czwartek, 16 czerwca 2011

Odcinek 40: Komtur z Rotherburga, część I

Bazil miał minę zadowolonego kota. Najwyraźniej miło spędził wieczór Międzynarodowego Dnia Informatyka. Kot też był zadowolony, bo dostał kanapeczkę z łososiem, oczywiście bez rzodkiewki.

– Ale macie przechlapane – zwrócił się Bazil ze złośliwym uśmieszkiem do Richarda i Iana. – Na pośmiewisko za friko wystawieni. Żeby chociaż w książce, to jeszcze pół biedy, kto tam książkę kupi. A tak to wszystkie strzygi i diabelce boki sobie zrywają. Dobrze, że z Internetu nie korzystacie, bo jakbym was miał na liście znajomych na fejsbuku, to i mnie ten obciach by przypadł w udziale.
– Nie śmiej się, dziadku, z cudzego przypadku – mruknął pod wąsem hrabia Filip.
– Szef nierychliwy, ale sprawiedliwy – dodał pobożnie pan Staszek.
Niech prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość sprawiedliwość – Edzio bohatersko zacytował utwór Żyda z Łodzi. Jak zwykle wszystko mu się kojarzyło z poezją.
– Co wy kombinujecie? Filip? Roland? – nieomylna intuicja Bazila od razu wskazała mu winnych.
– A tak – biskup zdmuchnął sztuczny ogień dopalający się w Krwawej Mary. –  Wczoraj nad Norwegią taka fajna burza była, więc mówię do Filipa: Chodź, na piorunie się przejedziemy. Pani Asia okno zapomniała zamknąć, więc jak już tam byliśmy, tośmy do niej wskoczyli. Filip mówi, że tak i tak, pani Asieńko, nas obu pani na perłowo zrobiła, cóż, dla polityków to ryzyko zawodowe, żalu nie mamy. Richard by się na panią nie obraził nawet jakby go pani na głównej stronie onetu ze wszystkimi szczegółami opisała, on panią uwielbia, witraż z pani zdjęcia, tego w kapeluszu, sobie zrobił i co wieczór przed nim ballady śpiewa. Ian to burak...

– No, no – sapnął Ian i spojrzał na wiszącą na haku kuszę.

– Ian to buraki teraz musi pielić, trawnik kosić, truskawki przebierać, jemu eioby i jojoby nie w głowie, taki biedak zapracowany – ciągnął biskup. – Ale, mówimy, pani wybaczy, ze świętego się publicznie naigrawać to już nieładnie, w dodatku przed pogaństwem i antypapieżem, że o tym piekielniku w szuwarach nie wspomnę.

No i tak od słowa do słowa, o szuwarach, o nenufarach... Ona się tłumaczy, że ją jeden prosił, żeby coś dla tej eioby napisała, coś takiego, co to niekoniecznie będzie wydawać. Zastanowiła się chwilkę i powiada, że przecież trzecią książkę prawie napisaną już ma, co się będzie z wydawaniem szarpać, niech sobie to bractwo z szuwarów przeczyta zamiast tej o świętym. I sprawa załatwiona. A to książka o Jeanku, he, he. A jak o nim, to siłą rzeczy i o tobie, Bazil.
– Co ty, naprawdę? – ucieszył się Bazil. – Będzie o nas na eiobie? Może już jest?

Pochylił się nad laptopem.

– Eee – stwierdził rozczarowany. – To już po naszej śmierci się to opowiadanie zaczyna. Tylko o tym obrazie jest. Ładne, owszem, ale mało o nas. Dziwna ta pani Asia. Ostatnią część książki jako pierwszą publikuje.
– Ostatni będą pierwszymi. Mądra kobieta i pobożna – orzekł święty Edgar.

Bazil dalej przeglądał portal.

– Hi, hi – ucieszył się. – O Aslaku znowu jest! I o gejzerach. Z innego punktu widzenia. Ty nigdy o tym Ulfie nie opowiadałeś, Aslak. Hi, hi, więź dusz...
– A właśnie, co się dzieje z Ulfem? – zainteresował się święty Edgar. – Nie złożył podania o amnestię?
– Złożył – powiedział Aslak i zarumienił się jak czerwcowa truskawka. – Ale... ślubował, że jeżeli się dostanie do nieba, to przez siedem tygodni co wieczór będzie leżał krzyżem w kościele, a dopiero potem się ze mną spotka. Tylko mi TMS-a wysłał, że już u nas jest.
– Nic mi o tym nie wspominałeś – Edzio miał wyjątkowo srogą minę.
– Bo nie pytałeś, moje słoneczko Langwedocji – odparł przymilnie Aslak.
– Nie będziemy publicznie roztrząsać naszych spraw prywatnych – powiedział Edzio i wstał od stołu. – Chodź, Aslak, przejdziemy się po ogrodzie.
– Nareszcie mu mordę skuje – szepnął radośnie Bazil do porucznika.
– Zaraz, Edziu, tylko dopiję – Aslakowi nie śpieszyło się na spacer.

Do spaceru nie doszło. W sieni rozległ się brzęk ostróg, a zaraz potem huk i stłumione przekleństwo. Bardzo brzydkie. A po chwili wkroczył do tawerny olbrzymiego wzrostu rycerz w białym płaszczu z czarnym krzyżem i w hełmie przyozdobionym pawimi piórami.
– Dla kurdupli te drzwi projektowane, kurrropatwa niewypatrrroszona – warknął. – Szczęście, że miałem hełm na głowie.

Zdjął hełm. Na ramiona spłynęła mu fala prawie białych włosów. Z twarzy trochę przypominał wilka: szerokie czoło, wąski podbródek i skośne oczy, które na pewno fosforyzowały w ciemności.

– Biały Wilk z Rotherburga – szepnął z szacunkiem Richard. – Motyw na witraż.
– Ulf! Nareszcie jesteś, Ulf! – zaszczebiotał Aslak, zerwał się z miejsca i rzucił się komturowi na szyję. Dość wysoko musiał podskoczyć.
– Tylko bez karesów – komtur delikatnie, ale zdecydowanie postawił Aslaka na podłodze. – Jak ty wyglądasz, Aslak? Co ty zrobiłeś z nosem? Jak ci nie wstyd, kurrropatwa nakrrapiana?!
– Ty się nic nie zmieniłeś, Ulf – szepnął Aslak i przymrużył oczy z zachwytem.

– No to teraz będzie chryja – zauważył z satysfakcją Bazil.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz