sobota, 12 listopada 2011

Odcinek 73: Czy krew wsiąkła w ziemię? (czyli o możliwościach restauracji)



– I co tu zrobić? – zastanawiał się święty Edgar. – Bez cudu się nie obejdzie. Ryzykowne, bo już prawie limit cudów na ten rok wyczerpałem, ale nie ma rady. Cudów z pierogami nie mogę robić, bo to domena świętego Jacka, ale jak tylko ciastem się zajmę, to się chyba święty Jacek nie obrazi... Farsz jest gotowy, prawda, panie Stasiu?

Pod wpływem paru łacińskich formułek w misce coś cicho zabulgotało, a wkrótce okrywająca ją biała ściereczka obiecująco się wydęła.

– Dobra – święty Edgar zwrócił się do rycerzy. – Schować miecze, myć ręce i pierogi lepić. Zaraz wam kilku innych przyślę do pomocy, tylko tam porządek zrobię.
– Ale księdza komtura proszę do kuchni nie przysyłać, lepiej niech nakryje do stołu – włączył się pan Staszek – bo jak przy jego gabarytach się weźmie za pierogi, to od razu kulebiak będzie.

– Podsyp mąki, Ian – zaczął Richard. – Jak myślisz, teraz chyba musi być koniec z tolerancją?
– Czyś ty zgłupiał? – spytał Ian, podsypując mąkę. – Jeana i Bazila przestaniesz tolerować? Albo Filipa, przez tę jego żydowską prababkę? Czy Rolka i Ulfa przez ich piekielną przeszłość? Tolerancja jest konieczna.

– Ty mnie źle zrozumiałeś, Ianku – powiedział łagodnie (jak zwykle) Richard. –Ja nic nie mam przeciw czyjemukolwiek pochodzeniu, religii czy orientacji. I nawet nic nie mam przeciw piekielnikom, jeżeli się zresocjalizowali i przyzwoicie się zachowują. Ja mówię o tym, że chuligaństwa i wandalizmu nie można tolerować. Panie Stasiu, w porządku te pierogi?

– Tylko żółtkiem popędzlować i można wstawić do piekarnika ­– stwierdził pan Staszek.  – W teorii to pan ma rację, panie Rysiek, ale jak to w praktyce przeprowadzić? Mnie knajpę zdemolowali, święte obrazy zbezcześcili, Biblię podarli, a sam na chuligana wyszedłem, i to podobno zupełnie legalnie... Teraz na dodatek z panem Bazilkiem coś nie tak...
– Trauma z dzieciństwa mu się odnowiła. Z czasów rewolucji francuskiej. Jakby pan wiedział, ile z nim kłopotów było, jak tu do nas przyszedł.... – zaczął Ian.
– No... kłębek nerwów, strzęp człowieka ­– dodał Richard. – Albo Jeanowi godzinami na szyi wisiał, tak jak teraz, albo na odwrót, po nocach uciekał z domu i chodził na Ziemię straszyć. 
– Eeee... pan chyba żartuje... Kto tam by się pana Bazilka przestraszył?

– No właśnie. Nikt się go nie bał. Nawet lękliwe starsze panie zapraszały go na herbatkę z konfiturami. Dzieci go brały za Piotrusia Pana i piszczały z uciechy. A jakie propozycje mu pewni panowie robili, to już pomińmy milczeniem... I to wszystko go jeszcze bardziej frustrowało i obniżało mu samoocenę. Ale w końcu z tego wyszedł. Terapia kognitywna i zajęciowa, no i ta święta cierpliwość Jeana... A teraz taka regresja. Dobra, chodźmy zobaczyć, czy mu się polepszyło.
***
– Bazilku, to przecież było dawno, tak dawno... – szeptał porucznik Jean.
Krew już wsiąkła w ziemię, a na tej ziemi rosną teraz winne grona – dołączył się Edzio de Saint-Pierre.
– Bułhakowa będziesz mi tu cytował – prychnął Bazil, odrobinę wracając do swojego zwykłego „ja”, ale nadal nie otwierając oczu. – Winogrona na paryskim bruku, też wymyślił...

Święty Edgar kilkoma zdecydowanymi machnięciami kropidła przywrócił tawernę do dawnego, jakoby szowinistycznego wystroju. Nawet pamiątkowa Biblia pana Stasia spoczęła na półeczce przy oknie, cała i nienaruszona.

– Możesz już patrzeć, Bazilku – powiedział serdecznie święty.

– Taak – odezwał się cichutko Bazil. – Niby tak, jak było... Bardzo księdzu dziękuję. Ale, widzi ksiądz, ja się dalej boję... Bo już jednak nigdy naprawdę nie będzie, jak kiedyś. Tak jak we Francji po tej wrednej rewolucji. Też próbowali restauracje robić takie, jak za Burbonów. Homary, przepiórki na grzankach, niby kultura i tradycja. A wystarczy do Internetu zajrzeć, żeby zobaczyć, jak tam u nich teraz jest. Ja na temat Murzynów to w poprzednich odcinkach żartowałem, ale teraz mi nie do śmiechu – Bazil z przyzwyczajenia wyciągnął z kieszeni Ipoda i sprawdził wiadomości.

– Nieee!!!! Jeanku!!!! Nieeee!!! – wrzasnął znowu i zawisł na szyi porucznika.

Hrabia Filip wyjął Ipoda ze zwiotczałej dłoni Bazila i brzydko przeklął. Komtur przejął elektroniczny gadżet i cisnął nim o stół.

Krrrreuzhimmeldonerrweterr, i to norrrdycy mają być! Bez honorrru hałastrrra, wszystko przez tę czarrrownicę  – warknął na wilczy sposób, dobył dwuręcznego miecza i zdematerializował się.

– Co się stało? Niech się panowie rosołku napiją, pierożki też gotowe – pan Staszek usiłował przywrócić normalny nastrój.

– Jakieś bydlę napluło na mundur szwoleżera – wyjaśnił porucznik Jean. – Bazil, przestań ryczeć. Szarża!!!
***
Tawerna znów opustoszała.

– Restaurację bez pierogów próbują robić – powiedział pan Staszek do żółwia. – Ja to czarno widzę. Znaczy, biało inaczej – dodał wyraźnie w stronę żyrandola.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz