sobota, 8 września 2012

Bardzo piękny odcinek


Do opowieści o demonicznym mieście wrócimy niebawem; dzisiaj jednak zaglądamy do tawerny, gdyż przydarzyło się tam coś niezwykłego... Otóż niektórzy stali bywalcy ni stąd, ni zowąd zaczęli się zachowywać i mówić jak na kilkusetletnie dusze zbawione przystało: pięknie i z godnością...


***
...Bo tak się zdarza, że się pali zboże,
I dziedzic musi odejść w obce strony...
I takie było już zrządzenie Boże...
Padł jednorożec, strzałą ugodzony...

śpiewał Richard przy wtórze lutni.

Kiedy przebrzmiały ostatnie tony ballady, głos zabrał hrabia Filip.
– Zaprawdę, uweseliłeś nasze uszy ową pieśnią, szlachetny Richardzie, choć rzewne były jej słowa – orzekł.

– Zbyt łaskawy jesteś, o hrabio – odparł Richard. – Ach, inną pieśń pragnąłbym ułożyć. Pieśń piękniejszą od wszystkich, pieśń, w której brzmiałby huk rozszalałych morskich fal i poświst jesiennego wiatru, to znów kryształowe trele słowika ukrytego w osypanym kwieciem krzewie jaśminu. Taką pieśń zaśpiewałbym na cześć umiłowanej damy mego serca, niezrównanej pani Joanny. Niestety, Opatrzność w nieskończonej mądrości swojej poskąpiła mi uzdolnienia i dowcipu.

– Pokora twoja jest rzeczą chwalebną, rycerzu z Northbridge – rzekł biskup Roland. – Słusznie postępujesz nie popadając w pychę i pamiętając, iż poeta jest jeno skromnym narzędziem w ręku Opatrzności.

– Czy wyście powariowali?! – odezwał się Ian, który do tej pory nie mógł wydobyć głosu i tylko wodził zdumionym wzrokiem po twarzach przyjaciół. – Czemu tak dziwacznie mówicie? Odbiło wam, czy to jakaś nowa zabawa?

– Osobliwa jest dziś twa mowa, przyjacielu – odpowiedział Richard z naganą w głosie. – Zabawa? Zaiste, bawimy się przecie ucieszną, acz obyczajną gawędą przy szklanicy przedniego węgrzyna.
– Czyjej szklanicy?– Ian był jeszcze bardziej zdziwiony.
– Węgrzyna – powtórzył hrabia Filip. – I to przedniego. Stanisławie! Napełnijcie szklanice, dobry człowieku.

– Służę moim wielmożnym dobrodziejom! – Pan Staszek zbliżył się z atencją niosąc butelkę egri bikaver.

– Zaiste przedni ten węgrzyn – zauważył Edzio de Saint-Pierre.
– Jaki??? – Ian nie posiadał się ze zdumienia.
– Przedni! – powtórzył Aslak. – Podejmijmy wątek, druhowie mili. Słusznie prawi jego ekscelencja. Poeta jest niczym lutnia, która, sama głosu wydać niezdolna, czekać musi, by struny jej trąciła wprawna ręka muzykusa. Tak i struny duszy poety czekają na dotknięcie świętej dłoni Pana Naszego.

– Ale strun takowych w każdej duszy nie uświadczysz, jeno w duszach dziecięcych, niewinnych je znajdziesz, bo dusze owe łagodnie jak kwiecie dotknięciu dłoni Pańskiej się pokornie poddają... – wygłosił ku własnemu, teraz już bezmiernemu, zdumieniu Ian i uderzył się dłonią w usta. – Co ja mówię??? Jak ja mówię??? To jest zaraźliwe!!! Kurropatwa pstrokata! – znów trzepnął się w usta. – Ach, wybaczcie, przyjaciele, mą nieskładną mowę. Czyżbym nazbyt się uraczył owym tylnym węgrzynem?
– Przednim – poprawił Aslak.
– Zaiste, przed-nim – zgodził się potulnie Ian. – Ale przed kim, zaiste nie pomnę. Wybaczcie, druhowie, umysł mój na chwilę doznał zaćmienia.
– Człek szlachetnie urodzony, taki jak wy, rycerzu ze Sleighstone, winien zachowywać miarę przy kielichu – wyrzekł biskup Roland. – Jak również i przy innych okolicznościach, o których wspominać braciom zakonnym nie uchodzi.

Ian otwierał usta, aby wygłosić kolejne „Zaiste”, ale przerwał mu huk w sieni oraz głośne: „Donnerrwetterrr! Kurrropatwa pstrrrokata!!!”

Do tawerny wkroczył komtur Ulf – mąż olbrzymiej postury – rozcierając czoło, czerwone wskutek zderzenia z górnym kantem drzwi, a raczej odźwierzy.

– A mówiłem, kurropatwa, kiedy budowaliśmy nową tawernę, że te drzwi będą za niskie – stwierdził poirytowanym tonem. – Cześć, chłopaki!
– Witajże, cny komturze! – rozległo się chórem od stołu.
– Jaki??? – Komtur był równie zdziwiony, jak wcześniej Ian.
– Cny – powtórzył usłużnie Aslak. – Zaprawdę cny jesteś, bracie Ulfie, śmiem jednak napomknąć, iż – miserere mei, Domine! – aczkolwiek mnie przewyższasz i wiedzą, i godnością zakonną, to mos twój dzisiaj nieprzystojnym mi się zdaje.
– Za mało przystojny według ciebie jestem, lalusiu skalpelem modelowany?! – zdenerwował się komtur. – Mój nos ci się nie podoba?! I w ogóle czyś ty do rrrreszty zgłupiał?!
– Przyznam, iż mądrością nie grzeszę – odparł Aslak z prawdziwie chrześcijańską pokorą – ale nie o nosie twoim prawiłem, bracie Ulfie, lecz o obyczajach twoich, w łacińskiej mowie: mos, pluralis: mores.
– Nie wyjeżdżaj mi z łaciną, bo nie w kościele jesteś, tylko w tawernie! – zgromił Aslaka komtur. – A co do obyczajów, to tobą i Edkiem obyczajówka powinnaby się zainteresować, a nie mną. Panie Stasiu, Krwawą Mary, wzmocnioną, poproszę.
– Nie masz ci u nas takowego trunku... – odparł drżącym głosem pan Staszek, którego winniśmy zapewne nazywać karczmarzem Stanisławem.
– Uracz się węgrzynem, cny komturze – zachęcił Richard. – Hiszpan tutejszy, osądem moim, nie tak przedni jest jak węgrzyn, jednakowoż niejednym i on do smaku przypada.
– Co ty mi za propozycje robisz, Richarrd?! A jeżeli jeszcze raz powiesz do mnie „cny”, to ci rzucę rrrrękawicę! – zawarczał komtur.
– Nie pojmuję twego wzburzenia, wszak cnym cię nazwałem, nie zaś niecnotą. Nie w smak mi stawać na udeptanej ziemi przeciw druhowi i człekowi duchownemu, lecz rzuconą rękawicę podjąć muszę, cny komturze – odparł Richard z miłym uśmiechem.

Komtur zazgrzytał swymi wilczymi zębami, wyjął zza pasa olbrzymią rękawicę, zamachnął się... ale jej nie rzucił, bo pomiędzy nim a Richardem zmaterializował się nagle święty Edgar.

– Spokojnie, Ulf – powiedział święty. – Rozumiem, że jesteś zdezorientowany. Zaraz wszystko wróci do normy, a ja wam całą sprawę wytłumaczę.

Wykonał parę płynnych gestów przy akompaniamencie mruczanej pod nosem łacińskiej formułki.

***
Bywalcy tawerny popatrzyli po sobie niczym obudzeni z głębokiego snu, a pan Staszek zajął się przyrządzaniem Krwawej Mary dla komtura.

– O czym myśmy rozmawiali? – przerwał ciszę hrabia Filip.
– Nie pamiętam – Ian pokręcił głową. – Zdaje się, że o nosie Ulfa... Tfu, jak to możliwe, żeby się upić dwoma kieliszkami wina?
– Nie upiliście się – zapewnił święty Edgar. – To ja was tak urządziłem. Musiałem, ze względu na waszą opinię. Rozumiecie, pewne osoby na Ziemi oburzają się na was za to, że brzydko mówicie. Więc zastosowałem wobec was sugestię podprogową. Wczoraj, pamiętacie, oglądaliśmy Brokeback Mountain, z mojego komputera. Ten film był spreparowany. Pomysł i wykonanie Bazila. Między klatkami oryginalnego filmu były powstawiane sceny z Krzyżaków i Trylogii. No i zadziałało. Na Iana trochę słabiej, bo on jest generalnie odporny na przekazy. A Ulf filmu z nami nie oglądał, bo powiedział, że na gejów patrzeć nie będzie, i przez to nie zmienił stylu wysławiania się. Zapomniałem go uprzedzić, że możecie się dziś trochę dziwnie zachowywać. Przez całe popołudnie bardzo pięknie mówiliście, ale to wystarczy; udowodniliście, że potraficie. Teraz przynajmniej jeden odcinek bloga będzie ładny.

– To znaczy, że kiedy mówimy normalnie, to mówimy brzydko? – zdziwił się Richard. – Przecież my nie przeklinamy, najwyżej Ulf czasem powie „Donnerwetter!”, ale to przecież łagodne i po niemiecku... A reszta stosuje eufemizmy: „kuropatwa”, „kukułka”... Brzydkich słów nie używamy, prawda?
– Wczoraj powiedziałeś, że Edek jest dupa wołowa. To było brzydkie i w dodatku zupełnie niesłuszne – przypomniał Aslak.
– To było powiedziane żartem i na blogu nic o tym nie było napisane.
– No, ale brzydkiego słowa użyłeś...
– Wielka sprawa... To teraz będę mówił: „mięsiwo na szynkę wołową”. Ładnie?
– Może być. Ale na przykład Filip często mówi „ucho ropuchy!”, a ropucha jest brzydka – nie poddawał się Aslak.
– Ja nie mówię „ropucha”, tylko „ucho ropuchy”, a ropucha nie ma uszu, więc ta fraza nie jest brzydka, bo nie odnosi się do niczego. Stosując fachową terminologię: zerowa denotacja – bronił się hrabia.
– Ropucha ma uszy, tylko ich nie widać – zaprotestował Ian.
– Skoro czegoś nie widać, to jak to coś może być brzydkie? – zatriumfował hrabia.
– To jest kwestia dyskusyjna... Gdybyś Ulfowi zakrył nos, to nie byłoby tego nosa widać, a przecież ładniejszy by się od tego nie zrobił!
– A czego ty chcesz od nosa Ulfa? Każdy ma sobie operacje plastyczne  robić, jak Aslak? Ja uważam, że to bardzo dobrze, że Ulf nie zakrywa nosa!
Pax vobiscum! – zawołał ostrzegawczo święty Edgar.
– Nie szkodzi – komtur uśmiechnął się pod wąsem. – Niech sobie dyskutują o moim nosie, skoro tak ich interesuje. Najważniejsze, że znowu są normalni... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz