wtorek, 20 grudnia 2011

Odcinek 83: Boże Narodzenie w Northbridge

Wesołych świąt! Poniżej fragment o wesołych świętach.


– To dokąd jeździsz na święta? – zainteresował się Norbert.

– Zostaję w York. Philip w święta najpierw objeżdża wpływowych znajomych, a potem dla odprężenia sprasza kumpli i urządzają takie imprezy, że wstyd opowiadać. Wystarczy mi tego, co się tam działo w zeszłym roku. Więcej do Hall na święta nie pojadę.

– Słuchaj – zawołał entuzjastycznie Norbert – słuchaj, pojedź ze mną na Boże Narodzenie do Northbridge. Proszę cię. To nie żaden bogaty dwór, ale zawsze jest tak wesoło. W noc wigilijną nikt nie śpi. Po pasterce urządzamy przyjęcie dla całej wsi, na dziedzińcu rozstawia się stoły pod namiotami, pali się mnóstwo ognisk i pochodni, piecze się dziczyznę, świniaki i barany, grzeje piwo. Wieśniaczki przynoszą różne rzeczy do spróbowania ze swoich gospodarstw, która w czym celuje: kiełbasy, szynki, sery, ciasta. Nie muszą, bo jedzenia jest i tak więcej niż dosyć, ale uważają to za punkt honoru. Młodzi odgrywają jasełka, wiesz, król Herod, Trzej Królowie i tak dalej. Też co roku wymyślają jakiś nowy szczegół. Ostatnio bardzo sprytnie przerobili konie na wielbłądy. Potem są tańce, chłopaki przebrani za turonie straszą dziewuchy. One oczywiście tylko udają, że się boją. Przy tych tańcach dziadek jest niezbędny, bo chyba nikt na świecie nie zna tylu ballad, co on. Nad ranem ksiądz kapelan jeszcze raz udziela błogosławieństwa, a potem wszyscy razem uprzątają dziedziniec i obrządzają bydło, żeby mieć to z głowy i móc przez pierwszy dzień świąt na zmianę spać i popijać piwo. A w drugi dzień świąt albo przyjeżdżają goście, albo my jedziemy do Nottingville czy do Sleighstone i zawsze są wyścigi konne, no bo to dzień świętego Szczepana, patrona jeźdźców. I różne inne zabawy się urządza, w zależności od pogody. Jak jest śnieg, to w Sleighstone jedzie się kuligiem po okolicy, a u nas bawimy się w oblężenie twierdzy. Nad morzem są takie stare ruiny, jeszcze z rzymskich czasów i to jest ta twierdza. Walczyć wolno tylko śnieżnymi kulami i tylko na niższych murach, bo te wyższe są niebezpieczne. I nie tylko dzieciaki się bawią, dorośli też. Ale chyba najfajniejsze ze wszystkiego są przygotowania do świąt.

Norbert urwał i trochę się zaczerwienił.

– O rany, rozgadałem się jak głupi – powiedział. – Ty bywałeś w Paryżu, a ja ci o turoniach w Northbridge i bitwach na śnieżki. Jakby to mogła być dla ciebie atrakcja.
– Nigdy nie widziałem chłopaków przebranych za turonie – powiedział Percy. – Ani śnieżnej bitwy o rzymską twierdzę. Myślisz, że twój ojciec i dziadkowie zgodzą się, żebym przyjechał?

Przygotowania do świąt w Northbridge rzeczywiście były miłe. Mnóstwo bieganiny i zamieszania, ale wszystko na wesoło. Wspaniałe zapachy z kuchni rozchodzące się po całym domu i obejściu. Wyprawa saniami do lasu z sianem, owsem i marchwią do paśników, żeby sarny, jelenie i zające też miały świąteczną ucztę. Rozstawianie na polach snopów zboża dla wróbli, kuropatw i bażantów, rozwieszanie w sadzie kulek z tłuszczu przetopionego z lnianym i konopnym siemieniem, dla sikorek i rudzików. Ptaszki zlatywały się chmarami. Potem, już po ciemku, przy pochodniach, wyprawa nad przeręble w rzece Foss po ryby na stół wigilijny. Bardzo po tym wszystkim było przyjemnie przebrać się w suche rzeczy i usiąść przed kominkiem przy grzanym piwie i orzechach z miodem.

– Jutro pójdziemy szukać jemioły, Percy – powiedział Norbert. – Bardzo trudno ją znaleźć, nie co roku to się udaje, ale, jak mawia dziadek, próbować trzeba.

– Ty się, synu, uwziąłeś, żeby mnie do ataku serca doprowadzić – westchnął Krzysztof. – Do czego to podobne, w taki mróz łazić po drzewach. Gałęzie są oblodzone, spadniesz i, nie daj Boże, kark skręcisz w samą Wigilię.

– E, daj spokój, Krzysiu – odezwał się dziadek Godfryd. – Nadopiekuńczy jesteś, ze sto razy ci to mówiłem. Nawet jak spadnie, to niczego nie skręci, bo śniegu tyle, że będzie miał miękkie lądowanie. A gdybyście jutro znaleźli jemiołę – zwrócił się do chłopców – i to rosnącą na dębie, to kto wie, spory pożytek mógłby z tego być. Od wielu lat nie było takich sprzyjających warunków dla magii jemioły.

Krzysztof nie zdążył zaprotestować, bo chłopcy już zasypywali Godfryda pytaniami.
– Już druidowie, starożytni celtyccy kapłani, wiedzieli, że jemioła ma wiele pożądanych właściwości – zaczął Godfryd. – Nawet zwykła, to znaczy rosnąca na brzozach i topolach. Z jej jagód robi się lekarstwa, które oczyszczają krew i przeciwdziałają chorobom serca – widzisz, Krzysiu, zapobiegają tym zawałom, którymi Norbertowi ciągle grozisz – a sama roślina dobrze wpływa na atmosferę w domu, w którym się ją zawiesi pod pułapem. Ale o wiele większą moc mają jemioły rosnące na dębach, tyle że te są bardzo, bardzo rzadkie. A najpotężniejsza i wręcz cudowna jest jemioła z dębu, jeżeli się ją zetnie w wieczór wigilijny, ale nie w każdy, tylko taki, który wypada w tydzień po nowiu księżyca. W tym roku mamy właśnie taką sytuację. Druidowie otaczali ścinanie takiej jemioły różnymi ceremoniami, składali ofiary księżycowi i słońcu, a jemiołę ścinali specjalnym sierpem o srebrnym ostrzu i złotej rękojeści, który się kojarzył i z sierpem księżyca i ze słońcem. Tyle, że dla nich wieczór wigilijny oczywiście nie był wigilią narodzenia Pana Jezusa, a Youle, dniem przesilenia zimowego. Dniem, od którego zaczynał się powrót słońca. Więc w pewnym sensie było to jednak Boże Narodzenie, bo słońce uważano za najważniejsze bóstwo.

– Nie wiem, Frydeczku, czy to dobrze, że chłopcom tyle opowiadasz o pogańskich wierzeniach – zauważyła babcia Klaudia. – Co ksiądz na to, księże Stefanie?

– Druidowie mieli dużą wiedzę o tajemnicach tego świata. Nie można ich oskarżać o to, że nie byli chrześcijanami. Starali się oddawać cześć Najwyższemu na swój sposób. Oczywiście nie należy odprawiać ich rytuałów ofiarnych, ale z wiedzy, którą nagromadzili, można korzystać – odpowiedział kapelan.

– Czy to prawda, że druidowie składali swoim bogom ofiary z ludzi? – zapytał Percy.

– W bardzo zamierzchłych czasach prawdopodobnie tak – odparł ksiądz Stefan. – Ale nie oni jedni. W, że tak powiem, dzieciństwie ludzkości wszystkie narody składały takie ofiary. Nawet naród wybrany, dopóki Pan Bóg nie powstrzymał ręki Abrahama i nie kazał mu ofiarować jagnięcia zamiast Izaaka. No, ale tu nie o krwawe ofiary chodzi, a o jemiołę. Ja w jemiole niczego złego nie widzę.

W dzień wigilijny chłopcy wybrali się zatem na poszukiwanie jemioły. Najbliższe dęby rosły spory kawałek od dworu, za zakolem rzeki. Droga prowadziła obok ruin twierdzy.

– Możemy na chwilę wejść do środka? – spytał Percy. – Jeszcze nie widziałem takich starych ruin.
– Możemy – zgodził się Norbert. – Tylko uważaj, bo to niezłe ćwiczenie na równowagę.

Ostrożnie wspinali się po oblodzonym rumowisku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz