Nastała długa chwila ciszy.
– Bazil – to znowu Carlo – jedną rzecz przed tobą
przemilczałem i wstyd mi za to. Wiesz, on chciał ode mnie kupić ten obraz.
Powiedziałem, że nie jest na sprzedaż. Nie dawał mi spokoju, prosił mnie i
prosił, proponował coraz wyższą cenę... A wiem, że Krezusem nie jest. A ja nie wspomniałem
ci o tym, nietrudno się domyślić, dlaczego. To było nie fair. Przepraszam cię. Powiedz,
chcesz, żeby miał ten obraz?
– Chciałbym, ale to twoja decyzja. Obraz jest twój.
– Nie tylko mój.
Taras przylegający do dużego salonu przecięła smuga
światła, muzyka i gwar stały się wyraźniejsze. Grupka tancerzy wyszła
zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Cholera – zaklął Carlo – zaraz tu się zaczną kręcić
flirtujące parki. Chodźmy stąd. Chodźmy do mnie, napić się i pogadać w spokoju.
Do niczego cię nie będę namawiał, daję ci słowo honoru. Chcę się tylko napić i
nie chcę być sam. To ostatni wieczór. W porządku?
– W porządku, Carlo – odparł Bazil. Obie postacie
podniosły się z ławki i znikły w mroku.
Odczekałam na właściwy moment i szybciutko wróciłam do
sypialni. Zastanawiałam się nad podsłuchaną rozmową. Nie wszystko z niej
rozumiałam. Jedno było jasne: żadnego pojedynku nie będzie. Bazil jest
śmiertelnie zakochany, ale nie będzie stawał przyjacielowi na drodze. I nie
chce wyjeżdżać, chce być w pobliżu Teresy, nawet, kiedy ona będzie żoną
hrabiego. Chyba niemądrze robi, chociaż oczywiście dla nas to dobrze, że Bazil
nie wyjeżdża. Lubię go najbardziej ze wszystkich, których tu poznałam, i tak mi
go żal. Że też musiał zakochać się w takiej niemiłej, zarozumiałej gęsi!
Nie pojmowałam, o co chodziło z tą sprzedażą obrazu. Ale
kiedy dorośli zaczynają mówić o interesach i pieniądzach, to często przestaję
ich rozumieć. Tyle jest w takich rozmowach niedomówień. Co ma sprzedaż obrazu
do panny von Steinberg? Nic. To był całkiem inny temat. Pewnie jest tak, że
Bazil ma prawo do części pieniędzy za obraz, bo do niego pozował, a Carlo
prowadził pertraktacje bez jego wiedzy i wstyd mu się za to zrobiło. Chciałabym
ten obraz zobaczyć, może jutro odważę się o tym porozmawiać z Bazilem? Nie
muszę mówić, że ich podglądałam, powiem, że przechodząc zauważyłam Carla przy
sztalugach...
Poczułam ogromne zmęczenie i myśli mi się zupełnie
pomieszały, a potem znikły.
***
Nazajutrz większość gości spóźniła się na śniadanie, a
część nie przyszła w ogóle.
– Pan dyrektor kazał powiedzieć panienkom, że dziś trochę
później przyjdzie do koni, około jedenastej – poinformował służący, nalewając
do naszych filiżanek napar z głogu.
Ale i tak poszłyśmy do stajni zaraz po śniadaniu.
Postanowiłyśmy same wyczyścić konie zgrzebłem. Pan de Saint-Pierre mówił, że
przyzwoity jeździec musi umieć pielęgnować konia, choćby miał do dyspozycji stu
stajennych.
Zatem Miśka z zapałem szczotkowała Bajaderę, a ja
Bucefała, którego pan hrabia (niezbyt ładnie) nazywał Bucem. Tym razem naprawdę
nie z własnej winy podsłuchałyśmy kolejną rozmowę.
– Pewnie, że jestem zirytowany! – ton głosu pana hrabiego
harmonizował z treścią wypowiedzi. – Bo nie byłeś ze mną szczery! Niczego ci
nie mogę zabronić, ale mam chyba prawo oczekiwać, że powiesz mi w oczy, jak
sprawy stoją! A ty przede mną odgrywasz niewiniątko, a za moimi plecami...
– Jean, o co ci chodzi? – zapytał Bazil.
– Już ty dobrze wiesz, o co!
Bajadera zarżała i zagłuszyła odpowiedź Bazila.
– To może mi wytłumaczysz tę sprawę z obrazem?! –
kontynuował pan de Saint-Pierre. – Nie chciał sprzedać, za nic, chociaż
proponowałem mu... nieważne, ile. Rafael, pies mu... ucho kąsał! A dziś rano
przychodzi do mnie i pyta, czy dalej jestem zainteresowany. I sprzedał mi go za
połowę tej sumy, o której ostatnio była mowa! Sam nie rozumiem, po co go
kupiłem, chyba tylko dlatego, że miałem kaca i nie bardzo wiedziałem, co robię.
Wniosek przecież może być tylko jeden: kopia mu już niepotrzebna, bo zatrzyma
oryginał!
Tym razem zarżał Bucefał.
– ...chodźmy gdzieś dalej, bo dziewczynki tu mogą lada
chwila przybiec – dobiegł nas głos Bazila i odgłos kroków.
– Boże, pozabijają się! – szepnęła Miśka. – Linka, o co
chodzi z tym obrazem? Co ma jedno do drugiego?
Doznałam olśnienia. Nie było to przyjemne olśnienie, ale
w inny sposób nie można było sytuacji wytłumaczyć.
– Już wiem! – szepnęłam. – Bazil zmienił zdanie i chce
porwać pannę Teresę, to znaczy, za jej zgodą. Bo rodzice by jej nie pozwolili
wyjść za niego. Ona tylko udaje, że nim pogardza, żeby nikt się nie zorientował,
a naprawdę jest w nim zakochana. No i chcą razem wyjechać, więc Bazilowi
potrzebne są pieniądze. I ten malarz chce mu pomóc, i sprzedał panu de
Saint-Pierre jakiś sfałszowany obraz, żeby zdobyć pieniądze dla Bazila. Ja
myślałam, że chodzi o portret Bazila, ale to widać jakiś inny obraz, bardzo
wartościowy, Rafael czy Leonardo... Ale żeby Bazil uczestniczył w oszustwie...
– On pewnie nie wiedział. Ale co robimy? Biegniemy za
nimi?
Zostawiłyśmy konie i niezdecydowanie stanęłyśmy na środku
stajni.
Więc pijmy wino, szwoleżerowie!
Niech troski zginą
W rozbitym szkle!
– rozległo się przy wrotach na dwa głosy. Bardzo wesołe
głosy.
– Szwoleżerowie już na posterunku? – zawołał pan de
Saint-Pierre. – Doskonale. Siodłać konie! Kapralu, pomóżcie szeregowcom! Dziś
nie jeździmy na lonży, tylko na padoku.
Nic już nie rozumiałam, ale teraz trzeba było myśleć o
tym, żeby poprawnie trzymać się w siodle. Obaj nasi mentorzy stali oparci o
barierkę i nie szczędzili nam krytycznych uwag.
– Kolano do siodła! Pięta w dół, panno Michalino! Plecy
prosto, jedna i druga!
– Spadły już? – zainteresował się Bazil.
– Nie. Spróbujemy galopu. Dwa razy stuknąć konia piętami
w żebra, energicznie!
Nie spadnę, właśnie, że nie spadnę, myślałam w panice,
trzymając się kurczowo łęku siodła, chociaż nie wolno było tego robić. Ale
spadłam, a Miśka zaraz po mnie.
Siedziałam trochę oszołomiona na piasku i rozglądałam
się. Konie przeszły w kłusa. Żaden z panów nie ruszał się od barierki.
Uśmiechali się do siebie z satysfakcją.
– Wstawać, wstawać, szwoleżerowie, łapać szkapy i na
siodła! – zagrzmiał hrabia.
Myślałam, że jest lepiej wychowany... Ze złością
zacisnęłam zęby i spróbowałam wykonać polecenie. Udało mi się przy trzeciej
próbie. Miśka w końcu też wgramoliła się na konia. Czerwona była jak burak.
– Stępa po prostokącie! – zakomenderował Bazil. – Teraz –
halt!
Podszedł do nas.
– Po upadku należy jak najszybciej złapać konia i znowu
wsiąść – powiedział miękko. – Inaczej i koń, i jeździec nabiorą narowów. A kto
nie spadł z konia, nie będzie
przyzwoitym jeźdźcem, tylko ciamajdą.
Ciamajdami w żadnym wypadku nie chciałyśmy zostać. I
naprawdę teraz dużo łatwiej było dostosowywać się do ruchów konia. Przy
następnej próbie galopu obie utrzymałyśmy się w siodłach.
– Zuchy dziewczyny! – chwalił nas hrabia. – Starczy na
dzisiaj. Teraz stępa i długie cugle... i poklepać koniki, podziękować im.
– Wie pan – odezwała się Miśka, kiedy szliśmy w kierunku
stajni – może by pan do nas mówił po imieniu? Pan Bazil też, prawda, Linka? Bo
zanim pan do końca powie „panno Michalino” czy „panno Paulino”, to człowiek
zdąży zrobić z pięć błędów. My do siebie mówimy „Misia” i „Linka”.
Ustaliliśmy zatem, że wszyscy czworo będziemy do siebie
mówić po imieniu, ale tylko wtedy, kiedy starsi nie będą nas słyszeć. Bo ciocia
byłaby oburzona.
– Ciocia nie protestuje, że jeździcie po męsku? – spytał
Bazil.
– Nie. Fryderyk jej wyjaśnił, że jazda po męsku o wiele
bardziej wzmacnia kręgosłup – wtrącił Jean. – Po damsku też dziewczęta z czasem
nauczymy jeździć, to się im może przydać, ale przecież szkolimy szwoleżerów, a
nie jakieś ciepłe kluchy, co?
– No właśnie. Ojej! – Bazil złapał się za głowę – Kluski!
Rosołu nawet Anneli nie zepsuje, ale jak ona zrobi kluski, to można nimi
strzelać z fuzji, i to do grubego zwierza. Do zobaczenia przy obiedzie, muszę
pędzić!
Oddalił się rzeczywiście pędem.
– Jaki on jest miły. Ile on ma lat? – spytała Miśka.
– Prawda, że miły? Najmilszy chłopak pod słońcem – Jean ciepło się uśmiechnął. – Ile ma lat,
dokładnie nie wiadomo. On jest sierotą, stracił rodziców podczas rewolucji,
żadne dokumenty się nie zachowały... a może nigdy ich nie było. Z tego, co z tamtych
czasów pamięta, wynika, że jest ode mnie chyba o jakieś dwa-trzy lata
starszy... chociaż wygląda na młodszego, prawda? A ja urodziłem się dokładnie
trzy tygodnie przed wybuchem rewolucji.
– To w tym samym roku, co nasz brat – powiedziałam, jak
na mnie, bardzo odważnie. – On nie żyje. Chciałabym mieć takiego brata, jak ty.
– Ja też! I drugiego takiego jak Bazil! – podjęła
entuzjastycznie Miśka.
Nie odezwałam się. Jakoś nie chciałam, żeby Bazil był
moim bratem. Mógłby być... kuzynem. Takim dalszym kuzynem.
***
Przy naszym stole siedział dziś nowy gość, pan chyba
około czterdziestki, niewysoki, szpakowaty. Baron von Reutenbach. A przy rosole
z kluskami wybuchła bomba.
Oczywiście w przenośni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz