Podłoga tawerny nagle zadrżała, a butelki na półkach za bufetem zabrzęczały niepokojąco. Orzeł wzbił się w powietrze z przeraźliwym skrzekiem i chwycił w szpony butelkę ulubionego ginu.
– Trzęsienia nieba za mojej tu bytności się nie zdarzały – stwierdził święty Edgar, chowając w zanadrze butelkę chardonnay. – To na pewno sprawka Rolka.
Jakby na potwierdzenie słów świętego z czeluści kominka wyłoniła się bardzo barwna postać. Ubrana była w fioletową sutannę, ale na jej szyi wisiały dwa szaliki, jeden błękitno-biały, drugi w paski czerwone i ognistopomarańczowe. W takie same paski pomalowana była lewa połowa twarzy przybysza. Prawą połowę zdobiły białe krzyżyki na błękitnym tle. Na głowie miał ów osobnik czapkę z pokaźnymi rogami, do której przypięty był śliczny emblemat z aniołkiem.
Zanim bywalcy tawerny ochłonęli ze zdumienia, z kominka wysypała się sześcioosobowa grupa niewielkiego wzrostu, z twarzami pomalowanymi na biało-niebiesko, uzbrojona w różnej wielkości trąbki i puzony. Za młodzieżą zgrabnie wyskoczyły z kominka panie Jola i Flora w strojach czirliderek, a na końcu Tola z błękitną kokardką na szyi i piszczącą gumową piłeczką w pyszczku.
– Wygraliśmy! – ryknęły aniołeczki. – Anielegia rules! Dla Lucyfera grają same zera!
Zadęły w trąby i puzony w sposób nieco nieskoordynowany, ale za to donośny. Tola rytmicznie wtórowała przy pomocy piłeczki.
Ian nie na darmo miał duże płuca.
– Cicho!!!! – wrzasnął. – Znów nam archanioła na głowę sprowadzicie!!!! Tłumaczyć się!!! Coście robili w piekle?!!!
Aniołeczki posłusznie przycichły, podłoga przestała drżeć, a butelki brzęczeć.
– Niech tatuś tak nie krzyczy, bo to tatusia archanioł usłyszy – powiedział Hieronimek. – Byliśmy na meczu Anielegii z Czartakiem. Wujek Rolek nam zafundował bilety. Super miejsca mieliśmy, koło loży Belzebuba.
– Wygraliśmy!!! – dołączyli się bliźniacy. – Od razu im powiedzieliśmy: „Wy piekielne popaprańce, lasciate ogne speranze!”
– Speranza – poprawił Edzio i został jak zwykle zignorowany.
– Tylko transparentów nam nie pozwolili wnieść na stadion – dodała Elżunia. – I to nie szatany nam je zabrały, tylko te podłe gliny od Serafina. Powiedzieli, że napisy nie mają nic wspólnego z meczem i piłką. Ale i tak skandowaliśmy.
– Weźcie Serafina, wypuśćcie Kaina! – zademonstrowały aniołeczki.
– Weźcie Gabliela, wypuśćcie Bodlela! – wyrecytowała pani Flora.
– Kogo? – zdziwił się Richard.
– Bodlela, panie Lysiu. Pan Edzio mówił, że to baldzo dobly poeta, ale się nalkotyzuje i dlatego zapomniał skorzystać z amnezji – wyjaśniła pani Flora.
– Aha, Baudelaire. Ale on rzeczywiście z piłką niewiele ma wspólnego...
– Nie masz racji, Richie, w twórczości Baudelaira występuje motyw aniołów grających ludzkimi czaszkami jak piłkami... – zaczął Edzio.
– Wujek mi później cały wiersz zacytuje, dobrze, wujku? – przymilił się Antoś. – Bo teraz rozmawiamy o meczu...
– Właśnie. Szatanom to transparenty pozwolili wnieść – powiedziała z oburzeniem Elżunia. – A na nich były same brzydkie słowa. Takie, co się rymują do „bój”, „szalupa”, „urwie”...
– I nawet „glizda” – uzupełnił Antoś. – Więc bardzo to było niesprawiedliwie. Ale i tak wygraliśmy. To teraz nam wujek Edgar opowie, jak dalej było z tą grą w kości, co, wujku???
– Hmm... – zaczął święty Edgar, pociągając łyczek chardonnay. – Jak wspomniałem, nasz kłopot polegał na tym, że nie było z kim walczyć. Za naszych ziemskich czasów w piłkę nożną się nie grało. Ale Rupert Lancaster wpadł na pomysł, żeby sprowadzić do Anglii Maurów i Saracenów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz