piątek, 27 kwietnia 2012

Ze świata monady (część 4)


Dzisiejszy odcinek bloga może wzbudzić niechęć, zwłaszcza u osób czujących odrazę do niekonwencjonalnych związków uczuciowych. Proszę zatem, żeby potencjalni odbiorcy, którym przeszkadzają odniesienia do tego typu miłości, nie czytali tego fragmentu.

Teraz to dopiero mam wypełniony czas!

Przez kilka dni zajęci byliśmy konstruowaniem urządzenia, które ułatwiłoby mi literowanie. Metodą prób i błędów doszliśmy do czegoś przypomnającego tabliczkę Quija, na podpórce, z literami w dwóch rzędach i dwiema wskazówkami. Popychanie ich z właściwą siłą to spore wyzwanie, ale czuję, że niedługo z nim sobie poradzę. Z jedną wskazówką było zbyt trudno. Trenuję pisanie tak uporczywie, że zaniedbałem nawet obserwację kasztana.

Pierwszą sprawą, którą przy pomocy tej błogosławionej tabliczki rozwiązałem, była kwestia pieluch. Korzystanie z podsuwacza i tak zwanej kaczki to oczywiście też nie szczyt szczęścia, ale jednak o wiele mniej uciążliwe dla Alberta, a dla mnie mniej upokarzające. Kod jest prosty: X to potrzeba większa, Y – mniejsza.
– Nie musisz cały czas przy mnie siedzieć – piszę. – Lokaj niezbyt jest piśmienny, ale X od Y potrafi odróżnić.
– Kiedy ja lubię być z tobą. Zwłaszcza teraz, kiedy nareszcie możemy znowu normalnie rozmawiać...
Normalnie jak normalnie... Literowanie jeszcze o wiele za powoli mi idzie.
– Jeżeli nie będziesz spotykał się z innymi ludźmi, to nigdy nie będziesz miał mi nic nowego do opowiedzenia  – odpowiadam mozolnie.
– Słuchaj, Ludwik – zaczyna Albert trochę zakłopotanym tonem – czy ty naprawdę chcesz, żebym się bawił, a potem ci o tym opowiadał? Gdybym ja był na twoim miejscu, to szlag by mnie chyba trafił, jeżeli braciszek biegałby po mieście, balował z kumplami i podrywał dziewczyny, a potem relacjonował to mnie, dla którego wielkim sukcesem jest możliwość poruszania dwoma palcami. Szczerze mówiąc, dziwię się, że ty mnie jeszcze nie znienawidziłeś.
– Bo cię palnę w ucho – replikuję.
– Chciałbym, żebyś to mógł zrobić – mówi Albert i odwraca głowę. Czekam. Wreszcie znów spogląda na tabliczkę.
– Wyjdź gdzieś wieczorem – kontynuuję. – Ja mogę sam czytać. Tylko ktoś ze służby musi mi przewracać kartki.
– Wyjdę, ale nie dzisiaj. Jutro. Bo dziś odwiedzi nas szanowny profesor Stein. Powiedziałem mu, że zauważyłem u ciebie dziwne ruchy palców. On przypuszcza, że to rodzaj konwulsji. Powiedział, że przyjdzie, ale że powinienem być przygotowany na najgorsze. Ale będzie ubaw!
– Cha, cha – odpowiadam. – Załóż mi czystą koszulę i doprowadź mnie trochę do porządku.
– Jasne. I każę wezwać fryzjera. Musisz się odpowiednio prezentować. A potem uczcimy sukces. Trochę szampana ci nie zaszkodzi.

Sukces jest rzeczywiście spektakularny. Profesorowi oczy wychodzą z orbit, kiedy grzecznie go witam przy pomocy mojej tabliczki.
– Dzień dobry, panie profesorze. Przykro mi, że poprzednim razem nie mogłem z panem porozmawiać – literuję starannie.
Odpowiadam na pytania profesora Steina. Ale napięcie przed tą rozmową było tak wielkie, że dość szybko się męczę. Muszę skończyć, zanim mi się litery zaczną mieszać.
– Przepraszam, ale dłuższe rozmowy jeszcze mnie męczą – piszę. Powieki mi opadają.
– Ależ oczywiście, panie baronie. To ja pana przepraszam. Za to, że pana zmęczyłem i... za moją błędną ocenę pana stanu. Nikt nie jest nieomylny. .. Czy pozwoli pan, że złożę panu wizytę przy następnej bytności w Królewcu?

No proszę. Poprzednio pan profesor uważał mnie za roślinę, a teraz nawet o moim tytule sobie przypomniał. Unoszę powieki i mrugam potakująco.

***
Świętujemy sukces. Myślałem, że będę zupełnie wykończony po tej konfrontacji, ale widać powodzenie dodało mi sił. Albert wpadł na prosty, ale genialny pomysł: mogę pić przez słomkę, jeżeli kieliszek ustawi się na tacy, a tacę na kilku książkach. Dobrze jest samemu decydować o tym, kiedy pociągnie się następny łyk. Cygaro Albert musi mi podawać, ale to nie jest szczególnie kłopotliwe.

– Pamiętasz, jak się porzygałem, kiedy mi pierwszy raz dałeś zapalić? – śmieje się Albert. – Albo jak mnie pierwszy raz zabrałeś do Mimi? „Albert” – powiedziałeś – „od masturbacji się nie ślepnie, nie daj sobie wmawiać takich bzdur. Rozumiem, że jeszcze się wielu spraw wstydzisz, ale uważam za mój braterski obowiązek otworzenie ci oczu na możliwości, które nie są ryzykowne ”.

Uśmiecham się – prawdopodobnie krzywo, ale to nie ma znaczenia.
– Wstydziłem się jak diabli, ale nie chciałem się przed tobą skompromitować – kontynuuje Albert. – No to teraz sam stań na wysokości zadania. Przecież wiem, że masz potrzeby erotyczne. Chciałbyś, żebym ci sprowadził jakąś miłą, doświadczoną dziewczynę?

Zaprzeczam. Sformułowanie poprawnego zdania jest za trudne. Piszę tylko oderwane wyrazy: „Litość”, „ Wstręt”, „ Bezradność”, „Perwersja”.
– Rozumiem . A ja? Pożyczam ci swoich rąk do wszelkich innych celów, więc gdybym ci ich do tego też pożyczył, czy to byłaby perwersja?

Mrugam dwa razy.
Potem Albert jak zwykle mnie myje i leciutko całuje mnie w czoło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz