– Niech pan im coś powie, panie Rysiek – zwrócił się pan Staszek do Richarda, który właśnie wrócił z wieczornego spacerku z Tolą. – Pan się najlepiej na sztuce rozumie.
Richard strząsnął z włosów gwiazdki pierwszego śniegu i z niejakim zakłopotaniem przyjrzał się stołowi stałych bywalców. Panowała przy nim dzika wrzawa.
– Przecież tylko łańcuch na choinkę mieli robić – zauważył. – Zadanie demokratyczne, niezależne od indywidualnych uzdolnień i upodobań, cel niewątpliwie wspólny...
– Pan to zawsze taki sam naiwny – szepnął pan Staszek. – Oni się o wszystko potrafią pokłócić, a jak pana i księdza Edgara nie ma, to już gwarantowane, że do oczu sobie zaczną skakać. A księdza Edgara – pan Staszek jeszcze bardziej zniżył głos – to ostatnio ze świętą Łucją widziano. Żeby tak niewidomą kobitę wykorzystywać, i to ksiądz...
– A jaką ma wykorzystywać, jak nie taką, co go nie widzi – westchnął Richard i z właściwą sobie pogardą dla niebezpieczeństw zbliżył się do stołu.
– Gwiazdki muszą być żółte, na niebieskim tle. To jedyne słuszne rozwiązanie – grzmiał Ian.
– Jakie żółte, jakie żółte? Tobie od tej czekolady wątroba wysiada i wszystko na żółto widzisz, popatrz przez okno, na realia popatrz, tłuściochu! – protestował biskup Roland.
– Tu nie o realia chodzi, tylko o demokrację! – oponował porucznik Jean. – I o zrównanie w prawach. Gwiazdki mają być różowe.
– Ale ty nie gwiazdki wycinasz, tylko trójkąciki, Jeaneczku – włączył się Bazil. – A mnie się zawsze zdawało, że trójkącików nie lubisz...
– Co ty tam wiesz, ty ge... genetycznie nieprawidłowy odmieńcu – oburzył się komtur Ulf. – Z trójkątów robi się właśnie takie gwiazdy, jakie są potrzebne. Ale mają być żółte, tak jak Jean mówi. I w czerwonej otoczce, i porządnie przekreślone na czarno – zademonstrował swoje dzieło.
– Ulf mi gwiazdki poprzekreślał! – wrzasnął rozpaczliwie hrabia Filip, przy czym spadł mu z głowy odziedziczony po pradziadku aksamitny berecik.
Orzeł radośnie zaskrzeczał, poszarpał berecik i chwycił w pazury część łańcucha należącą do komtura.
– To te różowe gwiazdki przemalujmy na czerwono, ładniej będzie – zaproponował Ian.
– Ojciec rrrodziny, a z takimi w koalicję wchodzi. Zdrrrajca i sprzedawczyk – warknął komtur, po czym doszło do kilku rękoczynów.
– Poproszę o szczotkę i szufelkę, panie Stasiu – powiedział Richard. – I wiaderko z lodem.
Zmiótł z podłogi resztki niedoszłego choinkowego łańcucha i rozdał najbardziej poszkodowanym kostki lodu.
– Wiecie co – powiedział łagodnie – w tym roku posłużymy się wyobraźnią. Nie będzie łańcucha na choince, ale my sobie będziemy wyobrażać, że jest. Zielony. Zielonego i tak by nie było widać. Tylko na szczycie choinki będzie...
– Krzyż!
– Właśnie, Aslaczku. Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem...
– Krzyż na Boże narodzenie, idioto?! Gwiazda ma być!
– Betlejemska!
– Dawida!
– Ale czerwona!
– A właśnie, że krzyż, tylko nie byle jaki, Krrrreuzhimmeldonnerrrrwetterrrr, Hakenkreuz, albo przynajmniej maltański!
– Powariowaliście?! Na szczycie musi być aniołek! Z trąbą! Hieronimek albo Antoś!
– Nie!!! Wieczna lampka, to przecież urodziny Szefa!
– Ale wieczna lampka jest czerwona! Tak nie można!
Tu do tawerny wpadł oddział antyterrorystów pod wodzą sierżanta Serafina. Stali bywalcy zgodnie zaintonowali:
a pan Staszek zaczął roznosić grzane winko (bezalkoholowe) i pierniczki w kształcie gwiazdek.
– Co tu się, kurrropatwa, znów wyprawia? – spytał Serafin, skosztował grzanego winka i splunął bynajmniej nie dyskretnie. – Tylko mi nie mówcie, że roraty. Brązowe gwiazdki, kurropatwa! Do ZOO pójdziecie, faszysty jedne, chyba że... że pan Staszek spirytusu do tego świństwa doleje.
I znów w tawernie nastała miła przedświąteczna atmosfera. Bazil wyjął ustną harmonijkę. Wkrótce wszyscy kołysali się do taktu „I am dreaming of a white Christmas”. Biel z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie była kontrowersyjna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz