środa, 6 lipca 2011

Odcinek 43: Lato, lato, lato czeka...


– No to mamy sezon ogórkowy – stwierdził z zadowoleniem święty Edgar. – Ogórki uzdrowione, pan Stasio, zdaje się, gotuje zupę ogórkową, ksiądz z Torunia odwołał Apokalipsę.
– Ale z tymi meteorami to fajne demo zrobił – zauważył Bazil. – Do końca się z ministrami nie pogodził, ale mnie się już nie chce słuchać, jak tam oni wszyscy się kłócą. Lato, lato, lato czeka! – zanucił wesolutko. – Pan jutro wyjeżdża na wczasy, panie Stasiu? – rzucił w stronę kuchni.
– Wczasy jak wczasy – pan Staszek wynurzył się z rejonów kuchennych. – Szwagier jakąś tam agroturystykę rozkręca, trzeba mu pomóc. Ale trochę sobie człowiek na wsi posiedzi. Orła wezmę, będzie se myszy łapał. Pojedziesz ze mną, Wiktor, co? – spytał dla pewności.
Orzeł patrzył jedną głową na pana Stasia, a drugą na komtura. Najwyraźniej miał dwoisty stosunek do propozycji.
– Jedź, jedź, ptaszynko – powiedział czule komtur. – Skrzydła sobie rozprostujesz. Pomyśl, jak to będzie miło, kiedy się znowu spotkamy. Bo my z Aslakiem i Edkiem jedziemy na Azory. Tam dla ciebie za wilgotno.
– Na Azory? – zainteresowali się unisono Richard i Ian.
– Najpierw myśleliśmy o Galapagos, ale, widzicie, nasz żółw mógłby dostać kompleksów niższości na widok tamtejszych. A na Azorach jest piękna flora... – wyjaśnił Edzio.
– Co??? – biskup Roland ocknął się z drzemki. – Florka na Azory pojechała? Może z Jolką? Mnie ani słowa nie powiedziały, lafiryndy niewdzięczne... A tobie, Edek, co się porobiło, od kiedy ciebie baby interesują?
– Roleczku, nam chodzi o roślinność, nie o panią Florę – wyjaśnił Aslak.
– Dzikie horrrtensje – uzupełnił komtur. – Błękitne i rrrróżowe...
– Plantacje ananasów... – dodał Edzio.
– Piękne jeziorrra wulkaniczne... Gorrące źrrrródła... Prrawie jak na Islandii, tylko klimat lepszy.
– Wulkaniczne? – oczy biskupa zapłonęły krwawym blaskiem. – Słuchajcie, możemy się z Filipem do tej wycieczki przyłączyć? Też byś pojechał, nie, Filip?
– Co ty kombinujesz, Garrrick? – spytał podejrzliwie komtur.
– Noo... Jeden mały wulkanik, na uboczu... tak naprawdę bardzo delikatnie... Tylko jeden – dopraszał się biskup.
– Dobrrra, byle ostrrożnie – zgodził się komtur. – To jedziemy w piątkę, co chłopaki? A ty jakie masz plany, Edgar? – zwrócił się do świętego.
– Ja jadę z Lolkiem na spływ kajakowy. Zabieramy dzieciaki Ianów. Jak Lolek ich nie utemperuje, to już nikomu się nie uda.
– A Yvette w związku z tym zdecydowała, że mamy we dwoje jechać do tej jakiejś spy, czy spa. Wiecie, masaże, diety, borowiny, medytacje. Mówi, że to świetnie wpływa na małżeństwa z dłuższym stażem. Pojedziesz z nami, Richie? – spytał Ian z nadzieją w głosie
– Hmm – Richard wyraźnie też miał ambiwalentny stosunek do propozycji – ja właściwie miałem szkolić młode wielorybki, wiesz, podstawowy kurs posłuszeństwa i agility...
– Ale z tym się w tydzień obłatwisz – powiedział błagalnie Ian. – Przyjedź chociaż na drugi tydzień turnusu, bo ja w tych borowinach i dietach zwariuję, jak nie będę miał z kim wyskoczyć na piwo i choćby frytki czy pizzę. A jak mnie czasem przy tych medytacjach zastąpisz, to ci się odwdzięczę, Richie, ja cię proszę...
– Dobra, dobra, na mnie możesz liczyć – wielkodusznie zgodził się Richard. – No a wy, szwoleżerowie?
– Ja myślę – zaczął niepewnie porucznik Jean – nie wiem, co ty na to, Bazilku, ale ja myślę, że najprzyjemniej byłoby po prostu zostać w domu. Tylko ty i ja, i nasz kot. Od czasu do czasu jakiś wypad w okolice, na dzień-dwa, jakiś biwak...
– Tak, Jeanku! – Bazil aż podskoczył na krześle z radości. – Spokojnie, w domu, codziennie dobre śniadanko ci zrobię... A w sobotę nad jezioro.
– Na ryby. Z Kiciusiem.
– Usmażę rybki nad ogniskiem, będą lepsze niż z grilla. Fajny przepis na sos znalazłem, bita śmietana na ostro, z chrzanem, zabiorę w termosie. A w drugim słodką śmietankę dla kota i...
– I do jagód, bo na deser sobie czarnych jagód nazbieramy.
– Ty tak śmiesznie wyglądasz, jak się umażesz jagodami...
– Ale można się umyć w jeziorze. Nawet wykąpać.
– Położymy się spać przy ognisku. W krzakach słowiki... żeby ich tylko Kiciuś nie wydusił.
– Zamkniemy go na noc w koszyczku.
– A ja, wiesz, Jeanku, co zrobiłem? Zamknąłem w szafie laptopa i komórkę i przez dwa tygodnie ich nie dotknę. Tylko ustną harmonijkę mam przy sobie. No i puderniczkę.
– Będą słowiki i gwiazdy...
Gwiazdy nad sobą i gwiazdy pod sobą
   I dwa obaczysz księżyce – Edzio nie mógł sobie odmówić cytatu.
– Panowie, jak Szefa kocham, przestańcie, bo się rozczuliłem, a tu trzeba obiad podawać – chlipnął zza bufetu pan Staszek. – Pożegnalny obiad, bo przez dwa tygodnie was nie zobaczę... Panie Bazil, chodź pan do kuchni spróbować sosów, bo mnie przez te nerwy przed podróżą smak się stępił.
Pożegnalny obiad był niezwykle wymyślnie skomponowany. Najpierw przepiórki na grzankach (ukłon w stronę świętego i jego najbliższych przyjaciół; „Drób to właściwie nie mięso” – napomknął Richard, nakładając sobie podwójną porcję). Potem zupa ogórkowa, dla uczczenia sezonu. Jako główne dania polędwica á la Belzebub (z myślą o przedstawicielach rodu Garricków), klopsiki królewieckie (ze względu na komtura; „W tych klopsikach są sardele i śledzie, a mielone to właściwie nie mięso” – zauważył Richard maskując rozmiar swojej porcji sałatką z buraczków), zrazy napoleońskie dla uczczenia szwoleżerów („To już mięso, Richard, puść tę salaterkę”) oraz risotto z owocami morza i ananasem dla miłośników egzotycznej fauny i flory oraz wegetarian („Jak Richie je nie tylko to wegetariańskie, to ja sobie nałożę” – „Nałóż sobie, Ian, pewnie... ale nie tyle!!!”).
– Spokojnie, panowie, w kuchni jest więcej – zapewnił pan Stasio.

Przy suflecie z morelami roboty świętego Edgara rozmowy ucichły. Bazil grał na ustnej harmonijce „Pożegnanie Słowianki”, bo polonez Ogińskiego był jednak zbyt uroczysty na tę okazję. Wzszedł księżyc i na dobre rozpoczął się sezon ogórkowy.

TAWERNA NIECZYNNA DO POWROTU PANA STASZKA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz