środa, 9 listopada 2011

Odcinek 72: Neutralny wystrój


W opustoszałej sieni tawerny nagle zabrzmiały urywki tang, tupot, śmiechy, poszczekiwanie Toli, entuzjastyczne skrzeczenie orła i jeszcze bardziej entuzjastyczne piski Bazila. To wierni bywalcy niebiańskiego lokalu zmaterializowali się po powrocie z długiego weekendu w Meksyku.

– Nieźle było, ale mnie już za słodko po tych marrcepanowych kościotrrupkach – zagrzmiał głos komtura. – Mam ochotę na pierrogi z kapustą, takie, jak na Dziady w Rotherrburrgu krrajowcy rrobili...

– Takie, jakie babcia pani Asi zawsze piekła na Zaduszki. Ona pochodziła z tamtych okolic  – dodał rozmarzonym głosem Richard. – Panie Stasiu, będą piero... – urwał i zmartwiał. Reszta towarzystwa też.

Podłoga tawerny pokryta była strzępami zadrukowanych kartek. Parę papierowych strzępów wirowało w powietrzu. Na jednym można było odczytać: „Na początku było Sło..”
Za bufetem nikt nie stał. A ściany przedstawiały widok jeszcze bardziej przerażający.
Znikły małe witrażyki Richarda z aniołkami i jednorożcami, a także ten największy, przedstawiający wydekoltowaną świętą Barbarę. Nie było Matki Boskiej Ostrobramskiej, przybieranej każdej wiosny palemkami, a każdego lata wianuszkami poświęconych ziółek. Piękny rzeźbiony krucyfiks, arcydzieło szwajcarskiej sztuki ludowej, będący na dodatek prezentem od taty porucznika Jeana, też najwyraźniej jacyś diabli wzięli.

To byłoby wystarczająco straszne, ale na tym nie koniec. Miejsce Matki Boskiej zajmowała bardzo amatorska kopia Guerniki, pokolorowana zamaszyście na okropnie gryzące się ze sobą odcienie różu i czerwieni. Tego, co zastąpiło szwajcarską ludową rzeźbę, nikt nie chciał nazwać właściwym słowem. Przyzwoitość na to nie pozwalała. A na miejscach witraży Richarda...

– Nieee!!!! Jeanku!!!! Nieeee!!! – krzyknął Bazil i rozpaczliwie przytulił się do porucznika.
– Wiertz – wysyczał porucznik i zacisnął szczęki równie mocno, jak rękę na rękojeści szabli.
– Ten nekrofil Antoine Wiertz... Ten szczur podgilotynowy... Nie patrz, Bazilku...


(Tu kilka spośród obrazów Wiertza które tak przeraziły Bazila).

Richard i Ian spojrzeli po sobie i jednocześnie dobyli mieczy.
– Pana Staszka trzeba ratować – wyjaśnił Richard, pędząc na zaplecze.

Pan Staszek przykładał sobie do głowy plastikowy worek z lodem i melancholijnie patrzył na glinianą miskę, zwaną w pewnych regionach Polski makutrą.

– Siadło. Na amen siadło. A pierogi chciałem zrobić – powiedział. – Tradycyjne, zaduszkowe, w drożdżowym cieście. Koszerne. Dla wszystkich. Na Zaduszki przecież wszyscy u mnie mile widziani. Zawsze tolerancja była, w końcu każdy umarł, prawda, panowie? Ze wszystkich regionów przychodzili, nawet te komunisty z blokowiska, tego za parkiem, co Szef z litości im urządził, żeby się nawet taki... miał gdzie podziać, jak przed śmiercią za grzechy pożałuje. Nawet jak jaki potępieniec przez kominek nielegalnie przyszedł, to w święto nigdy nie wyganiałem, niech się sierota pobawi. A w tym roku... od szowinistów mnie wyzwali, za to, że pierogi normalne robię, nie okrągłe i nie trójkątne – pan Staszek rozpłakał się na dobre.

– Szefowi się pan nie poskarżył? – spytał święty Edgar.

– Do samego Szefa z kwestią pierogów i tawerny trzygwiazdkowej? – chlipnął pan Staszek. – Do dyżurnego księdza dzwoniłem. A on na to, że konstytucja gwarantuje kulturę, więc skoro u mnie kultury nie ma, to konstytucję pewnie złamałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz