Do opowieści o demonicznym
mieście wrócimy niebawem; dzisiaj jednak zaglądamy do tawerny, gdyż przydarzyło
się tam coś niezwykłego... Otóż niektórzy stali bywalcy ni stąd, ni zowąd
zaczęli się zachowywać i mówić jak na kilkusetletnie dusze zbawione przystało:
pięknie i z godnością...
***
...Bo tak się zdarza, że się pali zboże,
I dziedzic musi odejść w obce strony...
I takie było już zrządzenie Boże...
Padł jednorożec, strzałą ugodzony...
śpiewał Richard przy wtórze lutni.
Kiedy przebrzmiały ostatnie tony ballady, głos zabrał
hrabia Filip.
– Zaprawdę, uweseliłeś nasze uszy ową pieśnią, szlachetny
Richardzie, choć rzewne były jej słowa – orzekł.
– Zbyt łaskawy jesteś, o hrabio – odparł Richard. – Ach,
inną pieśń pragnąłbym ułożyć. Pieśń piękniejszą od wszystkich, pieśń, w której
brzmiałby huk rozszalałych morskich fal i poświst jesiennego wiatru, to znów
kryształowe trele słowika ukrytego w osypanym kwieciem krzewie jaśminu. Taką
pieśń zaśpiewałbym na cześć umiłowanej damy mego serca, niezrównanej pani
Joanny. Niestety, Opatrzność w nieskończonej
mądrości swojej poskąpiła mi uzdolnienia i dowcipu.
– Pokora twoja jest rzeczą chwalebną, rycerzu z
Northbridge – rzekł biskup Roland. – Słusznie postępujesz nie popadając w pychę
i pamiętając, iż poeta jest jeno skromnym narzędziem w ręku Opatrzności.
– Czy wyście powariowali?! – odezwał się Ian, który do
tej pory nie mógł wydobyć głosu i tylko wodził zdumionym wzrokiem po twarzach
przyjaciół. – Czemu tak dziwacznie mówicie? Odbiło wam, czy to jakaś nowa
zabawa?
– Osobliwa jest dziś twa mowa, przyjacielu – odpowiedział
Richard z naganą w głosie. – Zabawa? Zaiste, bawimy się przecie ucieszną, acz obyczajną
gawędą przy szklanicy przedniego węgrzyna.
– Czyjej szklanicy?– Ian był jeszcze bardziej zdziwiony.
– Węgrzyna – powtórzył hrabia Filip. – I to przedniego. Stanisławie!
Napełnijcie szklanice, dobry człowieku.
– Służę moim wielmożnym dobrodziejom! – Pan Staszek
zbliżył się z atencją niosąc butelkę egri bikaver.
– Zaiste przedni ten węgrzyn – zauważył Edzio de
Saint-Pierre.
– Jaki??? – Ian nie posiadał się ze zdumienia.
– Przedni! – powtórzył Aslak. – Podejmijmy wątek,
druhowie mili. Słusznie prawi jego ekscelencja. Poeta jest niczym lutnia, która,
sama głosu wydać niezdolna, czekać musi, by struny jej trąciła wprawna ręka
muzykusa. Tak i struny duszy poety czekają na dotknięcie świętej dłoni Pana
Naszego.
– Ale strun takowych w każdej duszy nie uświadczysz, jeno
w duszach dziecięcych, niewinnych je znajdziesz, bo dusze owe łagodnie jak
kwiecie dotknięciu dłoni Pańskiej się pokornie poddają... – wygłosił ku
własnemu, teraz już bezmiernemu, zdumieniu Ian i uderzył się dłonią w usta. –
Co ja mówię??? Jak ja mówię??? To jest zaraźliwe!!! Kurropatwa pstrokata! –
znów trzepnął się w usta. – Ach, wybaczcie, przyjaciele, mą nieskładną mowę.
Czyżbym nazbyt się uraczył owym tylnym węgrzynem?
– Przednim – poprawił Aslak.
– Zaiste, przed-nim – zgodził się potulnie Ian. – Ale przed kim, zaiste nie pomnę. Wybaczcie, druhowie, umysł mój na chwilę doznał zaćmienia.
– Człek szlachetnie urodzony, taki jak wy, rycerzu ze
Sleighstone, winien zachowywać miarę przy kielichu – wyrzekł biskup Roland. – Jak również i przy innych okolicznościach, o których wspominać braciom zakonnym nie uchodzi.
Ian otwierał usta, aby wygłosić kolejne „Zaiste”, ale
przerwał mu huk w sieni oraz głośne: „Donnerrwetterrr! Kurrropatwa
pstrrrokata!!!”
Do tawerny wkroczył komtur Ulf – mąż olbrzymiej postury –
rozcierając czoło, czerwone wskutek zderzenia z górnym kantem drzwi, a raczej odźwierzy.
– A mówiłem, kurropatwa, kiedy budowaliśmy nową tawernę, że
te drzwi będą za niskie – stwierdził poirytowanym tonem. – Cześć, chłopaki!
– Witajże, cny komturze! – rozległo się chórem od stołu.
– Jaki??? – Komtur był równie zdziwiony, jak wcześniej
Ian.
– Cny – powtórzył usłużnie Aslak. – Zaprawdę cny jesteś,
bracie Ulfie, śmiem jednak napomknąć, iż – miserere
mei, Domine! – aczkolwiek mnie przewyższasz i wiedzą, i godnością zakonną,
to mos twój dzisiaj nieprzystojnym mi
się zdaje.
– Za mało przystojny według ciebie jestem, lalusiu
skalpelem modelowany?! – zdenerwował się komtur. – Mój nos ci się nie podoba?! I w
ogóle czyś ty do rrrreszty zgłupiał?!
– Przyznam, iż mądrością nie grzeszę – odparł Aslak z
prawdziwie chrześcijańską pokorą – ale nie o nosie twoim prawiłem, bracie
Ulfie, lecz o obyczajach twoich, w łacińskiej mowie: mos, pluralis: mores.
– Nie wyjeżdżaj mi z łaciną, bo nie w kościele jesteś,
tylko w tawernie! – zgromił Aslaka komtur. – A co do obyczajów, to tobą i
Edkiem obyczajówka powinnaby się zainteresować, a nie mną. Panie Stasiu, Krwawą
Mary, wzmocnioną, poproszę.
– Nie masz ci u nas takowego trunku... – odparł drżącym
głosem pan Staszek, którego winniśmy zapewne nazywać karczmarzem Stanisławem.
– Uracz się węgrzynem, cny komturze – zachęcił Richard. –
Hiszpan tutejszy, osądem moim, nie tak przedni jest jak węgrzyn, jednakowoż
niejednym i on do smaku przypada.
– Co ty mi za propozycje robisz, Richarrd?! A jeżeli
jeszcze raz powiesz do mnie „cny”, to ci rzucę rrrrękawicę! – zawarczał komtur.
– Nie pojmuję twego wzburzenia, wszak cnym cię nazwałem,
nie zaś niecnotą. Nie w smak mi stawać na udeptanej ziemi przeciw druhowi i
człekowi duchownemu, lecz rzuconą rękawicę podjąć muszę, cny komturze – odparł
Richard z miłym uśmiechem.
Komtur zazgrzytał swymi wilczymi zębami, wyjął zza pasa
olbrzymią rękawicę, zamachnął się... ale jej nie rzucił, bo pomiędzy nim a
Richardem zmaterializował się nagle święty Edgar.
– Spokojnie, Ulf – powiedział święty. – Rozumiem, że
jesteś zdezorientowany. Zaraz wszystko wróci do normy, a ja wam całą sprawę
wytłumaczę.
Wykonał parę płynnych gestów przy akompaniamencie
mruczanej pod nosem łacińskiej formułki.
***
Bywalcy tawerny popatrzyli po sobie niczym obudzeni z
głębokiego snu, a pan Staszek zajął się przyrządzaniem Krwawej Mary dla
komtura.
– O czym myśmy rozmawiali? – przerwał ciszę hrabia Filip.
– Nie pamiętam – Ian pokręcił głową. – Zdaje się, że o
nosie Ulfa... Tfu, jak to możliwe, żeby się upić dwoma kieliszkami wina?
– Nie upiliście się – zapewnił święty Edgar. – To ja was
tak urządziłem. Musiałem, ze względu na waszą opinię. Rozumiecie, pewne osoby
na Ziemi oburzają się na was za to, że brzydko mówicie. Więc zastosowałem wobec
was sugestię podprogową. Wczoraj, pamiętacie, oglądaliśmy Brokeback Mountain, z mojego komputera. Ten film był spreparowany.
Pomysł i wykonanie Bazila. Między klatkami oryginalnego filmu były powstawiane
sceny z Krzyżaków i Trylogii. No i zadziałało. Na Iana
trochę słabiej, bo on jest generalnie odporny na przekazy. A Ulf filmu z nami
nie oglądał, bo powiedział, że na gejów patrzeć nie będzie, i przez to nie
zmienił stylu wysławiania się. Zapomniałem go uprzedzić, że możecie się dziś trochę
dziwnie zachowywać. Przez całe popołudnie bardzo pięknie mówiliście, ale to
wystarczy; udowodniliście, że potraficie. Teraz przynajmniej jeden odcinek
bloga będzie ładny.
– To znaczy, że kiedy mówimy normalnie, to mówimy
brzydko? – zdziwił się Richard. – Przecież my nie przeklinamy, najwyżej Ulf
czasem powie „Donnerwetter!”, ale to przecież łagodne i po niemiecku... A
reszta stosuje eufemizmy: „kuropatwa”, „kukułka”... Brzydkich słów nie używamy,
prawda?
– Wczoraj powiedziałeś, że Edek jest dupa wołowa. To było
brzydkie i w dodatku zupełnie niesłuszne – przypomniał Aslak.
– To było powiedziane żartem i na blogu nic o tym nie
było napisane.
– No, ale brzydkiego słowa użyłeś...
– Wielka sprawa... To teraz będę mówił: „mięsiwo na
szynkę wołową”. Ładnie?
– Może być. Ale na przykład Filip często mówi „ucho
ropuchy!”, a ropucha jest brzydka – nie poddawał się Aslak.
– Ja nie mówię „ropucha”, tylko „ucho ropuchy”, a ropucha
nie ma uszu, więc ta fraza nie jest brzydka, bo nie odnosi się do niczego. Stosując
fachową terminologię: zerowa denotacja – bronił się hrabia.
– Ropucha ma uszy, tylko ich nie widać – zaprotestował
Ian.
– Skoro czegoś nie widać, to jak to coś może być
brzydkie? – zatriumfował hrabia.
– To jest kwestia dyskusyjna... Gdybyś Ulfowi zakrył nos,
to nie byłoby tego nosa widać, a przecież ładniejszy by się od tego nie zrobił!
– A czego ty chcesz od nosa Ulfa? Każdy ma sobie operacje
plastyczne robić, jak Aslak? Ja uważam,
że to bardzo dobrze, że Ulf nie zakrywa nosa!
– Pax vobiscum!
– zawołał ostrzegawczo święty Edgar.
– Nie szkodzi – komtur uśmiechnął się pod wąsem. – Niech
sobie dyskutują o moim nosie, skoro tak ich interesuje. Najważniejsze, że znowu
są normalni...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz