– Ja już mam dosyć! – stwierdził Richard, zapalając Camela i nakładając sobie tatara z półmiska przeznaczonego dla komtura i orła.
– Od kiedy ty palisz, Richie? – zainteresował się hrabia Filip. – To, wiesz, mielone, ale naprawdę mięso, krwista polędwica...
– A od dzisiaj! – warknął Richard, co zupełnie do niego nie pasowało. – Mięso też od dzisiaj będę jadł. Dosyć mam tych segregacji, klasyfikacji, tfu, generalizacji, prywatyzacji, nacjonalizacji... Tego nazywania mnie lewakiem, ekologiem, nawet i zoofilem, i jeszcze klerykałem. Dosyć mam...
– Faszyzmu, neosocjalizmu, fundamentalizmu... – podjął komtur, uprzejmie podsunął Richardowi półmisek z tatarem i demonstracyjnie rozłożył „Gazetę Niebiańską”.
– A ja mam dość populizmu internetowego. Pornografii też – oświadczył Bazil i z rozmachem zamknął laptopa, nie zapominając jednak przedtem o skopiowaniu aktualnych plików i schowaniu do kieszeni USB.
– Ja się wypisuję z masonerii – porucznik Jean dyskretnie odpiął od pasa fartuszek z błękitnymi obszywkami i położył go na kolanach jak serwetkę. – Baziluś, nie przytrzasnąłeś sobie paluszków tym komputerem? Ja cię bardzo proszę, uważaj... niby nic, a zawsze wybuchnąć może.
– Co do wybuchów: jak następnym razem będę w pobliżu wulkanu, to go własnymi rękami zatkam. Co ja mówię, nawet własną piuską – dodał z przekonaniem biskup Roland.
– Ja się nie dam więcej nabrać na agroturystykę – odezwał się ponuro pan Staszek. – Szwagier ekologa udaje, nie obrażaj się pan, panie Rysiek – a nawozy sztuczne tonami zamawia, Wiktor widział, nie, Wiktor?
– Agrro-drraństwo! – zaskrzeczał orzeł. – Marrchewki niby uprawia, ku... kurropatwa! – poprawił się, czule patrząc w oczy komturowi. – I taki to szwagier! Szwagier połowy wsi, a i z turrystkami... – przerwał i pokrzepił się żurawinówką z kieliszka komtura. – Gorrsze niż „Rrancho”! Norrmalnie Czerrepach! Tfu!!! – splunął oboma dziobami.
– A co my zrobimy, Edziu, przecież nigdy z żadnym stronnictwem nie sympatyzowaliśmy, tylko ze sobą nawzajem? – Aslak był trochę zmartwiony.
– Pokój poddaństwa, czy zagłada wojny? – zapytał nieoczekiwanie rzeczowo Edzio, przytulając żółwia.
– Na to, Edek, to ci nawet najlepszy psychiatra nie odpowie – westchnął Ian. – Jak go zapytali, to od razu się podał do dymisji. Zupełnie jak w tej spie, czy spa. Zapytasz terapeutę o coś konkretnego, to on od razu nogi za pas.
– Czerrwony pas, za pasem brroń – ucieszył się orzeł, ale tylko jedną głową. Druga dziobnęła tę pierwszą.
– Spokojnie, kochani – święty Edgar uniósł głowę znad brewiarza. – Pomyślcie o słowach wieszcza Gałczyńskiego w finale „Strasnej zaby”:
Wspólnym wysiłkiem ządu i społeceństwa
Pozbyliśmy się zabiego bezeceństwa.
Panowie, do góry głowy i syje!
A społeceństwo: Zecywiście!
Dobze, ze tę zabę złapaliście!
Wsyscy pseto zawołajmy: Niech zyje!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz