poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Odcinek 13: Niedziela Palmowa

– Ja na to nie pozwolę – Richard zdecydowanym ruchem przypasał miecz. – Spuszczę Edkowi takie manto, że niech się pani Słowacka schowa.
– Siedź – przytrzymał go święty Edgar. – Tu rozwiązania siłowe nie są wskazane. To by było po myśli biskupa. Obaj byście się za tę bójkę przeteleportowali na przeciwną stronę, a on by zacierał ręce.
– Ale przecież biednego Aslaka nie można tak zostawić na pastwę tego...
– Aslak najwyżej znów trochę pochodzi w bandażach, a Edek może pójść do piekła za znęcanie się nad niewinnym. To Edka trzeba ratować – stwierdził święty i wyjął z kieszeni habitu komórkę. Przez dłuższą chwilę coś pisał.
– Już się tym zająłem – powiedział i wstał od stołu. – Jutro w kościele będzie tłok, gdybyśmy się nie spotkali po mszy, to widzimy się tutaj na drugim śniadaniu.

***

Miejsca przy stole stałych gości tawerny powoli się zapełniały. Ostatni wszedł Aslak. Ułożył z atencją na brzegu stołu pokaźną, świeżo poświęconą palmę. W klapie marynarki miał śliczną miniaturową palemkę z bazi, barwinku i przylaszczek.
– To Edzio sam dla mnie zrobił – odpowiedział na pełne uznania komentarze. – Wstał wcześniej ode mnie, nazbierał przylaszczek, podał mi śniadanie do łóżka. I, wyobraźcie sobie, ma nowy projekt. Będzie w ogrodzie zakładał palmiarnię. Taki jest tym przejęty, że poszedł z kościoła prosto do domu, żeby w internecie poczytać o gatunkach palm i zacząć zamawiać. Przede wszystkim mają być palmy, ale i storczyki, i inne egzotyczne rośliny. Nawet różne kolorowe ptaszki chce kupić, i żółwia, żeby było jak w tropikach.

Bazil i święty Edgar wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
– No to świetnie – stwierdził święty. – Prawdziwa Niedziela Palmowa.
– Właśnie. Wiecie, ja już pójdę, obiecałem Edziowi, że mu pomogę wybierać palmy.

– Jak ty to zrobiłeś, Edgar? – spytał Richard, kiedy drzwi zamknęły się za Aslakiem.
– Pomysł mój, wykonanie Bazila – uśmiechnął się święty. – Takich tekstów, jak markiza de Sade, przecież się w niebiańskich księgozbiorach nie trzyma. Domyśliłem się, że biskup je Edkowi przyśle mailem. Bazil tego maila przechwycił i wymienił tekst w załączniku. Na „Pawła i Wirginię”. To też osiemnastowieczna francuska powieść, ale o miłości idealnej dwojga nastolatków na tropikalnej wyspie. Dość kiczowata, ale co z tego, kiedy efekt pozytywny. W zasadzie jestem przeciwny potajemnym wymianom tekstów, ale w tym przypadku... W każdym razie problem rozwiązany, teraz musimy na poważnie zastanowić się nad przygotowaniami do świąt.

– Śniadanie jak zwykle u nas – powiedział Ian. – Yvette obiecała przygotować baby.
– Richard będzie oczywiście malował pisanki – zaczął święty Edgar.
– Jasne. I mogę przywabić do ogrodu małe zajączki, ale pod warunkiem, że pozamykasz dzieciakom na klucz kusze i łuki, Ian.
– Pozamykam. Dzieci w zeszłym roku rzeczywiście wzięły polowanie na zajączka zbyt dosłownie – zgodził się Ian.
– Ale pasztet był świetny – powiedział rozmarzonym głosem hrabia Filip.

Richard odruchowo zacisnął dłoń na rękojeści miecza, ale święty Edgar szepnął mu do ucha coś, co go najwyraźniej uspokoiło.
– Więc Richard jest odpowiedzialny za pisanki – podjął święty – a szwoleżerowie za mazurki, prawda? Filip zadba o wymiar międzynarodowy...
– Jak najbardziej – przytaknął hrabia. – Szczupak po żydowsku, sos tatarski, sałatka włoska, ryba po grecku, pal sześć radioaktywność.
– Ale śledzia po japońsku to może już nie – zaniepokoił się Jean.
– Nie, to już by była przesada. Na wypadek gdyby przyłączył się do nas biskup i panie, to ze względów kurtuazyjnych jeszcze żabnica, czyli diabeł morski, z ostrą papryczką.
– Ja zajmę się resztą, schabik, cielęcinka, szyneczka, żurek na kiełbasce – kontynuował święty Edgar – z wegeteriańskimi wariantami dla Richarda. Zrobię jakiś drobny cud, żeby smakowały tak samo, jak zwyczajne. Wszyscy razem udekorujecie stół, trochę kwiatków z tej nowej palmiarni, trochę elementów tradycyjnych. Nie pozwólcie Richardowi stawiać na stole żywego baranka, bo pamiętacie, jak było dwa lata temu. Od razu się ten baranek przyczynił do dekoracji stołu.
– A dzieciaki myślały, że to czekoladowe jajeczka. Ale się poryczały! Yvette się wściekała. Fajnie było – przypomniał Bazil i nagle rozpromienił się jak renesansowy cherubinek – O, patrzcie, jaki ładny kotek! Skąd on się tu wziął? Kici, kici...

Od strony kominka rozległo się ciche miauknięcie. Czarny kot podbiegł do Bazila i czule otarł mu się o nogi.

– Nie kupiliby panowie świeżych jajeczek na święta? – odezwał się drżący głos spod drzwi. – Od ekologicznych kurek, rozmiar large – przygarbiona starowinka w kraciastej chustce wyciągnęła kobiałkę pełną jajek o skorupkach w lekkie marmurkowe wzorki. – Mam też ekologiczny olej słonecznikowy, świetny do majonezu. A w ramach promocji dodaję gratis ekologiczną biedronkę.
– Na pewno ekologiczne? – zainteresował się Richard.
– Apage! – zagrzmiał święty Edgar i zamachnął się kieszonkowym kropidłem.

Syknęło, powietrze napełniła woń siarki, a kot i staruszka rozwiali się w powietrzu. Z głębi kominka dobiegł stłumiony ryk wściekłości.
– Czy ten Roland naprawdę myślał, że nie czytałem Bułhakowa? – powiedział z oburzeniem święty Edgar i schował kropidło do kieszeni habitu.

2 komentarze:

  1. Pytanie do Autorki: gdzie można zakupić takie kieszonkowe kropidła? Czy może są dostępne w jakimś sklepie internetowym? Bardzo by się przydały obecnie ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś bywały takie w Ars Christiana, zwanym przez starsze panie w moim rodzinnym mieście "Zakrystianem" :-)

    Może by się wziąć za produkcję, byłby biznes, konkurencyjne święcenie jajek na ten przykład.

    OdpowiedzUsuń