– O Boże! – Miśka pobladła i zerwała się z krzesła.
Ja też. Popędziłyśmy alejką, którą przedtem szli Jean i baron. Za pierwszym
zakrętem wpadłyśmy prosto w ramiona Bazila. Mocno nas obie objął.
– Nie bójcie się, dziewczynki, wszystko w porządku, w
porządku – szepnął. – Jeanowi nawet włos z głowy nie spadł.
– Zabił barona? – spytałam bez tchu.
– Ależ skąd. Cha, cha! Strzelił w jego pistolet, a on
przewrócił się i, wyobraźcie sobie, skręcił nogę w kostce! Chlubna rana,
prawda? Fryderyk bandażuje mu nogę. No, chodźcie, Jean zaraz do nas przyjdzie.
Napijemy się szampana, trzeba uczcić zwycięstwo. Przy takiej okazji ciocia na
pewno wam pozwoli. Kieliszek szampana wam nie zaszkodzi.
– Ciocia poszła się położyć – Miśka roześmiała się przez
łzy.
Pierwszy raz w życiu czułyśmy się jak zupełnie dorosłe
osoby. Siedziałyśmy na tarasie domu zdrojowego w towarzystwie dwóch młodych
panów i popijałyśmy z nimi szampana! A potem pojechaliśmy bryczką na halę i
długo pieściliśmy malutkie jagniątka.
– Szkoda, że nie umiem malować. Gdyby Carlo tu był, to
poprosiłbym, żeby namalował dla mnie taki obrazek – powiedział Bazil, patrząc,
jak przytulam owieczkę. Pogładził miękkie futerko i przez chwilę jego dłoń
dotykała mojej. Serce zabiło mi tak mocno, że obawiałam się, że wszyscy je
słyszą.
***
Wycieczka nad wodospad odbyła się bez naszego udziału.
Ciocia dalej miała palpitację serca i doktor zabronił jej wstawać. A Miśka obudziła
się z lekką gorączką i też musiała zostać w łóżku. Ona często reagowała
gorączką na silne przeżycia.
Pensjonat opustoszał. Nawet baron von Reuterbach
zdecydował się towarzyszyć narzeczonej, mimo obandażowanej nogi. Bazila ani
Jeana nie widziałam wśród pasażerów kawalkady bryczek. Pewnie nie chcieli psuć
humorów państwu von Steinburg i baronowi.
Siedziałam przy Miśce i cicho jej czytałam, póki nie
zasnęła. A potem poszłam przejść się po parku. Szłam w stronę czerwonego buka,
tak jak pierwszego dnia.
Tam ich zobaczyłam. Leżeli na trawie, w plamie
słonecznego światła. Byli w tym oświetleniu po prostu nieziemsko piękni. I... zupełnie
nadzy.
Ukryłam się za tym samym drzewem, co poprzednio. Miało
gruby, rozdwojony pień. Przez szczelinę w nim dobrze ich widziałam.
– Przyjemnie mieć wolny dzień – Jean przeciągnął się i
połaskotał Bazila w nos źdźbłem trawy. – A jutro nareszcie pozbędziemy się tej
rozwydrzonej pannicy.
– Czy ty czasem nie mówisz jak lis o winogronach, Jeanku?
– spytał Bazil, przytrzymując rękę Jeana.
– Akurat! Żebyś ty wiedział, co ja z nią miałem... Na tej
potańcówce w przerwie między tańcami zaciągnęła mnie do altanki i rzuciła się
na mnie jak tygrysica. Myślałem, że mnie zgwałci. Na szczęście jakoś z tego
wyszedłem obronną ręką, cha, cha!
– Ale miałeś na nią ochotę, co? Przyznaj się...
– Wcale nie. Biedny ten Reutenbach. Nie dość, że skręcił
nogę, to takie rogi mu wkrótce wyrosną, że przez drzwi nie będzie mógł przejść.
Ale należy mu się za to, że tak się po chamsku wobec ciebie zachował.
– Niepotrzebna była ta awantura, Jeanku. Biedną panią
Balbinę prawie przyprawiła o atak serca. A propos, może lepiej stąd chodźmy, bo
jeszcze tu nas te małe Drawiczówny znajdą.
– Ich to rzeczywiście wszędzie pełno... – roześmiał się
Jean. – Miłe kózki. Ale co tam... Nic złego nie robimy, zażywamy kąpieli
słonecznej według zaleceń Fryderyka, prawda? Prędzej czy później muszą zobaczyć
nagiego mężczyznę. Te dziewczęta są chowane w takiej nieświadomości, że aż
przykro pomyśleć.
– Tylko się nie zabieraj za ich uświadamianie!
– Ej, Bazil, bo się obrażę! Za pedofila mnie masz?
– Z tobą nigdy nie wiadomo – Bazil zachichotał. – Ale
wybredny to jesteś. Jak pannica rozwydrzona, to niedobrze, jak nieświadoma, też
źle. Tobie trudno dogodzić...
– Wcale nie tak trudno – zamruczał Jean. Uniósł się na
łokciu i... pocałował pierś Bazila.
Wtedy... na podbrzuszu Bazila coś się poruszyło.
Wpatrywałam się z bezgranicznym zdumieniem w to coś... co kształtem
przypominało kolumnę.
– Jean... nie... – Bazil trochę się odsunął.
– Dobrze, już dobrze, Bazilku... To było zupełnie
niewinne. Tylko dlatego, że taki ładny jesteś...
– Może już naprawdę chodźmy, Jean?
– Ale najpierw mnie pocałuj. Tyle chyba możesz dla mnie zrobić?
Ciała podobne do greckich posągów splotły się w
gwałtownym uścisku.
Wycofałam się tak, jak poprzednio. Od drzewa do drzewa.
Ostrożność znów była niepotrzebna, bo oni na pewno nie widzieli niczego oprócz
siebie nawzajem.
O tym nikomu nie mogę opowiedzieć. Nawet Miśce. Ale muszę
jedną rzecz wyjaśnić, sama dla siebie.
Korytarze były puste, służba też skorzystała z wolnego
dnia. Wiedziałam, gdzie są prywatne pokoje Jeana. Zawsze tam obaj szli po
obiedzie. Parter, lewe skrzydło. Drzwi nie były zamknięte na klucz.
Salonik, na ścianach widoczki – na pewno nie pędzla
Rafaela albo Leonarda. Drzwi z lewej strony... Gabinet. Żadnych obrazów na
ścianach, bordowe tapety. Drugie drzwi...
Bazil zapraszającym gestem podawał mi tacę z kryształową
zastawą. Uśmiechał się, ale nie był wesoły. Patrzył na mnie tak... tak, jak
zwykle patrzył na Jeana.
Uciekłam. Pędziłam na oślep, minęłam bramę parku i gnałam
przed siebie górską ścieżką. Żeby tylko dalej, dalej... od tego, czego nie
umiałam nazwać.
Wreszcie musiałam się zatrzymać, bo tchu mi zabrakło na
stromym zboczu. Przysiadłam na kamieniu. Z trudem chwytałam oddech.
Zaczynałam normalnie oddychać, ale powietrze wcale nie
pachniało górami – świeżą trawą, świeżą wodą i gencjaną. Cuchnęło. Cuchnęło
ohydnie. I słychać było brzęk much.
Wstałam i wbrew rozsądkowi zwróciłam się w stronę, z
której dobiegał ten ohydny odór.
Znów uciekałam. Zatrzymały mnie silne ramiona. Podniosły
mnie i przycisnęły do piersi, o której tyle wiedziałam.
– Lineczko, od godziny cię z Jeanem szukamy – powiedział Bazil.
– Nie przyszłaś na kolację... Cioci ani Misi nic nie mówiliśmy, bo jeszcze by
się od tego bardziej rozchorowały. Nie powinnaś sama tak daleko odchodzić...
– Carlo – szepnęłam. – Carlo...
Uroda życia, skąpana w blaskach i cieniach. Pozdrawiam z cała atencją Autorkę. W.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za przemiły komentarz i również serdecznie pozdrawiam! Następny odcinek wkrótce!
Usuń