– Gdzie się podział orzeł? – zastanawiał się z niepokojem komtur Ulf. – Tego jeszcze nie było, żeby się nie zameldował, kiedy zamawiam tatara.
– Wiktoooor!!! – rozległo się na siedem głosów, a pan Staszek i porucznik Jean zagwizdali refren „Warszawianki”.
Nic. Cisza. Tylko żółw Pawełek z filozoficznym spokojem chrupał plasterek ogórka.
– Może poleciał w... to, w co Wyspiański mówił, że orzeł nie poleci? – zasugerował nieśmiało Aslak.
– Co pan, panie Aslak. Wiktor czyste stworzenie, odkąd tu nastał, do kuwety chodził – oburzył się pan Staszek. – Ja się boję, ja się, proszę panów, strasznie boję, że go znowu antyfaszyści ukradli.
– Ci z MOJSZE drugi raz się by nie odważyli, po tym, jak im Rysiek z ekologami manto spuścił – powiedział z przekonaniem Ian.
(Tu przypominam czytelnikom, że MOJSZE to "Młodzieżowa Organizacja o Jedynie Słusznych Zasadach Etycznych" )
(Tu przypominam czytelnikom, że MOJSZE to "Młodzieżowa Organizacja o Jedynie Słusznych Zasadach Etycznych" )
– A masz pewność co do twoich dzieciaków, Ian? – włączył się hrabia Filip. – Już go kiedyś pożyczały...
– Hmm... Zadzwonię dla pewności – Ian wyjął komórkę spod kolczugi. – Edgarek? Tu tata. Odprowadziłeś maluchy na trening? Dobra... Słuchaj, orła nie widziałeś? Nie, mnie nie o orła na koszulkach chodzi, tylko o naszego, z tawerny... Wujek komtur się martwi... Co??? Aha... Nic na razie nie rób, zaraz oddzwonię.
– No tak – Ian zwrócił się do przyjaciół. – Jest w klubie sportowym, tym, gdzie moje najmłodsze trenują. Trening odwołany, bo dzieciaki nie mogły się przebrać. Orzeł siedzi na koszulkach i nie chce się z nich ruszyć. Wygląda na to, że gniazdo sobie z nich wije. Trener mówi, żeby go zostawić w spokoju, bo kto wie, może orliki wysiaduje.
– Gniazdo? Orliki? Przecież Wiktor to samiec – zdziwił się hrabia.
– Ech, ty przeżytku średniowiecza... – mruknął Bazil.
– Ja tam na chwilkę zajrzę – Richard bardzo dyskretnie się przeteleportował. Po chwili, która nawet nie wystarczyła na zamówienie kolejnej Krwawej Mary, pojawił się w tawernie z orłem na ramieniu.
– Pan komturrr... Tatarrr... – zaskrzeczał orzeł w zupełnie normalny sposób i umościł się na kolanach komtura. – Seta? – zapytał z nadzieją i pieszczotliwie skubnął komtura obiema dziobami w oboje uszu.
– Już, ptaszynko – komtur czule pogłaskał orła. – Jak tyś to zrobił, Rysiek?
– A, nic wielkiego. Jak się tyle lat obserwuje przyrodę, to i wnioski można z tych obserwacji wyciągnąć – odparł skromnie Richard. – Zagrałem z orłem o resztkę. Taka stara metoda, „orzeł i resztka”, a czego resztka, to już sobie dośpiewajcie.
– Chyba „orzeł i reszka”? – Edzio de Saint-Pierre nie wyzbył się puryzmu językowego. Tym razem nie został zignorowany, bo w tawernie pojawiła się pani Flora.
– Pan Lysio gla z olłem o pana Leszka? – spytała z właściwym sobie urokiem. – Tego pana Leszka, co jest u nas, czy o tego, za przeploszeniem, zawajdanego?[1]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz