– Bazil! – zawołał pan Vincent. – Chłopcze drogi, ty żyjesz? Co za
szczęście, Boże drogi, co za szczęście! Kiedy przepadłeś po śmierci Claudeta...
to już myślałem... niczego nie znaleźli, no ale nie wszystkich znajdowali... Jezu,
i mnie w to wciągnął, ja pojęcia nie miałem... on nie wie, że ja wiem, nie wie,
że Marceau zostawił dla mnie list... Biedak życie sobie odebrał, kiedy zrozumiał...
Ja wyjeżdżam, moja noga więcej w tej aptece nie postanie, na to miasto też nie
chcę dłużej patrzeć, z roku na rok gorsze szuje się tu panoszą, Boga chyba
naprawdę na świecie nie ma. Dziecko, tak się cieszę!
Ta chaotyczna wypowiedź bardzo pasowała do wyników moich rozmyślań.
– Powie mi pan wszystko? – spytałem. – Bo przecież nie można tego tak
zostawić.
– A co ty chcesz zrobić? – zapytał i rozejrzał się z przerażeniem
w oczach.
– To, co należy – odparłem.
Miałem dużą wprawę w posługiwaniu się nożami. Nabrałem jej i w kuchni, i w
ogrodzie. Zabrania ze sobą najlepszego ogrodniczego noża nie uważałem za
kradzież. Przecież to mnie oszukali i okradli z zarobku.
Na Sorbonę żaden problem się dostać, jeżeli się powie, że ma się do
przekazania list do rąk własnych profesora takiego i takiego. Za czasów Gazette nieraz tam bywałem. Profesorowie
nieraz pracują po całych nocach i strasznie się złoszczą, kiedy im nocny stróż
przeszkadza, ale pilne listy odbierają bez irytacji.
Pamiętałem o tym, żeby zabrać notatki z profesorskiego gabinetu. Potem
poszedłem równym, spokojnym krokiem w stronę koszar szwoleżerów. Jak powiem, że
mam czternaście, albo nawet piętnaście lat, to mi uwierzą, przez ostatni rok
naprawdę bardzo urosłem. W stajni na pewno się przydam, a jak będę miał
szczęście, to i w kuchni. Wojna może się skończy, zanim będę musiał na nią iść.
Bo jednak wolałbym już więcej nie zabijać.
***
Teraz wiem, że profesor – nie wymienię jego nazwiska – był na fałszywym
tropie. Niedługo po jego niewyjaśnionej śmierci rozprawę na temat szczepień
przeciw ospie opublikował jego
konkurent, angielski lekarz, niejaki Edward Jenner. Opublikował, czyli był
uczciwym naukowcem. Wiadomy pan profesor udostępniał wyniki swoich badań tylko
pewnym szczególnym członkom pewnej szczególnej organizacji. A ten Anglik wpadł
na genialny pomysł i rozwiązał zagadnienie niezrozumiałej i rzadkiej odporności
przeciw ospie, takiej jak moja i niedorozwiniętego Edka. Zauważył, że ludzie,
którzy w dzieciństwie mieli dużo do czynienia z krowami, nie chorują na ospę.
Bo zarażają się wcześnie ospą krowią, która przebiega lekko i często prawie bez
objawów, ale daje odporność na ospę prawdziwą. Więc można wyrabiać szczepionkę
z wydzielin chorego bydła, i człowiek od niej nie choruje tak, jak przy próbach
szczepień wydzieliną ze skóry chorych ludzi.
A już zupełnie nieskuteczne są
zastrzyki z krwi czy płynu rdzeniowego, czy z wątroby ludzi, którzy ospę
właśnie przeszli albo wykazują na nią odporność. To nad tymi zastrzykami tak
się pan profesor biedził. Przekonany był, że najlepszym materiałem są młode
osobniki, bo ich organizm jeszcze nie jest nadwerężony innymi chorobami. A już
najpraktyczniej korzystać z chłopców, o których mało kto się troszczy. Właśnie
z chłopców, bo o chłopców chodzi, główny cel był militarny, jaki inny
wchodziłby w grę?
