Statek wpłynął do Kingsport dla uzupełnienia zapasów i zabrania kilku
pasażerów. Zszedłem na ląd. Na wszelki wypadek w cywilnej odzieży.
Kontrolę nad przystanią sprawował oficer w barwach straży biskupiej.
Podszedłem do niego.
– Czy komendantem jest tu w dalszym ciągu sir Ian Sleighstone? – spytałem.
– To mój znajomy z dawnych lat.
– Garnizon królewski już tu nie stacjonuje – odpowiedział. – Kingsport
należy od miesiąca do biskupstwa. A sir Ian wycofał się z czynnej służby zaraz
po śmierci swojego ojca. Wrócił do rodowego majątku. Nawet już zdążył się
zaręczyć. Niedawno stąd wysyłał zaproszenie na ślub do jakichś przyjaciół na
Islandię, zakonników z Akureiri. Dziwne, że taki rycerz jak sir Sleighstone przyjaźni
się z mnichami, prawda? A wiem to wszystko, bo teraz są takie przepisy, że
trzeba cenzurować zagraniczną korespondencję. Nie bardzo mi się to podoba, ale
rozkaz to rozkaz.
Cóż, pomyślałem. Nie tylko cenzura, ale i profesjonalna dyskrecja, że o
poziomie inteligencji nie wspomnę.
– Czy mógłbyś mi pomóc w wysłaniu krótkiej wiadomości do Sleighstone? –
zapytałem.
– Owszem. Ale będę musiał ten list przeczytać, bo szanowny pan przyjechał
zza granicy i płynie dalej, więc taki list liczy się jako korespodencja
zagraniczna. Już mówiłem, że takie są teraz przepisy.
– Nie ma problemu – zapewniłem. – Nie piszę żadnych tajemnic, tylko parę
słów, żeby sir Ian wiedział, że tędy przejeżdżałem.
Zaprosił mnie do wartowni.
Drogi Ianie – pisałem – w drodze z północy zahaczyłem o Kingsport. Miałem
nadzieję, że Cię zastanę i pogadamy o dawnych czasach. A tu słyszę, że osiadłeś
na dobre w Sleighstone i podobno masz zamiar się żenić! Jeśli to prawda, to serdecznie
gratuluję, chociaż to strata dla naszej starej paczki z Yorku. Szkoda, że Cię
nie spotkałem. Myślałem, że pośpiewamy ballady przy winie jak kiedyś. À propos,
będąc na Islandii natknąłem się na oryginalną wersję ballady o jednorożcu, tej,
którą często śpiewaliśmy. W tej autentycznej wersji jednorożec zginął od jadu żmii.
Wszystkie inne warianty to podróbki. W tekście, który znamy z Yorku, prawdziwe
są tylko dwie zwrotki, te z ostrzeżeniem.
Cóż, Ciebie tu nie ma, a do
Sleighstone za daleko. Niestety nie zdążę nawet zajrzeć do benedyktynów w
Castle. Wiesz, mam tam znajomego sprzed lat. Zakonnik, ale bardzo dowcipny i
pomysłowy gość. Zresztą może miałeś okazję go poznać? Miał swego czasu coś do
czynienia z kapelanem z garnizonu w Kingsport, nazywa się brat Klemens. Ty
podobno też masz kumpli zakonników, tyle że trzymasz raczej z augustianami,
prawda? Gdybyś jednak miał okazję wstąpić do benedyktynów, to pozdrów brata
Klemensa. Chociaż, kto wie, może go nie zastaniesz. Tych zakonników tak często
przenoszą z klasztoru do klasztoru.
Jadę na południe, w okolice, w
których spędziłem wczesną młodość. Mam tam trochę spraw do załatwienia. Pewnie
dość długo nie będzie okazji do spotkania. Ukłoń się ode mnie Twojej
narzeczonej i pozdrów wszystkich w Sleighstone. Szczególnie serdecznie pozdrów
Twoją Matkę.
Ściskam Cię,
Twój
E. Leijonstierna
Chyba dostatecznie jasno się wyraziłem, pomyślałem. Przecież Ian wie o
cenzurze listów. Jednak może będzie się bronił przed złą wiadomością? Może
będzie próbował sobie wmówić, że to jakiś idiotyczny abstrakcyjny żart? Nie powinien
tak myśleć, ale kto wie? Lepiej, żeby nie miał żadnych wątpliwości, uznałem i dodałem
postscriptum.
P.S. Na północy wpadł mi w ręce
bardzo oryginalny srebrny pierścień ze szmaragdem. Miałem zamiar dać Ci go na
pamiątkę, ale nie chcę go wysyłać przez posłańca. Jeśli Bóg pozwoli, to kiedyś
się spotkamy i wtedy go dostaniesz.
Jeszcze raz serdeczne uściski,
E. L.
Podałem list oficerowi.
– Proszę. To tylko pozdrowienia dla przyjaciela, żeby nie myślał, że o nim
zapomniałem. No i gratulacje z okazji zaręczyn.
Przeczytał i oddał mi pergamin. Zapieczętowałem go sygnetem z różą.
– Leijonstierna – odezwał się podejrzliwie. – Szwed czy Duńczyk?
– Właściwie Anglik – odparłem. – Ród mojego ojca wywodzi się z Danii, ale
ja urodziłem się w Anglii i jestem lojalnym poddanym króla Haralda.
– Lojalnym – powtórzył z przekąsem. – Niedługo to z torbami przez was
pójdziemy. Tu na przystani i w Castle na rynku już tylko duński słychać.
– Dziękuję za przysługę – powiedziałem. – Wszystkiego dobrego.
***
Naznaczona mi pokuta była nader łagodna. Czasem przychodziło mi do głowy,
że to za mało na odkupienie moich grzechów. Ale odpędzałem od siebie takie
myśli. Nie wolno kwestionować decyzji spowiednika. Spowiednik to narzędzie
Ducha Świętego.
Rok w pustelni w Apeninach minął szybko. Zachowywanie milczenia przez cały
rok nie sprawiało mi trudności. I tak mi się z nikim nie chciało rozmawiać.
Do Montpellier dotarłem późną jesienią. Dzień był piękny mimo listopadowej
melancholii.
– Brat Edgar! – zawołał furtian. – Nic się nie zmieniłeś. Jak to dobrze, że
przesłałeś wiadomość o przyjeździe. Bo zaraz po tym, jak przyszedł twój list,
przyjechał tu twój znajomy z Anglii. Czeka na ciebie od paru dni.
Ian miał sporo siwych włosów na skroniach. Uściskałem go, ucałowałem w oba
policzki. Usiedliśmy przy winie.
– Zabiłem tego łajdaka – powiedział. – O niczym innym nie mogłem myśleć od
dnia, w którym dostałem wiadomość od ciebie. Czasem dobrze jest mieć dużo
pieniędzy. Zainwestowałem w poszukiwania. Moi ludzie sprawdzali wszystkie statki
z Islandii w Kingsport i Newhaven. Ale jego nie było. Zacząłem szukać w Danii.
Ktoś go widział w Helsingör. Musiałem powiedzieć matce, że wyjeżdżam i nie
jestem pewien, kiedy wrócę. Nie mówiłem jej o Richardzie. Chciałem odczekać. Po
śmierci ojca i tak nie mogła przyjść do siebie. Ale wiesz, jak to jest z moją
mamą. „Co się z tobą dzieje, synku? – spytała po jakimś czasie. – Nocami
chodzisz po ogrodzie. Nie jesz. Pijesz za dużo wina. Jakieś kłopoty sercowe?
Coś nie tak między tobą a Anną? A może żałujesz tych zaręczyn?” Zapewniłem, że nie o to chodzi. Chociaż rzeczywiście
nie najlepiej było na tym froncie.
„Ian – rzekła mama – zawsze byłeś uczciwy i prawdomówny. Chyba nie zrobiłeś
czegoś, o czym się wstydzisz mi powiedzieć?” Przytuliła mnie. I rozpłakałem się
jak dziecko.
„Ktoś cię skrzywdził, kochanie”, stwierdziła mama. A ja ryczałem jak bóbr.
Chociaż właściwie bobry nie ryczą. „Nie tylko mnie. Edgara. I ciebie też –
wydusiłem z siebie. – Richard nie żyje. Zamordował go ten skurwysyn. Muszę go
znaleźć i zabić. Edgar też chyba jest w niebezpieczeństwie. Musiał uciekać do
Francji czy Włoch. Nie zaznam spokoju, póki tego skurwiela nie zabiję”.
Mama, jak wiesz, nie tolerowała najniewinniejszych wulgaryzmów, ale ani
słowem mnie wtedy nie skarciła za rzucanie skurwysynami. „Że też nie miałam
żadnych przeczuć – powiedziała z namysłem. – W sierpniu raz mi się Richard
śnił, ale to nie był zły sen. Bawił się z małym źrebaczkiem.” Trochę się
zamyśliła. Spytała, czy ta zemsta jest konieczna. Richard nie był mściwy. Może
wcale by tego nie chciał. „Mamo – odparłem – tu nie chodzi tylko o zemstę. Nie
można pozwolić, żeby żmija pełzała po ogrodzie, w którym bawią się dzieci.
Pamiętam, jak raz, kiedy byłem mały i bawiłem się tu na trawniku, spod krzaków
wypełzła żmija. Ty akurat okopywałaś róże. Zabiłaś żmiję motyką. Ja muszę
zrobić coś podobnego.”
Więcej nie protestowała. Powiedziała, że ma do mnie pełne zaufanie. I żebym
na siebie uważał. „Jak się z tym uporasz – dodała – to powinieneś pojechać na
Islandię. Nie wiem, jakie tam mają zwyczaje. Może Richie nawet nie ma przyzwoitego
nagrobku z herbem. Pojedź, idź na jego grób, w razie potrzeby zamów kamień i
zapłać komuś, żeby tam sadził kwiaty. Dowiedz się więcej o okolicznościach. Mój
biedny Richie”, też się popłakała.
Pojechałem do Danii. Parę dni szwendałem się po Helsingör. Trochę w habicie
augustiańskim – dał mi go przeor w Castle – trochę w ubraniu zwykłego
marynarza. W końcu łajdaka przyuważyłem. Musiałem uzbroić się w cierpliwość, bo
nie wyjeżdżał bez eskorty. Urządziłem sobie punkt obserwacyjny na drzewie tuż
przed bramą jego dworu. Mogłem go bez problemu zastrzelić z kuszy, ale to by
nie była wystarczająca kara. Czekałem. W końcu wybierze się gdzieś w jakiejś
sprawie wymagającej dyskrecji, myślałem. Piątego dnia doczekałem się. Wieczorem
wyjechał sam. Ja wszystko miałem zaplanowane i namierzone. Zeskoczyłem z drzewa
na siodło za nim i trzepnąłem go odpowiednio mocno w łeb. Związałem,
zakneblowałem, zawiozłem do lasu. Rozpaliłem ognisko i czekałem, aż
oprzytomnieje.
„Zabiję cię, bydlaku – powiedziałem, kiedy otworzył oczy. – Ale nie od
razu. Mamy czas. Na początek ukarzę cię za kradzież. Pamiętasz, kradzież
trucizny. Obetnę ci prawą rękę, jak to się w niektórych rejonach Skandynawii
praktykuje. Ładnie zatamuję upływ krwi, żebyś mi za wcześnie nie zdechł. Patrz,
ognisko ślicznie się rozpaliło. Po obcięciu ręki wypalę ci głownią oczy. To będzie
kara za strzelanie z łuku do dzieciaka.”
Widziałem, z jakim przerażeniem zwraca wzrok to na mnie, to na ogień. O to mi
chodziło.
„Drugą rękę ci obetnę za zatruty miecz na sądzie bożym – ciągnąłem. – A potem będę miał pewien
problem. Bo jeżeli ci rozwalę łeb za tę sprawę w Kingsport, to już nie będę cię
mógł ukarać za to, o co mi przede wszystkim chodzi. Ciekawe, czy ty w ogóle
wiesz, które z twoich łajdactw mam na myśli.”
„Zrobię tak – powiedziałem po chwili. – Będę wielkoduszny i daruję ci
Kingsport. Byłem komendantem, a ty mi narobiłeś dużych kłopotów w garnizonie,
ale to ci wybaczam. Za zabicie księdza, zbezczeszczenie kościoła i
Najświętszego Sakramentu niech cię Pan Bóg sądzi. Teraz się zastanówmy nad
finałem.”
Wiesz, naprawdę nie byłem pewien, czy on wie, o co mi chodzi. Te poprzednie
historie godziły we mnie: śmierć Erlinga, sąd boży też, bo dotyczył udowodnienia mojej niewinności. Więc na pewno myślał, że chcę się za to
zemścić. Ale czy taki łajdak mógł rozumieć, co mnie łączyło z Richardem?
– Pewnie nie – wtrąciłem. – On miał specyficzne wyobrażenia na temat
męskiej przyjaźni.
– Wyjąłem mu knebel – mówił dalej Ian. – Zapytałem, czy wie, jaki jest
główny motyw mojej akcji. Nie wiedział.
„Ty, zdaje się, jesteś nie tylko oczkiem w głowie twojej mamusi, ale i jej
powiernikiem – odezwał się. Mimo strachu, który przed chwilą widziałem wyraźnie
w jego oczach, potrafił się zdobyć na sarkastyczny ton. – Może to mamusia
ciebie na mnie napuściła za tego Duńczyka? Tego Olofa Leijonstiernę. On się jej
chyba podobał. Ale żeby wyciągać takie historie z lat wczesnej młodości? Poza
tym to nie była kwestia prywatna, ale ściśle polityczna. Zresztą, co tam. Sam
masz dość powodów, żeby do mnie nie czuć sympatii. Ale nie przesadzaj. Jeszcze
możemy dojść do porozumienia.”
„Niepotrzebnie się wygadałeś – powiedziałem mu. – Miał już być finał, a okazuje
się, że będę ci jeszcze musiał za Leijonstiernę odciąć nogę. Ale to nie dla
mojej matki. Ty się słabo znasz na uczuciach. Zatem odetnę ci stopę, a potem rozpruję
ci brzuch. Za Richarda Northbridge’a. Tylko trochę ci brzuch rozpruję, żebyś za
szybko nie umarł. Tu w pobliżu jest takie spore mrowisko. Duże, śliczne,
czerwone mrówki. Położę cię koło niego. Jak będziesz miał wielkie szczęście, to
może znajdą cię wilki, ale w Danii z wilkami kiepsko.”
Teraz definitywnie spuścił z tonu. „Sleighstone, błagam cię. Nie. Zrobię
dla ciebie wszystko, co zechcesz. Nie miałem pojęcia, że Northbridge aż tyle
dla ciebie znaczył. Nie chodziło mi o to, żeby tobie sprawić przykrość.
Myślałem, że się zemszczę na Suffolku. Zrobił mi brzydki kawał. Naprawdę
chodziło mi o Edgara Suffolka!”
„O Edgara Leijonstiernę – poprawiłem go. – Tym bardziej zasłużyłeś sobie na
te mrówki. Dobra. Pogadaliśmy sobie, a teraz do roboty.”
Znów go zakneblowałem. Nie chciało mi się słuchać jego skowytu. Wyciągnąłem
miecz.
Oczy mu z orbit wychodziły z przerażenia.
„Zmieniłem zdanie – stwierdziłem.
– Nie będę sobie miecza brudził tym świństwem, które płynie w twoich żyłach.
Wstawaj, skurwysynu.”
Dziękuję za namiary na bloga. Przeczytałam jednym tchem. Prześledzę wszystkie wpisy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Stella
Zatem i Ty mnie znalazłaś - to wielka radość! Ja oczywiście rozumiem ograniczenia na Portalu Literackim, ale ... No właśnie, ale. Teksty publiowane na blogu są często niedopracowane, może jednak trochę zabawią Czytelników, a przede wszystkim - nie trzeba tu czekać przez wiele tygodni na kolejne odcinki.
OdpowiedzUsuń