– Panowie, uspokójcie się, jak Szefa kocham – błagał pan Staszek. – Z reszty ciasta rogale marcińskie wam upiekłem na deser, trochę spóźnione, ale lepiej późno niż wcale.
– Uspokoić się nie można – odezwał się Bazil dźwięcznym głosem nieustraszonego szwoleżera. – Ale ja już nie będę płakał. Płakać można, dopóki się ma jakąś nadzieję. Ja nadzieję straciłem.
– Słusznie – odezwał się komtur i nalał pięćdziesiątkę Bazilowi, a sobie setkę. A potem znów pięćdziesiątkę, bo setką zajęły się obie głowy orła.
– A może by pan Filip co poradził? W końcu dyplomata... – zasugerował pan Staszek.
– Dyplomacja nie pomoże. Nie polezie orzeł w ... – stwierdził hrabia Filip i jako pierwszy sięgnął po pierożek z kapustą. Orzeł dziobnął pierożek hrabiego i rozpaczliwie zaskrzeczał.
– Dla ciebie są z mięskiem, Wiktor – poinformował pan Staszek. – Dla kota i Toli też. Tu macie.
– Może jednak do Szefa zadzwonić? – zastanawiał się biskup Roland.
– Nie obraź się, Rolek, ale ty za krótko tu jesteś. Nie znasz tutejszych stosunków – zauważył święty Edgar. – Szef dał wszystkim wolną wolę i nie wolno Mu takimi, po poznańsku mówiąc, p...łami żadnych części ciała zawracać.
– Jaka ładna aliteracja. Wolna, wola, wolno... – zachwycił się Edzio. Aslak zupełnie nieoczekiwanie kopnął go w łydkę.
– A ja się dalej boję – Bazil znów zabrał głos. Minę miał tak zdecydowaną, jak swego czasu pod Somosierrą. – Bo to jest zło. Nie takie, jak Lucyfer, Belzebub i ich chłopaki, co to nas od czasu do czasu namawiają, żeby siarkę powąchać, z panią Florą w figo-fago się zabawić i tak dalej. Z takimi to współpracować można. Szef jeszcze dziś by Lucyfera na nowo przyjął do pracy, ale jakoś tak się umówili, że Lucyfer na razie w podziemiu ma robić. Prawdziwe zło to co innego. Nie ma twarzy. Każdemu może w duszę wejść, nawet u nas, i tylko Szef wie, jak i dlaczego. Nikomu nie powie, bo nikt by nie zrozumiał. To się od tej rewolucji zaczęło. Dlatego takiej histerii dostaję, kiedy mi się przypomina, co się wtedy we Francji działo. Przedtem zło też było, ale ludzie od niego uciekali. A teraz się do niego garną. Podoba im się. Nie rozumieją, skąd się taki Franz Stangl znalazł w Treblince. Dlatego już żadnej nadziei nie mam.
– Pod Waterloo też dużo nadziei nie było, co, Bazil? – spytał porucznik.
Bazil podskoczył radośnie i otworzył okno.
– Szarża, Jeanku? – zapytał i posłał pocałunek Kiciusiowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz