sobota, 5 maja 2012

Ze świata monady (część 8)


Ten odcinek jest dla Eunice i Jacka (co nie znaczy, że innym nie wolno czytać;-))


Krótko i węzłowato: Maria była w ciąży. Sama nie zdawała sobie chyba sprawy ze swojego stanu. Pani Wiebke zaczęła coś podejrzewać, a skutkiem tych podejrzeń było badanie lekarskie i werdykt, że rozwiązanie nastąpi w kwietniu przyszłego roku. Zatem „rzeczą oczywistą jest, iż uchybienie zasadom przyzwoitości nie zdarzyło się w czasie, gdy panna Grün pozostawała pod naszą opieką”, stwierdzała pani Wiebke. Potem w liście następowały kwestie techniczne związane z podróżą Marii do Królewca i prośba o potwierdzenie, że odbierzemy ją z dworca, okraszona uwagą, iż pani Wiebke odsyła „nieszczęsne dziewczę” do nas z bólem serca i poważnymi wątpliwościami natury moralnej, ale niestety nie widzi innego wyjścia z sytuacji. Zakończenie stanowił krótki, acz dosadny apel strzelisty do naszych sumień, przy czym pani Wiebke znów „zakładała”, że takowe mimo wszystko posiadamy, jakkolwiek – co dało się odczytać między wyrazami – zapewne tylko w formie szczątkowej.

Kwiecień. Szybko dokonałem obliczeń. U nas Maria zamieszkała w lipcu. No tak. Podniosłem wzrok. 

Albert był w dalszym ciągu purpurowy. Nie myślałem, że jest zdolny do takiej głupoty! Bo chcę wierzyć, że to była głupota, a nie podłość! A na dodatek kochany braciszek znów szuka u mnie rady i pomocy, bo inaczej po co dawałby mi ten list?! Durny szczeniak! Próbuję coś powiedzieć, ale taki jestem wzburzony, że palce odmawiają mi posłuszeństwa... Może to i dobrze, bo dzięki temu mam chwilę do namysłu. A jeżeli Maria narzucała się Albertowi? Może część odpowiedzialności była po jej stronie, a on po prostu nie umiał oprzeć się pokusie? Tak czy inaczej, kompletny głupiec z niego! Żeby do tego stopnia się nie kontrolować... Uwieść takie dziecko, i to dziecko pozostające pod naszą opieką!

Opanowuję się i stukam w tabliczkę, ale Albert nie czeka na to, co napiszę.
– No, przeczytałeś?! Coś ty zrobił, idioto?! – krzyczy. – Chyba ci ten wypadek naprawdę rozum zaburzył!
– Oszalałeś?! 
– Kto oszalał, ten oszalał! Widziałem jej notatki z tygodni, kiedy mnie nie było w Rotherburgu. Przypadkiem je zobaczyłem, położyła otwarty zeszyt na ławce. „Maria kocham Ludwika!!!” To mi się wydało rozczulające... Ale ty ją namówiłeś do ćwiczeń praktycznych, ty draniu! Przecież wiem, na co cię stać w tych sprawach! Miałem o tobie lepsze mniemanie! Aktoreczki z Królewca nie chciałeś, a uwieść dziecko to mogłeś! I to dziecko pozostające pod naszą opieką!

Zaprzeczam dwoma mrugnięciami.

Albert trochę się uspokaja.
– Słuchaj, może za bardzo się uniosłem... Ona przecież patrzyła w ciebie jak w obraz, ale ty mi wmawiałeś, że to we mnie się zadurzyła... Może nic nie mogłeś poradzić? Jeżeli się w tej małej dzikusce odezwał instynkt samicy i uwzięła się, żeby cię zgwałcić, to co mogłeś zrobić?
– Nic między nami nie było. Słowo – odpowiadam.

Nigdy nie używamy wyrażenia „słowo honoru”. Słowo mężczyzny pochodzącego z rodu von Löwe jest honorowe z definicji.

Albert wreszcie siada.
– Skoro tak, skoro dajesz słowo, to przepraszam – mówi. – Ale nie dziw się, że mnie poniosło. Nie ja i nie ty, więc kto?! Ducha Świętego wykluczam. W dzień albo była z nami, czy jednym z nas, albo Teodora miała ją na oku, sam wiesz, że kontroluje służbę jak stugłowy smok. Sypialnia Marii była w tym samym korytarzu, co pokoje Teodory, a ona drzwi od korytarza na noc zawsze zamyka na cztery spusty. Okna są zakratowane. Więc co się stało, cud jakiś, może jednak niepokalane poczęcie?! Masz jakąś prawdopodobną hipotezę?
– Musiała zajść w ciążę, zanim u nas zamieszkała – stwierdzam. – Niedługo przedtem.
– Ale większość ludzi w Rotherburgu nie wiedziała o jej istnieniu. Ojciec ją ukrywał przed ludźmi...
– Właśnie. Czytałeś, co napisała o ojcu? Że cieszy się z jego śmierci...
– O, do diabła... Ojciec?!!
– Zdarzają się takie zboczenia.
– Co za świństwo... Słuchaj... ona pisała, że ojciec „był zły” i ją zamykał. Jeżeli zamykał ją, kiedy wypływał w morze, to jakim cudem spotkaliśmy ją na wydmach?
– Mnie też to zastanawiało. Myślałem, że jakoś się musiała wydostać, może przez okno.
– Wszyscy byli przekonani, że Grün utonął poprzedniego dnia, to znaczy, dzień przedtem, zanim go znaleźliśmy, podczas sztormu. Pamiętasz ten sztorm? Dlaczego doświadczony rybak wypłynął w morze w taki dzień? Przecież nawet my od rana czuliśmy, że zbiera się na burzę.
– Jeżeli było tak, jak myślimy, to miała moralne prawo go zabić. W obronie własnej – podsumowuję. – Niewykluczone, że udało jej się go ogłuszyć czymś ciężkim i zaciągnąć go do wody, a woda dokończyła dzieła.
– Dowiemy się, czy to on... jej to zrobił. Tobie na pewno powie. Ale o to, czy go zabiła i upozorowała wypadek... wolałbym, żebyśmy nie pytali. Masz rację, że miałaby do tego prawo, ale... wiesz, wolę nie mieć pewności.
– W porządku – zgadzam się.
– Co my poczniemy, Ludwik? W lipcu wydawało mi się, że mamy kłopot. Teraz to dopiero można mówić o kłopocie.
– Niewątpliwie – stwierdzam.

3 komentarze:

  1. Kurczę - bardzo mi się to podoba! Czy jesteś w trakcie pisania tego czy też masz to na biurku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w trakcie pisania, dlatego nie mam pewnosci, co bedzie dalej...

      Usuń
  2. Fascynujące. Aż mam dreszcze. I czekam. :)))

    OdpowiedzUsuń