Wiadomo, jak wytępiono Indian. Pan Claudet mi opowiadał. Przez
te świństwa w wojnie amerykańskiej zrezygnował z posady kucharza na statku i
poszedł na służbę do księcia de Chatreville. Indian obdarowano kocami po
chorych na ospę. Poskutkowało. Ale ten sposób teraz już jest znany, więc kto ma
w ręku skuteczną szczepionkę, ten wygrywa, a w Europie przecież się gotuje nie
gorzej, niż przed obiadami w „Coq au vin”.
Pan profesor poza tym uważał, że przy
okazji wyświadcza przysługę społeczeństwu, oczyszczając je ze złodziejaszków, debili
i młodocianych pedałków. Takie refleksje były w jego notatkach.
Pan Marceau zupełnym przypadkiem odkrył, czym naprawdę jest płyn dezynfekcyjny
do stosowania przy puszczaniu krwi w chorobach zakaźnych, w który pan profesor
go zaopatrywał. To był nowy, eksperymentalny środek, który miał nie tylko
dezynfekować ranę, ale przyspieszać pokonanie choroby, więc pan profesor bardzo
się interesował stanem zdrowia i warunkami życia traktowanych nim pacjentów.
Pan
Marceau udzielał mu szczegółowych informacji, Remiego nawet sam wysłał do niego
na badanie kontrolne. I zupełnie nie skojarzył zniknięcia Victora z faktem, że
to w towarzystwie pana profesora Victor opuścił aptekę. Pan profesor był
przecież ogólnie szanowanym człowiekiem.
Jak profesor zwabił do siebie Edka, trudno powiedzieć, ale chłopak był
niedorozwinięty, a przy tym wpojone miał posłuszeństwo wobec starszych. I
bardzo lubił zarabiać pieniążki, chociaż nie umiał ich liczyć i nie bardzo
rozumiał ich wartość. Pewnie nietrudno było go namówić, żeby za parę centymów
wszedł do jakiejś bramy czy wsiadł do powozu.
Pewnego dnia w aptece stłukła się fiolka z płynem dezynfekcyjnym i pan
Marceau skaleczył się w rękę odłamkiem szkła. Kiedy zauważył pęcherze tworzące
się wokół ranki, nie miał już wątpliwości. Był przecież doświadczonym
aptekarzem, a przy tym inteligentnym człowiekiem. Nie chciał czekać na dalszy rozwój
choroby. I nie chciał chyba żyć ze świadomością, w czym uczestniczył.
A mnie po latach przydały się doświadczenia z dzieciństwa. I te dotyczące
badań nad ospą, i te związane z pozowaniem artystom. Chociaż skutki tych
ostatnich nie były jednoznacznie pozytywne.
Nie wiem, czy to Bóg, czy diabeł
ponosi odpowiedzialność za zmianę mojego losu.
Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że taki jestem podobny do mojego ojca. Bo
nie wiem, kto miał więcej racji co do jego charakteru: pani Konstancja czy pan
Błażej. Podejrzewam, że jednak pan Błażej.
Jedno wiem na pewno: przeszłość to nie czas miniony. Ona jest w nas i
nosimy ją w sobie do śmierci. Książę uliczników zawsze pozostanie ulicznikiem
wśród książąt. Uważam, że to słuszna zasada, niezależnie od tego, kto ją
ustanowił. A najpiękniejsze w niej jest to, że Anioł jest częścią mojej
przeszłości, więc On też mnie nie opuści. Nigdy.
Ostateczne zakończenie już było w odcinku 86: http://nordponte.blogspot.com/2011/12/odcinek-86-noworoczne-pozdrowienia-od.html
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję Halince i wszystkim znajomym, którzy poddali w wątpliwość moje kompetencje w dziedzinie kolejnictwa.