Nazajutrz moja pupilka chce kontynuować temat uczuć. „Kopciuszek” ją
wyraźnie zainspirował. Mozolę się nad wytłumaczeniem różnicy między „kochać” i
„zakochać się”, co jak zwykle wyzwala łańcuch innych wyjaśnień. Maria nie
rozumie, dlaczego Kopciuszek ukrywa się przed królewiczem. Tłumaczę, że ludzie często
wstydzą się okazywać, że są zakochani.
– Mówiłeś, że wstyd jest, kiedy robić brzydkie rzeczy. Złe rzeczy. To
rozumiem. Zakochać się nie jest brzydkie. Jak królewicz i Kopciuszek. Nie
rozumiem, jak wstyd?
Nie poprawiam gramatyki, żeby dodatkowo nie komplikować tej konwersacji.
– Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Kiedy się zakochasz, to zrozumiesz –
ucinam temat.
– TY nie rozumiesz – stwierdza, wyraźnie zirytowana. Robi taki ruch, jakby
chciała zatrzasnąć brulion, ale się powstrzymuje.
– Myślę, że rozumiem – pisze po chwili.
Chciałbym rozmawiać o czymś innym, ale uczepiła się kwestii uczuć jak rzep
psiego ogona.
– Jak się mówi, kiedy się nie kocha?
– Po prostu „nie kocham”.
– Nie ma inne słowo? Kiedy się NIE, NIE, NIE kocha? Chce, żeby ktoś nie
żył?
– To się nazywa „nienawidzić”. Ale chcieć, żeby ktoś umarł, to bardzo złe i
brzydkie. Takich myśli trzeba się wstydzić.
– Ja się nie wstydzi. Cieszy się, że ojciec umarł.
– Ojciec cię bił?
– Nie. Ale zamykał. Był zły.
– Może cię zamykał, żeby cię jakaś krzywda nie spotkała, kiedy wypływał w
morze. Pewnie bał się o ciebie. W każdym razie nie należy cieszyć się z jego
śmierci.
– Ja się cieszy – odpowiada z uporem.
– „Cieszę się”. Mówi się: „ja się cieszę” – tym razem poprawiam.
– Zmęczona – pisze wielkimi literami Maria i wybiega z pokoju.
Niektórzy twierdzą, że niemowy są idealnymi kobietami. Zdziwiliby się...
***
Albert nareszcie wrócił.
– A wy pracujecie jak najęci – mówi. – Nie przemęczasz się, Ludwik? Chyba nie,
bo świetnie wyglądasz. Mimika ci zupełnie wróciła do normy. Robicie postępy?
Mogę zobaczyć? – sięga po zeszyt Marii.
Dziewczyna wyrywa mu brulion i zaprzecza energicznymi ruchami głowy. Pisze i
demonstruje swoją wypowiedź najpierw Albertowi, a potem mnie:
– Tu rozmawiam z Ludwikiem!
– To niezbyt grzeczne, Mario – komentuję. – Powinnaś przeprosić Alberta. A
teraz ja ciebie przepraszam, bo chcę porozmawiać z Albertem. Sam. Idź. Do jutra
dokończ „Kopciuszka”.
Nawiasem mówiąc, zaczynam sobie życzyć, żeby tego Kopciuszka szlag trafił.
Ale muszę być konsekwentny, kazałem przeczytać, to kazałem.
***
Przyszła odpowiedź z Berlina; Fürstenberg napisał osobiście, nienaganną
niemczyzną. Więc głucha osoba może perfekcyjnie opanować gramatykę.
Wszystko wygląda jak najlepiej. Zaawansowane kursy teoretyczne są
zarezerwowane dla chłopców, ale dziewczęta mogą się kształcić na poziomie
podstawowym. W programie są różne sposoby komunikacji, nie tylko język migowy,
ale i czytanie z warg, i techniki wokalizacji. Poza tym kursy gospodarstwa
domowego, kroju i szycia, modniarstwa... zatem Maria mogłaby i nauczyć się
lepiej porozumiewać z otoczeniem, i zdobyć odpowiedni dla dziewczyny w jej
sytuacji zawód. A może i poznać jakiegoś uczciwego młodego człowieka z podobnym
upośledzeniem i wyjść za mąż.
***
Maria w najmniejszym stopniu nie podziela naszego entuzjazmu.
– Wyjechać??? – pyta i patrzy to na mnie, to na Alberta ze zrozpaczoną
miną.
– To dla twojego dobra, Mario – tłumaczy Albert.
– NIE!!! Nie chce mnie! Chcę umrzeć!
Wybiega i trzaska drzwiami. To ostatnie chyba jej trzeba wybaczyć, bo nie
słyszy trzasku.
– Masz ci los – wzdycha Albert. – Z babami zawsze taki sam kram, czy umieją
mówić, czy nie... Iść za nią?
– Zaczekajmy, niech się trochę uspokoi – radzę. – Myślę, że sama wróci.
