– Grzane winko, panie Stasiu! – zawołał Richard, wpadając do tawerny na
czele stałych bywalców. Wszyscy otrzepywali śnieg z ubrań, czapek i hełmów.
– Dla mnie herrrbata po górralsku, bez poprrawności politycznej, ze
spirrytusem – odezwał się komtur Ulf.
– Fajnie było na skoki popatrzeć – stwierdził Larry. – Myślałem, że bez
tego Adamka to już ciekawie nie będzie...
– Nie Adamka, tylko Adasia. Adamek to ten bokser, co mu Ukrainiec gębę
skuł, ten, co się na premiera szykował.
– Aha, ten, co to się w nim ten komentator kochał...
– A może i jeszcze premierem zostanie, bo tego premiera, co jest, to jakoś
ostatnio nie lubią. Przez te ACTA.
– Kto premierem zostanie, komentator?
– Niewykluczone. Kto ma megafon, tego słuchają. Władza bardzo zależy od
decybeli.
– Nie mówi się „decybele”, mówi się „mądrzy inaczej”.
– A idź mi z tą poprawnością. Decybel i debil to zresztą nie to samo.
– Nie???
– Nie. Decybele są przedmiotem badań fonetyki akustycznej, a debilami
zajmują się specjaliści od pedagogiki, a także fonetyki artykulatoryjnej i
perceptualnej – spróbował opanować sytuację święty Edgar.
– To kto w takim razie zostanie premierem? – usiłował dowiedzieć się Ian.
– Ja myślę, że jasnowidz z Człuchowa – szepnął Edzio.
Natychmiast powiało grozą, ale pan Stasio na szczęście złagodził sytuację,
podając grzane winko i góralską herbatkę.
– Panowie się nie przejmują, przecież dobrze jest – zapewnił. – Na Ziemi pan
Kamilek wygrał konkurs skoków, śnieg jakby trochę mniej pada, a decybeli to pan
komtur z panem Iankiem narobili pod skocznią, że hej. Pan komtur łańcuchami,
pan Ian trąbą... Ja bigosik podgrzeję, a któryś z panów niech znów co ładnego
opowie.
W sieni huknęły drzwi.
– Dziadziu!!! – zawołał radośnie ośnieżony młodzieniec. Nie był dużo młodszy
od Larry’ego, ale w niebie wiek sobie można wybierać według woli.
– Aldwie! – ucieszył się Larry. – Siadaj. Potrzebna nam jest nowa opowieść.
Powinny być w niej skoki, smoki, żubry, tury, bokserzy i premierzy.
– Ale nie będziesz się gniewał, dziadziu? – upewnił się młodzieniec, który,
jak się wktótce okazało, nazywał się Aldwin Suffolk. – Bo to wszystko zaczęło
się w dzień twojego pogrzebu...
– O kolejach też musi być – włączył się hrabia Filip, ale święty Edgar
odciągnął go na stronę. Do uszu reszty bywalców dotarło tylko: „Anachronizm,
Filipku...”
(c.d.n.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz