Większość bywalców tawerny jest zajęta nową technologią; w międzyczasie Richard
i święty Edgar uraczą czytelników fragmentem „Witraża z jednorożcem”,
urozmaiconym przez tak zwane multimedia.
Ballada to
zabawna forma wyrazu. Bardzo naiwna i pod wieloma względami jarmarczna. Opiera
się na kilku – mniej więcej pięciu – schematach akcji, ze sporą liczbą
lokalnych modyfikacji. Bohaterowie też są schematyczni. W skandynawskich
balladach, które zgodnie preferowaliśmy, nazywają się herr Olof albo herr
Peder. Szczątkowo występują Holger albo Ivar. Wszyscy bez wyjątku są piękni i
zachowują się idiotycznie. Anonimowy autor ballady wykazuje bezgraniczną
tolerancję dla debilizmu bohaterów, i to nas niesamowicie bawiło. Ale czuliśmy
też szacunek dla tego, co ukrywało się pod śmiesznościami. W pewnych balladach
odczuwa się intuicyjną pokorę wobec tragizmu życia, wobec sił, których nie
rozumiemy i nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć. Dla mnie taka pokora to
istota religii. Nieważne, pogańskiej czy chrześcijańskiej. Takie ballady były
wzruszające, i właśnie te przekładaliśmy na angielski. Podobał nam się na
przykład taki fragment starej duńskiej ballady o rycerzu Olofie, mimo
niewątpliwego patosu:
Nie zmoże cię topór, ni kusza, ni miecz,
ni oszczep ci w piersi się wbije,
nie zginiesz w topieli ni w ogniu, lecz wiedz,
że żywot zakończysz przez żmiję.
Nie lękaj się bitwy, nie lękaj się strzał,
ni ostrych kłów wilka w noc ciemną,
lecz zważaj na gada, co pełza wsród skał,
z nim walka ci będzie daremną.
Ten
fragment pozostał na dłuższy czas sygnaturą naszych spotkań.
Solidarnie
bojkotowaliśmy ballady późniejsze, oparte na żywotach świętych. W przyzwoitej
starej balladzie nie ma białych gołąbków, które unoszą niewinną duszę do nieba.
Nie ma szczęśliwych zakończeń. Jest natomiast akceptacja absurdu.
Cośmy się
przy tych balladach naśmiali, to nasze. Szczególnie lubiliśmy jeden duński
utwór, znany w północnych częściach naszego świata jako ballada o łani. Należy –
podobnie jak ballada o Olofie i żmii – do schematu zaczynającego się od motywu
wróżby: bohater otrzymuje na wstępie ostrzeżenie, żeby pewnych rzeczy nie
robić. Potem ładuje się dokładnie w taką sytuację, przed którą go ostrzegano.
Jakby mu kto za to płacił. Taka zagadka psychologiczna. Ale o ile Olof był do
pojęcia, bo przynajmniej się starał, to ten Peder z ballady o łani już zupełnie
nie.
Zaczyna
się tak: Peder wybiera się na polowanie. Starsza kobieta, kompetentna co do
czarów, ostrzega go przed zabiciem łani. Do wszystkich innych zwierząt możesz
sobie strzelać, powiada, ale do łań nie. W łanię mianowicie zamieniła się, z
powodów kompletnie niewyjaśnionych, narzeczona naszego Pedera. Kładzie mu ta
mądra kobieta to w głowę jak łopatą. Trzy parafrazy. Posłuchał, pokiwał głową,
a potem za łuk i kołczan, i już go nie ma. Pojechał do lasu. Trochę się
rozejrzał, patrzy – łania. Strzela i zabija. Zabita łania zmienia się w
dziewczynę. Póki co, jeszcze możemy mieć zrozumienie dla bohatera. Nie chciał
się chłopak żenić, albo i chciał, tyle że z inną. Ale patrzcie – Peder
natychmiast po zabiciu łani-narzeczonej wpada w rozpacz i przeszywa sobie serce
strzałą z własnego łuku. To już psychologiczna tajemnica bez rozwiązania. Mnie
intrygował też aspekt techniczny tego przedsięwzięcia. Jak tu, jak pragnę
kamienia filozoficznego, popełnić samobójstwo strzelając do siebie z łuku? Ale
okazało się, że jestem ignorantem. Ian mi wyjaśnił, że przy odpowiednich rozmiarach
łuku można przytrzymać cięciwę stopą, nachylić klatkę piersiową pod właściwym
kątem nad strzałą, i voilá! Uciążliwe, ale wykonalne. Chciał nawet iść po łuk,
żeby mi to zademonstrować, ale powiedziałem, że wierzę mu na słowo. Co do łuków
i kusz był ekspertem. Wszyscy już sporo wypiliśmy i bałem się, że jeszcze sobie
krzywdę zrobi.
Tu można
posłuchać ballad:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz