piątek, 24 sierpnia 2012

Rozważania o balladach


Większość bywalców tawerny jest zajęta nową technologią; w międzyczasie Richard i święty Edgar uraczą czytelników fragmentem „Witraża z jednorożcem”, urozmaiconym przez tak zwane multimedia.


Ballada to zabawna forma wyrazu. Bardzo naiwna i pod wieloma względami jarmarczna. Opiera się na kilku – mniej więcej pięciu – schematach akcji, ze sporą liczbą lokalnych modyfikacji. Bohaterowie też są schematyczni. W skandynawskich balladach, które zgodnie preferowaliśmy, nazywają się herr Olof albo herr Peder. Szczątkowo występują Holger albo Ivar. Wszyscy bez wyjątku są piękni i zachowują się idiotycznie. Anonimowy autor ballady wykazuje bezgraniczną tolerancję dla debilizmu bohaterów, i to nas niesamowicie bawiło. Ale czuliśmy też szacunek dla tego, co ukrywało się pod śmiesznościami. W pewnych balladach odczuwa się intuicyjną pokorę wobec tragizmu życia, wobec sił, których nie rozumiemy i nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć. Dla mnie taka pokora to istota religii. Nieważne, pogańskiej czy chrześcijańskiej. Takie ballady były wzruszające, i właśnie te przekładaliśmy na angielski. Podobał nam się na przykład taki fragment starej duńskiej ballady o rycerzu Olofie, mimo niewątpliwego patosu:

Nie zmoże cię topór, ni kusza, ni miecz,
ni oszczep ci w piersi się wbije,
nie zginiesz w topieli ni w ogniu, lecz wiedz,
że żywot zakończysz przez żmiję.

Nie lękaj się bitwy, nie lękaj się strzał,
ni ostrych kłów wilka w noc ciemną,
lecz zważaj na gada, co pełza wsród skał,
z nim walka ci będzie daremną.

Ten fragment pozostał na dłuższy czas sygnaturą naszych spotkań.

Solidarnie bojkotowaliśmy ballady późniejsze, oparte na żywotach świętych. W przyzwoitej starej balladzie nie ma białych gołąbków, które unoszą niewinną duszę do nieba. Nie ma szczęśliwych zakończeń. Jest natomiast akceptacja absurdu.

Cośmy się przy tych balladach naśmiali, to nasze. Szczególnie lubiliśmy jeden duński utwór, znany w północnych częściach naszego świata jako ballada o łani. Należy – podobnie jak ballada o Olofie i żmii – do schematu zaczynającego się od motywu wróżby: bohater otrzymuje na wstępie ostrzeżenie, żeby pewnych rzeczy nie robić. Potem ładuje się dokładnie w taką sytuację, przed którą go ostrzegano. Jakby mu kto za to płacił. Taka zagadka psychologiczna. Ale o ile Olof był do pojęcia, bo przynajmniej się starał, to ten Peder z ballady o łani już zupełnie nie.

Zaczyna się tak: Peder wybiera się na polowanie. Starsza kobieta, kompetentna co do czarów, ostrzega go przed zabiciem łani. Do wszystkich innych zwierząt możesz sobie strzelać, powiada, ale do łań nie. W łanię mianowicie zamieniła się, z powodów kompletnie niewyjaśnionych, narzeczona naszego Pedera. Kładzie mu ta mądra kobieta to w głowę jak łopatą. Trzy parafrazy. Posłuchał, pokiwał głową, a potem za łuk i kołczan, i już go nie ma. Pojechał do lasu. Trochę się rozejrzał, patrzy – łania. Strzela i zabija. Zabita łania zmienia się w dziewczynę. Póki co, jeszcze możemy mieć zrozumienie dla bohatera. Nie chciał się chłopak żenić, albo i chciał, tyle że z inną. Ale patrzcie – Peder natychmiast po zabiciu łani-narzeczonej wpada w rozpacz i przeszywa sobie serce strzałą z własnego łuku. To już psychologiczna tajemnica bez rozwiązania. Mnie intrygował też aspekt techniczny tego przedsięwzięcia. Jak tu, jak pragnę kamienia filozoficznego, popełnić samobójstwo strzelając do siebie z łuku? Ale okazało się, że jestem ignorantem. Ian mi wyjaśnił, że przy odpowiednich rozmiarach łuku można przytrzymać cięciwę stopą, nachylić klatkę piersiową pod właściwym kątem nad strzałą, i voilá! Uciążliwe, ale wykonalne. Chciał nawet iść po łuk, żeby mi to zademonstrować, ale powiedziałem, że wierzę mu na słowo. Co do łuków i kusz był ekspertem. Wszyscy już sporo wypiliśmy i bałem się, że jeszcze sobie krzywdę zrobi.

Tu można posłuchać ballad:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz