– Mam nadzieję, że jutro pogoda dopisze – powiedział pan
von Steinburg. – Przyjemnie byłoby zakończyć pobyt tą planowaną wycieczką.
– Zakończyć? Opuszczają nas państwo w środku sezonu? –
zdziwiła się ciocia.
– A tak, podreperowałem żołądek, a małżonka nerwy. Dobry
stan jednego i drugiego wkrótce nam będzie bardzo potrzebny. A Resi nabrała
rumieńców – poklepał córkę po policzku. – To też jej potrzebne, bo bladość przy
białej sukni jest nietwarzowa...
– Papo! – obruszyła się panna Teresa.
– Moja droga, wystarczająco długo upierałaś się, żeby z
tego robić tajemnicę. Teraz, kiedy przyjechał po nas twój narzeczony, naprawdę
nie wypada dłużej ukrywać, że wasz ślub odbędzie się już za miesiąc...
Miśka upuściła łyżkę.
– Wyjeżdżamy do Wenecji – ciągnęła pani von Steinburg. –
Resi jest taka romantyczna, koniecznie chce, żeby orszak ślubny płynął
gondolami... A pan baron niczego jej nie potrafi odmówić. Nie powinien pan
ulegać wszystkim jej kaprysom, panie baronie.
– Każde życzenie panny Teresy jest dla mnie rozkazem –
baron szarmancko pochylił się nad dłonią narzeczonej.
W międzyczasie podano drugie danie, ale tak byłyśmy
zaszokowane, że zwróciłyśmy na nie uwagę dopiero, kiedy podszedł do nas Bazil.
Miał smutną minę.
– Nie smakują panienkom kurczęta? – spytał. – Może
przesolone? Albo za twarde? Może podać coś innego?
– Ależ skąd! Myśmy się tylko tak jakoś zagapiły –
szturchnęłam Miśkę i zaczęłam pośpiesznie manewrować sztućcami. – Naprawdę
pyszne! – zapewniłam szczerze.
– Ten sos jest fantastyczny! – dodała Miśka. – Myślisz, Bazilku,
że mogłybyśmy poprosić, żeby nam przynieśli jeszcze jedną sosjerkę?
– Michalino! – w głosie cioci brzmiało najświętsze
oburzenie. – To już przechodzi ludzkie pojęcie! Jak możesz tak niegrzecznie
zwracać się do pana Blanchetta! Natychmiast go przeproś!
– Przepraszam pana – grzecznie powiedziała Miśka.
– Ależ, proszę pani, mnie jest miło, że panienki mówią do
mnie po imieniu! – Bazil był teraz rozpromieniony. – Zaraz będzie więcej sosu,
panno Misieńko!
– Niech zaczeka – odezwał się baron-narzeczony. – Mógłby
nam podać do deseru butelkę szampana? Tylko żeby był dobrze schłodzony.
– Ktoś na pewno mógłby. Zadbam o to – odparł Bazil z
kamiennym wyrazem twarzy.
– Widzę, że w bardzo demokratyczny sposób traktuje się tu
służbę – zauważył baron.
– Pan Blanchett nie jest służącym! I nie wolno do niego
mówić w formie bezosobowej! – powiedziałam dobitnie.
– Właśnie! On jest lepiej wychowany niż niejeden baron! –
poparła mnie Miśka.
Ciocia spurpurowiała.
– Paulino, po tobie się tego nie spodziewałam! Co się z
wami dzieje, dziewczęta, gdzie wasze maniery?! Proszę natychmiast pójść do
pokoju i nie wychodzić bez mojego pozwolenia. Obejdziecie się bez deseru i
podwieczorku.
Bazil nagle znów znalazł się przy naszym stole.
– Szanowna pani – złożył ręce z błagalnym wyrazem twarzy
– proszę, niech szanowna pani nie karci panienek z mojego powodu! One powinny
jeść wszystkie posiłki, i jeść je do końca! Dzisiaj specjalnie z myślą o pannie
Lince i pannie Misi skomponowałem taki pyszny torcik bezowy z malinami i kremem
czekoladowym, do jutra nie da się go przechować... I obiecaliśmy im z Jeanem
dziś po południu przejażdżkę bryczką na halę, żeby zobaczyły jagnięta... Niech
się pani nie gniewa, bardzo panią proszę!
– No, dobrze. Panu trudno odmówić – ciocia już lekko się
uśmiechała. – Ale, dziewczęta, buzie przy stole proszę otwierać tylko do
jedzenia.
– Dziękuję pani, serdecznie dziękuję! – Bazil chwycił
rękę cioci i podniósł do ust. Ukłonił się i znów ruszył w kierunku kuchni.
– Jedzenie tu dobre, ale do czego to podobne, żeby
służący wtrącał się do rozmowy, i to w taki sposób. Bezczelny fagas – rzucił w
ślad za nim baron.
– Pan wybaczy – Jean wyrósł przy krześle barona jak spod
ziemi. – Jest pan naszym gościem, ale nawet gościowi nie pozwolę obrażać mojego
przyjaciela. Proszę, aby był pan uprzejmy go przeprosić.
– Niestety nie podzielam pana demokratycznych zapatrywań,
panie hrabio – odparł baron. – Nie będę przepraszał kuchcików.
– W takim razie jestem zmuszony prosić pana o satysfakcję.
Dech mi zaparło.
– Daj spokój, Jean, nie rób skandalu. Proszę, panno Misiu
– Bazil postawił przed nakryciem Miśki sosjerkę. – Ja nawet nie słyszałem, co
pan baron powiedział.
– Ale ja słyszałem. Pan pozwoli, nie będziemy przecież
kontynuowali tej rozmowy przy damach.
– Chodźcie, dziewczęta. Deser zjemy na tarasie –
powiedziała ciocia. – Przepraszam państwa, potrzeba mi świeżego powietrza.
Mimo świeżego powietrza ciocia wachlowała się chusteczką.
Patrzyłyśmy, jak Jean i baron oddalają się aleją. Towarzyszył im doktor i
jeszcze jeden pan.
– Muszę się chyba położyć, dziewczęta. Serce mi bije jak
opętane. Co za historia! Miałyście rację, pan Blanchett jest lepiej wychowany
od tego barona. Zostańcie tu i zjedzcie deser, bo inaczej biedny pan Blanchett jeszcze
bardziej się zmartwi.
Służąca postawiła przed nami talerzyki z bezowym
torcikiem. Na pytanie o Bazila pokręciła głową.
– Pognał do parku. Przecież nie będzie siedział w kuchni,
kiedy tam pan dyrektor strzela się z tamtym panem. Jak tamten, nie daj Boże,
panu dyrektorowi krzywdę zrobi, to pan Blanchett ani chybi go gołymi rękami
zadusi – powiedziała. – Mój Ty Boże
jedyny, po co im to było?! Żeby od razu do pistoletów...
Z trudem przełykałyśmy słodkie okruchy.
– Tak mi teraz wstyd za to moje gadanie o pojedynkach –
odezwała się ponuro Miśka. – To wcale nie jest romantyczne, tylko straszne.
– W dodatku to przez nas. Przeze mnie. Gdybym siedziała
cicho, to ty może też nic byś nie powiedziała, i nie byłoby całej awantury.
– Miałyśmy siedzieć cicho, kiedy on obrażał Bazila?
Zresztą awantura byłaby prędzej czy później. Jeanowi na pewno chodzi nie tylko
o to, co on powiedział do Bazila, ale i o pannę Teresę.
– Ja już nie wiem, czy Bazil się w niej kocha, czy nie.
Rano tak się szybko z Jeanem pogodzili...
– Bo może się właśnie wtedy dowiedzieli, że przyjechał
narzeczony panny Teresy. I że ona ich obu oszukiwała. Ukrywała, że ma
narzeczonego, tak długo, jak się dało, żeby innym móc w głowach zawracać.
Wstrętna kokietka!
Huknął strzał. Tylko jeden.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz