Orzeł rzucał się od ściany do ściany, jak, nie przymierzając, potępieniec.
– Pan komturr??? – pytał, skubiąc po łydkach bywalców tawerny.
– Nie ma go. Bazilka też od dwóch dni nie ma – westchnął porucznik. – A wyglądało na to, że od tej historii z amnestią się ustatkował...
– Ty myślisz, że Bazil... z komturem? – spytał z zainteresowaniem Ian.
Porucznik Jean nie odpowiedział. Ponuro wpatrzył się w oliwkę na dnie kieliszka z wzmocnionym martini.
– Bazil wróci, i to niedługo – pocieszył go Richard. – Pewien jestem, bo tylko dwie puszeczki Whiskas zostawił mi dla Kiciusia.
Jak na zawołanie huknęło w kominku. Bazil wyskoczył z czeluści, wyjął z kieszeni puderniczkę, starł z nosa plamkę sadzy i szybciutko przypudrował szyję.
– Na Andrzejkach byłem u Belzebuba – wyjaśnił i cmoknął porucznika w policzek. – Nie wypadało odmówić. No i rozumiecie, biforek, afterek, potem afterafterek... Roland na afterafterku został, a ja już wróciłem, żebyś się, Jeaneczku, nie denerwował.
– Pan komturrr? – skrzeknął pytająco orzeł.
– A nie, Ulfa nie było – odpowiedział Bazil.
– Ja wiem, gdzie jest Ulf – odezwał się hrabia Filip – ale nie chciałem mówić, żeby Jeana jeszcze bardziej nie wkurzyć. Starczy tego, że ty się szlajasz po piekielnych imprezach, Bazil, i to w Międzynarodowy Dzień AIDS.
– Ojejku – szepnął Bazil i trochę pobladł, ale zaraz humor mu wrócił. – A co mi tam wirusy? Zbawiony przecież jestem, nie?
– Jak się na ciebie patrzy, to można mieć duże wątpliwości – stwierdził hrabia Flip. – Siarką od ciebie jedzie na kilometr.
– Odpalę ci, nie bój się – Bazil rzucił przez stół małą paczuszkę.
– Ja ci mówię, Bazil, nie kuś losu – mruknął udobruchany hrabia. – Szef w końcu do ciebie straci cierpliwość i kominek nam zablokuje. A wracając do tematu: Ulf jest w Prusach Wschodnich.
– Na Mazurach – poprawił Edzio.
– A właśnie, że w Prusach. Bo teraz tam znowu Prusy będą. Ulf ma nadzieję, że i Zakon się odrodzi, więc sprawdza, czy w jego dawnym komturacie wszystko OK. I będzie Ostpommern, i Schlesien, i w ogóle porządek jak przed tamtą wojną, pamiętacie, tą, co prawie sto lat temu była. I wszystko legalnie, minister sam pojechał do Berlina i zrzekł się niepodległości. Siedź, Jean, żadnych powstań nie będzie.
– Właśnie, Jeanku, żadnych powstań, żadnych Olszynek – Bazil już zdążył sprawdzić wiadomości na nowym smartfonie. – I żebyś mi trzynastego grudnia z domu nie wychodził, nawet po cywilnemu!
– Mnie się i tak już nic nie chce – porucznik wpatrywał się w czwartą tego wieczoru oliwkę. – Widać taki mój los: być wieczną ofiarą zdrad...
– Szczęścia nie znalazł w domu, bo go nie było w ojczyźnie – skomentował współczująco Edzio.
– Ojej, Jeaneczku... – Bazil miał teraz szczerze zmartwioną minę. – To się przecież nie liczy, taka mała, malutka andrzejkowa zdradka...
– A odczepcie się od Rrrrradka – warknął komtur, który właśnie przeteleportował się na zwykłe miejsce pod oknem. – Rrrozsądny gość, chociaż Unterrrmensch. Wrracamy do Rrrotherrburrrga, Wiktorr! Będziesz godłem odrrodzonego mocarrstwa.
– Pan komturrr! Drrrrang nach Osten! – wrzasnęły radośnie obie głowy orła.
Do tawerny powróciła miła atmosfera. Orzeł siedział na kolanach komtura, a Bazil na kolanach porucznika. Tylko pan Staszek dyskretnie ocierał oczy, podając klopsiki królewieckie i słynne sznycle po wiedeńsku.
– W sumie nie ma się co martwić – powiedział do Matki Boskiej Ostrobramskiej. – Całkiem jak na kongresie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz