niedziela, 21 sierpnia 2011

Odcinek 52: Opowieść świętego Edgara o zbawiennych skutkach hazardu

– Wygraliśmy, ale wujkowie też całkiem nieźle się spisali – stwierdził po meczu Hubercik. – Następnym razem niech wujkowie tatę postawią na bramce, to prawie całą zasłoni. Wujek Edgar starał się, jak mógł, ale z niego jednak nie taki dobry bramkarz jak z wujka Lolka.
– Teraz, zgodnie z umową, strona pokonana musi spełnić życzenie zwycięzców – przypomniał Hieronimek.
– Tylko żadnych nowych gier ruchowych, miejcie litość, dzieci – poprosił Ian.
– Nieee. Na dzisiaj starczy – zgodziły się wielkodusznie aniołeczki, a Antoś uzupełnił: Wujek Edgar opowie nam jakąś fajną historię, tylko żeby była prawdziwa.

– Hmm – zamyślił się święty Edgar. – Kiedy wspomnieliście o spełnianiu życzeń zwycięzców, to rzeczywiście przypomniała mi się jedna prawdziwa historia. Poproście pana Stasia o Colę, wino i chipsy, to wam opowiem.

Kiedy stół został odpowiednio zaopatrzony, a aniołeczki rozsiadły się na podłodze przed kominkiem, święty Edgar zaczął opowieść:

Pewnej jesieni jakieś dwanaście wieków temu pojawił się na dworze w Yorku młody rycerz, który nazywał się Geoffrey Forester i był wielkim miłośnikiem gry w kości. Swoim entuzjazmem do tej rozrywki szybko pozarażał sporą liczbę kolegów, w tym waszego tatę i Richarda. Mnie, przyznam bijąc się w piersi, też. Po paru tygodniach sala rycerska wieczorami przypominała regularne kasyno. Gra szła o coraz wyższe stawki, a na dodatek wytworzył się zwyczaj, że zwycięzca każdej rundy stawia pokonanym coś dobrego do wypicia, żeby im osłodzić przegraną. Wkrótce zatem wszyscy byli niemal pozbawieni gotówki, niezależnie od szczęścia w grze. Radzono sobie z zaistniałą sytuacją w ten sposób, że potomkowie bogatych rodów grali na konto spadków, które mieli otrzymać po najdłuższym życiu ukochanych rodziców, a biedniejsi pożyczali od bogatszych, oczywiście nie złote ani srebrne dukaty, tylko pieniądze, jakby to Bazil określił, wirtualne. Rachunki prowadził niejaki Rupert Lancaster, charakteryzujący się najmocniejszą głową w towarzystwie. Proceder ten trwał ku ogólnej radości aż do świąt, kiedy to większość graczy rozjechała się na urlop do rodzinnych pieleszy.

W wigilię Trzech Króli moi przyjaciele zaczęli znów zbierać się w sali rycerskiej. Wchodzili jeden po drugim z nosami na przysłowiową kwintę, co nie licowało ze świątecznym nastrojem. Poprosiłem o wyjaśnienie, skąd te ponure miny.

– Ojciec zaraz po Nowym Roku powiedział do mnie, że jestem teraz pełnoletni i muszę zostać wprowadzony w sytuację majątkową rodziny, bo lada chwila mogę być zmuszony przejąć za nią odpowiedzialność – zaczął grobowym głosem Ian. – Nie wyobrażacie sobie, chłopaki, jaki on jest zadłużony u znajomych, z którymi gra w kości. A jeszcze ma długi wirtualne, które zaciągnął na konto moich przyszłych łupów wojennych.
– Z moim starym to samo – odezwał się Lancaster. – Na dodatek od trzech lat zalega z rachunkami u kowala.
– A mój, wiecie, ma słabość do dam – dodał Geoffrey Forseter. – Jakbyście zobaczyli, ile on jest winien żydowskim jubilerom w Newhaven, toby wam oczy z orbit wyszły. A to pewnie nie wszystko.
– Szlag by to trafił, teraz przez was jestem zadłużony u kowala w Lancaster i u Żydów w Newhaven powiedział żałośnie Richard. – Sierocie zawsze wiatr w oczy.
– Żaden szanujący się rycerz nie skrzywdzi sieroty – stwierdził Ian. – Ja ci te długi umorzę, Richie, jeżeli umorzysz mi moje.
– Sprytnie to wykombinowałeś, Sleighstone – zauważył Rupert Lancaster, rozwijając zwój pergaminu z rachunkami. – Northbridge od ciebie pożyczył dwieście tysięcy, a ty do niego przegrałeś czterysta siedemdziesiąt osiem trzysta.
– A z czego ja mu oddam, kiedy ojciec przegrał moje zdobycze wojenne na przynajmniej dziesięć lat z góry? Pokaż, ile ty mi jesteś winien. Dwieście pięćdziesiąt siedem kawałków, nie? To mi oddasz dwieście i tym samym zrobisz dobry uczynek, bo pokryjesz dług sieroty, a resztę dasz Richardowi, na te dwadzieścia jeden to sobie może trochę poczekać, nie, Richie?
– Poczekam, pewnie, że poczekam, Ianku – zgodził się Richard, który od urodzenia był uosobieniem dobroduszności, a przy tym zawsze był na bakier z logiką.
– Jak ja ci oddam, Ian, kiedy to jest forsa, którą mój stary jest winien staremu Forestera, a stary Forestera Żydom z Newhaven? Z nimi tak łatwo nie wygrasz – oburzył się Rupert.

– Słuchajcie – powiedziałem, żeby położyć kres beznadziejnej sytuacji – długi zaciągnięte w związku z grą hazardową są długami honorowymi, ale, jak słusznie zauważył Ian, krzywdzenie sierot jest jeszcze bardziej niehonorowe niż nieoddawanie długów. Krzywdzenie półsierot też. Richie jest pełnym sierotą, ja nie mam ojca, a Forester matki. Zatem umarzacie nasze długi, a potem my z wdzięczności za waszą rycerską postawę umorzymy wasze, i sytuacja wróci do normy w sposób honorowy.

Umorzyliśmy sobie nawzajem długi, ale humor nam się od tego szczególnie nie poprawił.

– To jak my teraz będziemy grać w kości? – spytał dramatycznym tonem Rupert, wyrażając głośno to, o czym wszyscy myśleliśmy.

– Mam pomysł! Bardzo rycerski! – zawołał Richard, a mnie od razu opadły najgorsze przeczucia.

Pomysł Richarda przedstawiał się następująco: stawką w grze miały być bohaterskie czyny. Przed każdą rundą każdy z graczy był zobowiązany wymyślić i przedstawić reszcie jakieś karkołomne i niemal nie do przeprowadzenia rycerskie przedsięwzięcie. Do zwycięzcy należało decydowanie, które zadanie przydzielić któremu z pokonanych. Bardzo się to wszystkim spodobało i zaczęliśmy grać ze zdwojonym entuzjazmem.

Kilka miesięcy później sława i dobrobyt naszej ojczyzny osiągnęły nieznane dotąd wyżyny. Wszystkie smoki zostały udomowione albo uciekły do Skandynawii. Zabijać smoków Richard by oczywiście nie pozwolił. Olbrzymy, trolle i źli czarownicy uciekli w panice gdzieś za Ural, a złośliwe karły jeszcze dalej, podobno aż do Japonii. W ogólnym zamieszaniu zaginęło też kilku żydowskich jubilerów z Newhaven, którzy jakoby handlowali z karłami, a także kowal z Lancaster, podobno spokrewniony z olbrzymami.

Żaden okrutny ojciec nie próbował nawet więzić w wieży nieposłusznej córki – po pierwsze, z obawy przed natychmiastowym zdemolowaniem tejże wieży, a przy okazji znacznej części pozostałych zabudowań, a po drugie ze względu na to, iż córki po interwencji moich przyjaciół stawały się jeszcze bardziej nieposłuszne i rozwijały zadziwiającą pomysłowość przy wymykaniu się w kierunku królewskiego garnizonu w Yorku.

Złe macochy czyściły buciki Kopciuszkom, podtykały im łakocie i mówiły do nich „Moje złotko kochane”, a niedobrzy ojczymowie ograniczali się do udzielania krnąbrnym pasierbom łagodnych upomnień nawet w sytuacjach, kiedy smarkacz prosił się o to, żeby mu w celach pedagogicznych złoić tyłek.

Mocarstwa ościenne, przerażone eksodusem olbrzymów i smoków, uznały potęgę Anglii za niemożliwą do pokonania. Nikt nie próbował najeżdżać i łupić naszego terytorium, mieszkańcy żyli w spokoju i dostatku. Zatem – jeżeli pominąć kwestię postępującego rozbestwienia różnorakich Kopciuszków, Jasiów i Małgoś – nastał w Anglii wiek złoty. A nam coraz trudniej było wymyślić bohaterskie czyny, które mogłyby posłużyć za stawkę przy grze w kości, ponieważ nie było już zupełnie z kim walczyć i kogo ratować z opresji. Z czasem Richard wpadł na nowy pomysł... ale to już opowieść na inny wieczór.

1 komentarz:

  1. No brawo, moze by tak rozszerzyc akcje na np. domy publiczne. Czyny bohaterskie jako waluta w takim przybytku rozwiazalyby byc moze ogolnoswiatowy kryzys. Tylko burdel, tfu dom uciech, musialby byc naprawde zajeb...

    OdpowiedzUsuń