– Moi kochani, musimy wrócić do normalnego życia, chociaż to niełatwe – zagaił święty Edgar. – Spróbujmy porozmawiać o czymś przyjemnym. Jeszcze sobie nie opowiedzieliśmy o wakacjach. Jak było na Azorach, chłopaki?
– Barrrdzo piękne jeziorrka. I horrtensje – stwierdził komtur.
– Gorące źródła jak na Islandii – dodał Aslak.
– Ananasy Pawełkowi bardzo smakowały – uzupełnił Edzio. – Prawie raj na ziemi.
– Raj pachnący siarką – uśmiechnął się z rozmarzeniem biskup. – Nawet przez krater wulkanu sobie ze starymi znajomymi pogadałem.
– Te piekielne nocne skrzeki w krzakach to była sprawka twoich kumpli? – zaineresował się hrabia Filip. – To był jedyny minus pobytu. Coś się wieczorami okropnie darło w zaroślach, zupełnie jak dusze potępione.
– Gelbschnabelsturmtaucher! – odezwał się dość niezrozumiale komtur. Pan Staszek przeżegnał się.
– Niech ksiądz komtur takich słów nie wymawia, jeszcze w złą godzinę powie...
– To nic złego. Ptaki takie nadmorskie. Nie wiem, jak po polsku się nazywają – wyjaśnił komtur. – Rzeczywiście hałasują jak gromada skłóconych przekupek. À propos, jak było w tej spa?
– Te ptaszki nazywają się po polsku „burzyki żółtodziobe” – wtrącił Richard. – A spa okej.
– Ja to ciebie podziwiam. Zawsze wesoły jak szczygiełek, nawet po tych medytacjach...
– Bo podczas medytacji układałem sobie limeryki, a po medytacjach różne panie chciały mi pozować...
– Na nowymi pozami znowu medytował, że też go Szef nie skarze – szepnął pan Staszek.
– He, he, jak w spa wspomniałeś, że lubisz wieloryby, to nic dziwnego, że się od dam nie mogłeś opędzić – zauważył hrabia Filip. – A narysowałeś chociaż co?
– Pewnie, za kogo ty mnie masz? Ale portrety rozdałem paniom.
– Nie gadaj, że szkiców sobie nie zostawiłeś. Dawaj szkicownik.
Obaj Garrickowie zabrali się za studiowanie wakacyjnego dorobku Richarda. Święty Edgar uśmiechnął się pobłażliwie i powstrzymał się od komentarzy.
– A jak wy, chłopaki? – Ian zwrócił się do szwoleżerów. – Nie nudziliście się w domu? Chociaż ja wolałbym dom od tej spy. Łaska Pańska, że Richie mnie krył, jak zwiewałem na piwo i schabowe z frytkami. Ale i tak schudłem – z dumą zademonstrował pas rzeczywiście zapięty o jedną dziurkę ciaśniej. – No więc jak było?
– Ojej, jak fajnie! – zaczął radośnie Bazil.
– Super! Super biwak! Taakie ryby! – dołączył się porucznik. – I świetliki w trzcinach!
– A w nocy latały puchacze, dobrze, że Kiciuś był zamknięty w koszyczku, bo jeszcze by go porwały. Jeanek się martwił, że to duchy latają, musiałem mu przypomnieć, że jesteśmy w zaświatach, hi, hi. Trzy dni byliśmy na biwaku, a potem zaczęło lać, więc wróciliśmy do domu i urządziliśmy sobie maraton starych filmów na wideo. Narobiłem pysznych zakąseczek i dawaj! Najpierw taki fajne telenowelki z dreszczykiem...
– „Panie Pogorzelski, pan tu wino pijesz, a ja gorę!!!” – huknął porucznik Jean.
– A potem różne seriale dla młodzieży sprzed kilkudziesięciu lat. „Szatan z siódmej klasy”, „Dziewczyna i chłopak”, „Wakacje z duchami”...
– „Przebacz mi, Brunhildo!!!” – huknął jeszcze bardziej demonicznie porucznik. – A później przyjechali goście. Mój tatuś i Maksio Lefevre z żoną, ten artysta, pamiętacie go? I wpadliśmy na pomysł, że będziemy się przebierać za postacie z tych seriali i wymyślać nowe odcinki. Ale był ubaw!
– Wy obaj pewnie ciągle się bawiliście w „Dziewczynę i chłopaka”, co? – mruknął biskup.
– W to też. Ale najfajniej było, jak przestało padać i znaleźliśmy takie stare ruiny zamkowe z lochami, akurat do zabawy w „Wakacje z duchami”. Ja byłem Pikadorem, Bazil Mandarynem, Maksio Perełką, a Ludka, żona Maksia, była Dziewiątką. No a mój tatuś wcielał się we wszystkie inne potrzebne role, bo on ma zacięcie aktorskie jak mało kto, za młodu nawet występował jako torreador. Tylko mnie tata zgubił w tych lochach i przez to afera się zrobiła.
– Jak to, zgubił??? – rozległo się.
– Jako czarny charakter tata związał mnie, zakneblował i zamknął w krypcie w lochach. A potem musiał biec się przebierać, żeby być i detektywem, i policjantem, i kim tam jeszcze, i z tego wszystkiego zapomniał, gdzie mnie w tych lochach zostawił. Słyszałem, jak biegają, wołają, czasem nawet tuż za ścianą, no ale nie mogłem odpowiedzieć, bo byłem zakneblowany. A tam i niezły labirynt, i echo niewąskie.
– My wrzeszczymy coraz głośniej: „Pikador!”, „Pikador!!!” – ciągnął Bazil. – I nagle ląduje desant uzbrojonych aniołów z Serafinem na czele, obstawiają zamek, a Serafin woła przez tubę: „Hrabio Feliksie de Saint Pierre, znany pod pseudonimem El Feliz! Wiemy, że pan tu jest! Natychmiast wyjść z rękami nad głową!” Pan Feliks wzruszył ramionami, ale idzie. Ręce mu wykręcili do tyłu, a Serafin się drze: „Trzy ostrzeżenia były za nielegalne corridy, dwa mandaty, teraz nie liczyć na pobłażliwość! Wołać tu tych pikadorów!” Maksio i Ludka wychodzą, oboje w krótkich spodenkach, oboje piegowate kurdupelki... i tłumaczą, że Pikador się zgubił, od godziny go szukamy. „Nieletnich w działaność przestępczą wciąga, odpowie on za to przed kolegium archanielskim!!!” – wrzeszczy Serafin. Uznałem, że muszę interweniować, a akurat byłem przebrany za Brunhildę, świetny kostium Maksio zrobił, sztuczne ognie, nagłośnienie, super. Więc ja na wieżę i jak nie ryknę: „Brunhilda ci nie przebaczy, Serafinie!!!” Od razu ten młot Serafin wszystkich puścił i nakazał odwrót. Słowa o całej sprawie archaniołowi nie piśnie i aniołom też nakaże milczenie, głowę daję. Jak człowiek z programistami od Belzebuba współpracował, to na niejedego ma haczyk, hi, hi. A Jeanka w końcu Kiciuś znalazł, bo jak się bawiliśmy w Czterech Pancernych, to był Szarikiem i się wprawił w tropieniu. Mówię wam, chłopaki, przy żadnej grze komputerowej tak się nie ubawiłem.
– A potem jeszcze był konkurs jedzenia pierogów z jagodami bez użycia rąk... I corrida z zabłąkaną owieczką, nie denerwuj się, Richie, tylko na niby, owieczce też się podobało, odprowadziliśmy ją potem do stada...
– A tata Jeanka wybrał się z flaszką do świętego Szymona Słupnika i trzeba było widzieć, jakie akrobacje odstawiali, żeby się nie s... strącić z tej kolumny...
– A święty Jan Chrzciciel nas zaprosił na otwarcie nowych atrakcji w swoim akwaparku, ale się z tego wodospadu zjeżdżało, nie, Bazil?
– Na Azorach było ślicznie, ale mimo wszystko trochę wam zazdroszczę – odezwał się komtur. – Też bym się pobawił tak jak wy, tylko w co? Może w rycerzy Okrągłego Stołu?
– O Jezuu... – wyrwało się panu Staszkowi, a orzeł zaskrzeczał w panice i uciekł do pakamerki.
W kieszeni habitu świętego Edgara zadzwoniła komórka.
– Ach, tak? Doskonale, bardzo się cieszę – powiedział święty. Spojrzał triumfalnie po zgromadzonych.
– To pani Asia dzwoniła. Drugą książkę jej niedługo wydadzą. Słuchajcie, pobawimy się w nas samych! Przerobimy te książki na serial!
– Jednak zostanie po nas ta siła fatalna... – stwierdził Edzio z uszczęśliwioną miną. – Szampana, panie Stasiu! Będziemy układać scenariusz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz