– Za dużo było tego dobrego – stwierdził Richard nalewając sobie trzecią z rzędu szklankę zsiadłego mleka. – Najpierw Dzień Ojca, trzeba było wypić z tatą i z ojcem chrzestnym...
– Pan Klemens dużo nie mówi, ale wypić potrafi – przytaknął pan Staszek.
– Bo tyle lat spędził na pustyni – wyjaśnił święty Edgar. – Wielu pustelników niestety rozwija się w takim kierunku.
– Potem noc świętojańska, podwójne imieniny... a ledwo człowiek oprzytomniał, to urodziny Jeana, dwieście dwudzieste drugie, trzeba było godnie obejść. Łeb mi pęka – poskarżył się i znów sięgnął po dzbanek ze zsiadłym mlekiem.
– Nie pij tyle kwaśnego – poradził święty. – Słodkie z odrobiną wody mineralnej o wiele lepiej działa. Tu masz aspirynę.
– Ja też poproszę – odezwał się zbolałym głosem biskup Roland. – I zieloną herbatę, panie Stasiu. Z cytryną. Moim zdaniem lepiej nie pić zimnych płynów.
– Rrracja. Dla mnie herrrbata z dzikiej rrróży – powiedział komtur Ulf. – Pod murami w Rotherburgu to dopiero były róże... Łza się kręci...
– A gdzie Aslak i Edzio? I Ian? – zainteresował się hrabia Filip. On na odmianę popijał roibos z imbirem.
– Iana Yvette przyuważyła, jak się za palmiarnią ściskał z panią Słowacką – poinformował Richard. – Teraz ma areszt domowy. Yvette kazała mu przebierać groszek, a mnie nie pozwoliła mu pomagać. Niesprawiedliwie, prawda? Jeszcze powiedziała, że mam na niego zły wpływ.
– Aslak i Edek poszli na plażę z żółwiem, już o świcie – dodał komtur. – Oni są trrrochę nienorrrrmalni, nie uważacie?
– Jakby tu kto był normalny – mruknął pod nosem pan Staszek, a głośno powiedział – Ja panom podgrzeję żurku, to się od razu lepiej panowie poczujecie.
– Żurek – ucieszył się orzeł. Wyjrzał spod płaszcza komtura, zanurzył jeden dziób w jego filiżance i skrzywił się z obrzydzeniem.
– Tfu! Nie żurek! – skrzeknął żałośnie.
– Zaraz będzie żurek, ptaszynko, już pan Stasio podgrzewa – powiedział czule komtur i pogłaskał orła.
– Jean z Bazilem to się pewnie z łóżka wygrzebać nie mogą – zauważył hrabia Filip.
Na zasadzie „o wilku mowa” do tawerny wbiegł Bazil z Kiciusiem w objęciach.
– Z Jeankem dziś klapa, OP, ohydne przepicie – powiedział zmartwionym głosem. – Mówiłem, żeby nie pił tej pinacolady. Barszczyk mu ugotowałem, trochę pomogło, ale tylko trochę. Nie ma ksiądz aspiryny? Richard, przypilnuj mi kota, ja się tylko do Jeana przeteleportuję z aspiryną i zaraz wracam. Panie Stasiu, małego frontowego na klina poproszę. Richard, nie dawaj kotu zsiadłego mleka, bo się porzyga. Nara! – Bazil opróżnił kieliszek i znikł z lekkim błyskiem.
– Ten to ma energię – zauważył biskup.
– No, już jestem – Bazil przygładził włosy i nalał sobie żurku. – Ale się wyrabia! Planetoida w kierunku Ziemi leci, aż furczy, za nią cały rój meteorów! Jednak ktoś tę Apokalipsę próbuje robić. Ale mówią, że nie Żyd, tylko jeden ksiądz z Torunia.
– Może to i prawda – powiedział święty. – Ten ksiądz bardzo szczęśliwą rękę ma do grantów.
– I jak co robi, to z rozmachem – zauważył Bazil. – On radiostację ma. Jak nadajnik włączył w Kazachstanie, to w samolotach Luftwaffe jego audycje było słychać. Furą taką jeździ, że niech się ta bestia Murzyna schowa. A teraz z ministrami się pokłócił, afera jest, minister się u papieża skarży, sprawa pewnie do samego Szefa dojdzie... Więc logiczne, że ksiądz z zemsty Apokalipsę szykuje. Dobra, wracam do Jeanka, jakiś zimny okład mu zrobię, ziółka zaparzę, żeby do wieczora wydobrzał i tych meteorów nie przegapił. Richie, zajmij się Kiciusiem do kolacji, co? Bo jak rano wszedł do sypialni, to Jeanek w krzyk, że strasznie tupie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz