czwartek, 29 grudnia 2011

Odcinek 84: Paryż i koniec świata



– Przestań, Bazilku – powiedział... nie, nie porucznik Jean, ale święty Edgar.

Bazil posłusznie przestał się wachlować tęczowymi skrzydełkami, ale jakoś nie mógł ich usunąć z ramion.

– Bo, proszę księdza – usprawiedliwił się – jak ja na dzisiejszą młodzież patrzę, to się robię taki ambiwalentny. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej nie. I dlatego mi skrzydełka trzepoczą.

– Pederrrrasta, a akurrrat ma rrację – poparł Bazila komtur Ulf.

– To po co patrzysz? – spytał rzeczowo Ian.

– Muszę. Bo pani Asia z synkiem do Paryża pojechała. I pod wszystkie mosty zaglądała, mówię wam, pod wszystkie! Teraz mi wierzy, że mieszkałem pod Pont Neuf. A przedtem nie wierzyła. I książkę o mnie napisze.

– Przecież tych jej książek nikt nie czyta – burknął hrabia Filip.

– Bo do tej pory były o was. O mnie i o Jeanku to każdy będzie chciał przeczytać. Temat na czasie.

Paweł spokojny, nie wadził nikomu/Gaweł najdziksze wymyślał swawole... – zauważył Edzio, głaszcząc żółwia. – Ale w tej poprzedniej książce przecież było o mnie i o Aslaku. I nie pomogło.

– To już sam do siebie miej pretensję, nie do pani Asi!

– Richie, nie każdy jest taki kozak, jak ty...

– Panowie się przestaną kłócić – pan Staszek zaopatrzył towarzystwo w zupę cebulową, profesjonalnie zapiekaną z grzankami i serem. – Pan Bazil nie wyjaśnił, o co chodzi z tą ambiwalencją. I z młodzieżą. Od tych zmian tematów to mnie ciśnienie skacze.

– Chodzi o to – Bazil spróbował zupy i trochę się skrzywił. – Panie Stasiu, mówiłem, że do cebulowej ma być chèvre, a pan wziął cheddar. Więc chodzi o to, że ta młodzież taka jest tolerancyjna, że ja, za przeproszeniem, z Jeankiem ślub bym mógł wziąć. A z drugiej strony – w Szefa nie wierzą. Szefowi wszystko jedno, ale jak się w Szefa nie wierzy, to po licho ślub? I to jest właśnie ambiwalencja. O, jakie to ładne! Skąd ksiądz to ma? – Bazil z zachwytem wpatrzył się w ażurową, tęczową tkaninę, którą wyjął z kieszeni święty Edgar.


– Pamiątka od Tenka. Tego Maja, producenta mescalu – wyjaśnił święty. – Kalendarzyk. Tyle lat mi służył, a teraz już tylko na niecały rok wystarczy.

– Koniec świata – westchnął pan Staszek i wyjął spod bufetu aparat do mierzenia ciśnienia.

– Ale ja wam jeszcze wszystkiego nie opowiedziałem. Na placu Pigalle było tak... – zaczął Bazil i został bardzo skutecznie uciszony przez porucznika Jeana.

– Z prrrosa nawet w Parrryżu nie zrrrrobią rrryżu – zgodził się z porucznikiem komtur Ulf.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz