Widziałem jej notatki z tygodni, kiedy mnie nie
było w Rotherburgu. Przypadkiem je zobaczyłem, położyła otwarty zeszyt na ławce.
„Maria kocham Ludwika!!!” To mi się wydało rozczulające... Ale ty ją namówiłeś
do ćwiczeń praktycznych, ty draniu! Przecież wiem, na co cię stać w tych
sprawach! Miałem o tobie lepsze mniemanie! Aktoreczki z Królewca nie chciałeś,
a uwieść dziecko to mogłeś! I to dziecko pozostające pod naszą opieką!
Zaprzeczam dwoma mrugnięciami.
Albert trochę się uspokaja.
– Słuchaj, może za bardzo się uniosłem... Ona przecież patrzyła w ciebie
jak w obraz, ale ty mi wmawiałeś, że to we mnie się zadurzyła... Może nic nie
mogłeś poradzić? Jeżeli się w tej małej dzikusce odezwał instynkt samicy i
uwzięła się, żeby cię zgwałcić, to co mogłeś zrobić?
– Nic między nami nie było. Słowo – odpowiadam.
Nigdy nie używamy wyrażenia „słowo honoru”. Słowo mężczyzny pochodzącego z
rodu von Löwe jest honorowe z definicji.
Albert wreszcie siada.
– Skoro tak, skoro dajesz słowo, to przepraszam – mówi. – Ale nie dziw się,
że mnie poniosło. Nie ja i nie ty, więc kto?! Ducha Świętego wykluczam. W dzień
albo była z nami, czy jednym z nas, albo Teodora miała ją na oku, sam wiesz, że
kontroluje służbę jak stugłowy smok. Sypialnia Marii była w tym samym
korytarzu, co pokoje Teodory, a ona drzwi od korytarza na noc zawsze zamyka na
cztery spusty. Okna są zakratowane. Więc co się stało, cud jakiś, może jednak
niepokalane poczęcie?! Masz jakąś prawdopodobną hipotezę?
– Musiała zajść w ciążę, zanim u nas zamieszkała – stwierdzam. – Niedługo
przedtem.
– Ale większość ludzi w Rotherburgu nie wiedziała o jej istnieniu. Ojciec
ją ukrywał przed ludźmi...
– Właśnie. Czytałeś, co napisała o ojcu? Że cieszy się z jego śmierci...
– O, do diabła... Ojciec?!!
– Zdarzają się takie zboczenia.
– Co za świństwo... Słuchaj... ona pisała, że ojciec „był zły” i ją
zamykał. Jeżeli zamykał ją, kiedy wypływał w morze, to jakim cudem spotkaliśmy
ją na wydmach?
– Mnie też to zastanawiało. Myślałem, że jakoś się musiała wydostać, może
przez okno.
– Wszyscy byli przekonani, że Grün utonął poprzedniego dnia, to znaczy,
dzień przedtem, zanim go znaleźliśmy, podczas sztormu. Pamiętasz ten sztorm?
Dlaczego doświadczony rybak wypłynął w morze w taki dzień? Przecież nawet my od
rana czuliśmy, że zbiera się na burzę.
– Jeżeli było tak, jak myślimy, to miała moralne prawo go zabić. W obronie
własnej – podsumowuję. – Niewykluczone, że udało jej się go ogłuszyć czymś
ciężkim i zaciągnąć go do wody, a woda dokończyła dzieła.
– Dowiemy się, czy to on... jej to zrobił. Tobie na pewno powie. Ale o to,
czy go zabiła i upozorowała wypadek... wolałbym, żebyśmy nie pytali. Masz
rację, że miałaby do tego prawo, ale... wiesz, wolę nie mieć pewności.
– W porządku – zgadzam się.
– Co my poczniemy, Ludwik? W lipcu wydawało mi się, że mamy kłopot. Teraz
to dopiero można mówić o kłopocie.
– Niewątpliwie – stwierdzam.
Kurczę - bardzo mi się to podoba! Czy jesteś w trakcie pisania tego czy też masz to na biurku?
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie pisania, dlatego nie mam pewnosci, co bedzie dalej...
UsuńFascynujące. Aż mam dreszcze. I czekam. :)))
OdpowiedzUsuń