Spróbuję jej przemówić do rozsądku. Niestety obawiam się, że się w tobie
zadurzyła, i przez to ta scena.
– We mnie?
– A w kim, może we mnie? Za nic nie chciała, żebyś zobaczył, o czym
rozmawialiśmy, kiedy cię nie było. A rozmawialiśmy o uczuciach. Dopytywała się,
co to znaczy „zakochać się” i tym podobne. Na dodatek niepotrzebnie kazałem jej
czytać „Kopciuszka”. Teraz sobie wyobraża, że jest Kopciuszkiem, a ty księciem.
– Skoro tak, to tym bardziej wskazane jest, żeby wyjechała. I lepiej ty z
nią porozmawiaj.
Zastanawiam się, jakich argumentów użyć i jak je sformułować. W
ostateczności będę okrutny. Powiem jej, żeby wybiła sobie z głowy Alberta i
bajki o Kopciuszku.
Na szczęście nie muszę posuwać się do okrucieństwa. Maria zjawia się, kiedy
kończymy kolację. Ma czerwone oczy. Prezentuje wynik swoich samotnych
rozmyślań:
– Przepraszam. Wstydzę się. Pojadę. Dziękuję.
Chwalę jej rozsądek i roztaczam przed nią wizję życia w szkole, przyjaźni z
koleżankami na pensji, atrakcji wielkiego miasta. Wciąga ją to, częściowo chyba
ze względu na nowe słownictwo, bo dużo wyrazów jej musimy wyjaśniać. Ale jakoś
się nie uśmiecha...
***
Listy od Marii przychodzą regularnie, co tydzień. Niektóre chyba poprawia, a
prawdopodobnie i cenzuruje któraś z nauczycielek; te są dość sztywne i zwraca
się do nas w nich formą „Panowie”, której od nas się nie nauczyła. Wystarczająco
dużo kłopotu było z innymi formami adresowania rozmówcy... Bardziej lubię te
listy, które pisze sama, jest w nich autentyczna i często naprawdę zabawna.
Chyba zaaklimatyzowała się w szkole.
„Pani Wiebke, kierowniczka pensjonat i nauczycielka
niemieckiego, ciągle mówi „wypada” i „nie wypada”. Czytam z ust, bo już lepiej
umiem. Myślę: co wypada? Ale nie pytam, bo nie byłam pewna, czy rozumiem
resztę. Wczoraj pani Wiebke schyla się zawiązać bucik, a z kieszeni w żakiecie
jej wypada pudełko cygary. Stałam blisko, to podnoszę i mówię (literuję na
palcach, już dość dobrze umiem): „Pani to wypada?”. Koleżanki się śmieją, a pani Wiebke się
zrobiła bardzo czerwona i mi nie odpowiedziała. Myślałam, że to niegrzeczne z
jej strony. Teraz rozumiem, że „wypada” znaczy różne rzeczy. Ale się nie
wstydzę, bo było śmieszne.”
Pani Wiebke widać jednak się nie obraziła na Marię, bo pod koniec
października otrzymaliśmy od lubiącej cygara damy list, w którym wychwalała
bystrość i postępy naszej podopiecznej – „zadziwiające, biorąc pod uwagę
warunki, w jakich to dziewczę wzrastało”.
Czuliśmy się dumni i uspokojeni. I z ciekawością oczekiwaliśmy świątecznej
wizyty Marii. W Królewcu, bo w zimie w Rotherburgu bylibyśmy praktycznie
odcięci od świata. Mnie to oczywiście by nie przeszkadzało, ale nie chciałem,
żeby Albert tyle miesięcy spędzał wyłącznie w moim towarzystwie.
W połowie grudnia nadszedł kolejny list od pani Wiebke. Albert rozciął
kopertę, przebiegł oczami papier i spurpurowiał.
– Nie będę tego czytał na głos – powiedział po dłuższej chwili. – Sam
przeczytaj! – gwałtownym ruchem położył przede mną kartkę.
„Panowie!” – zaczynał się list (bez „Szanowni” ani „Łaskawi”) – „Z wielką
przykrością donoszę Panom o okolicznościach, wskutek których panna Maria Grün
zmuszona jest przerwać naukę w naszej instytucji. Zakładam, że nie byli Panowie
świadomi sytuacji, wysyłając pannę Grün do Berlina. Zakładam to, ponieważ nie
chcę Panów posądzać o tak daleko posunięty cynizm...”
Masz szczęście, że nie mam ( chyba ) Twojego numeru telefonu bozadzwoniłbym do Ciebie w środku nocy z pytaniem CO DALEJ??? Litości! I am hooked!
OdpowiedzUsuńTo się nazywa zabawa z czytelnikiem. :)
OdpowiedzUsuńNo to opublikuję kolejny odcinek, dla Was ;-) Ale naprawdę jeszcze nie wiem, jak to się skończy...
OdpowiedzUsuń