W poniedziałek Ian nie przyszedł do tawerny na zwyczajowe drugie śniadanie. Richard i święty Edgar trochę markotnie pogadywali o fotografii i luminescencji. Deszcz padał, a Iana dalej nie było. Na szczęście koło jedenastej pojawił się jego potomek, były oficer armii napoleońskiej, Jean de Saint-Pierre, w towarzystwie swojego byłego ordynansa Bazila. Byłego, bo w zaświatach różnice społeczne nie obowiązują. A zaraz po ich wejściu rozległ się w sieni tupot ciężkich buciorów i wkroczyło czterech potężnie zbudowanych i bardzo krótko ostrzyżonych młodych ludzi. Dwóch miało na sobie markowe dresy, a dwóch spodnie koloru khaki i koszulki z enigmatycznymi emblematami. Usiedli przy sąsiednim stole i zamówili piwo bezalkoholowe.
– Jak ja zmokłem – skarżył się Bazil. – Tu w toalecie chyba są czyste ręczniki? Muszę sobie włosy wysuszyć. Richie, pokażesz mi, gdzie to jest?
– Tam – Richard wskazał na drzwi z tabliczką „Gentlemen”.
– A ty nie pójdziesz? Bo samemu, wiesz... tak trochę klaustrofobicznie...
– Odczep się – burknął Richard i wrócił do dyskusji o luminescencji.
– Panie Kaziu – Bazil zwrócił się do sąsiedniego stołu – w takim razie pan pozwoli ze mną. A ty, Jeanku, zamów po sznapsiku, co?
Bazil i pan Kazio znikli za drzwiami z tabliczką. Wrócili, kiedy na stole pojawiła się trzecia kolejka sznapsików.
– No to pora na drugie śniadanko – stwiedził wesolutko Bazil. – Jajecznica, paróweczki, pieczareczki z grilla, pomidorki, nie? Ja wszystkiego dopilnuję. Jeanku, nie pij tyle na pusty żołądek – zręcznie wyjął Jeanowi kieliszek spod ręki i duszkiem go opróżnił. – Panie Tomku, pan mi pomoże – zarządził i obaj z młodzieńcem w dresie przepadli, tym razem za drzwiami z tabliczką „Tylko dla personelu”.
– Jak ty to wytrzymujesz, Jean? – spytał ze współczuciem Richard.
– A co ja mogę – Jean bezradnie wzruszył ramionami. – Jak mu zwrócę uwagę, to zaraz słyszę, że i tak mam za długą kadencję. No i ci – wskazał oczami na towarzystwo przy sąsiednim stoliku.
– Co to właściwie za jedni? – spytał święty Edgar.
– Osobiście nie znam, ale to taka... no... koalicja – westchnął Jean.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz