czwartek, 23 maja 2013

Bajka na wzór pewnej zapomnianej autorki

Bajka na wzór pewnej zapomnianej autorki - włączona do mojej kolejnej książki i dedykowana Jackowi z okazji urodzin

– Czasami tak bywa – odrzekł Gwido – że ludzie tę samą rzecz widzą na zupełnie różne sposoby. I złości ich, że nie wszyscy widzą tak, jak oni. Ale jeżeli są naprawdę przyjaciółmi, to z czasem jakoś się z tą sytuacją godzą.

Zamilkł. Obaj zapatrzyliśmy się w niebo.

– Jaki ładny dzisiaj księżyc – odezwał się cicho. – Wiesz, kiedy widzę pełnię księżyca nad wodą, to przypomina mi się pewna historia, którą dawno temu słyszałem od starego pątnika. To się zdarzyło w Anglii, za pogańskich czasów[1]. Żył tam młody książę, który marzył o tym, żeby zostać druidem. Chciał zdobyć tajemną wiedzę i poświęcić całe życie bogom. I dowiedział się, że, aby zostać druidem, musi przejść okres próby. Coś w rodzaju nowicjatu. Miał udać się w przebraniu wieśniaka do wioski położonej w pobliżu świętego jeziora, żyć przez trzy miesiące wśród prostych ludzi i pracować jak oni. W każdą sobotnią noc miał udawać się na brzeg i do rana oddawać się pobożnym rozmyślaniom. W te noce od zmierzchu do świtu nie wolno mu było do nikogo się odzywać. A gdy księżyc był w pełni, to książę musiał o północy wypłynąć na środek jeziora, choćby woda była bardzo zimna, i zanurzyć twarz w odbiciu księżyca. Gdyby nie dotrzymał tego rytuału we wszystkich szczegółach, nie mógłby już nigdy zostać druidem, bo taką próbę wolno było podjąć tylko raz.

– To nie wyglądało na trudną próbę – wtrąciłem. – Jeżeli by mi na czymś bardzo zależało, to zimna woda by mi nie przeszkodziła, chociaż jej nie lubię. A cała reszta była przecież zupełnie łatwa.

– Właśnie, prawda? Zatem książę nałożył strój wieśniaka i udał się do wioski nad jeziorem. Znalazł tam pracę u młodego kowala, który potrzebował pomocnika, i wkrótce bardzo się z tym kowalem zaprzyjaźnił. Tylko dziwiło go, że ten chłopak cały czas miał usmoloną twarz, jakby jej w ogóle nie mył. Ale książę nie robił mu żadnych uwag, bo nie chciał go urazić, no i miał przecież się przystosować do sposobu życia prostych ludzi.

Co sobotę książę udawał się nad jezioro i spędzał noc na pobożnych medytacjach. Minął miesiąc i nadeszła pełnia. Zgodnie z wymogami rytuału książę wypłynął na środek jeziora i zanurzył twarz w odbiciu księżyca. A kiedy ją uniósł, zobaczył na brzegu jeziora piękną, smukłą dziewczynę. Wchodziła powoli do wody, okryta tylko długimi ciemnymi włosami, jak płaszczem.

Ten widok oczywiście młodego księcia zaciekawił, no, ale nasz bohater miał się zajmować pobożnymi rozmyślaniami, a nie przyglądaniem się rozebranym pannom, zatem wyszedł na brzeg jak najdalej od miejsca, w którym kąpała się dziewczyna, zamknął oczy i pogrążył się w medytacjach.

W następną sobotę księciu trochę trudno było się skupić. Co chwila spoglądał na gwiazdy, żeby sprawdzić, czy daleko jeszcze do północy. Ale piękna nieznajoma tym razem się nie pojawiła. Książę zobaczył ją dopiero przy kolejnej pełni księżyca. Tym razem bardzo musiał walczyć ze sobą, żeby nie popłynąć w jej kierunku, a pobożne rozważania niezbyt dobrze mu się udawały, bo chociaż zamykał oczy, to pod powiekami widział ciemnowłosą dziewczynę.

Nadeszła trzecia noc księżycowej pełni, ostatnia noc czasu próby. Następnego ranka książę miał udać się do świątyni i wstąpić w grono druidów. Ale chyba się domyślasz, jak ta historia się skończyła?

– Nie wytrzymał – odparłem. – Podpłynął do tej dziewczyny.

– Tak. Zawołał ją, kiedy przed nim próbowała uciec. „Stój, ukochana!”, krzyknął i chwycił ją w ramiona.
Już nigdy nie mógł zostać druidem. I, wyobraź sobie, okazało się, że tą dziewczyną był młody kowal, u którego książę pracował. Naprawdę była to córka kowala, którą ojciec nauczył swojego zawodu, bo nie miał synów. Po śmierci ojca prowadziła kuźnię, ubierając się w męskie odzienie i chowając włosy pod czapką, bo zawód kowala był przecież dla kobiety nieodpowiedni. I smarowała sobie twarz sadzami, żeby ukryć swoją urodę. Dopiero kiedy pojawił się młody książę, zaczęła się wahać, czy dalej udawać chłopaka. No i oczywiście oboje młodzi pobrali się, zamieszkali w książęcym pałacu i żyli długo i szczęśliwie.

– Wszystkim, którzy wówczas razem ze mną słuchali opowieści pątnika, bardzo się to zakończenie podobało, zwłaszcza moim kuzynkom – dodał Gwido i lekko się uśmiechnął. – A ja byłem nim... zdziwiony. Zdziwiony tym, że „żyli szczęśliwie”. Wydawało mi się, że gdybym postąpił tak, jak ten książę, to potem... już nigdy w życiu nie mógłbym czuć się naprawdę szczęśliwy. To był, widzisz, przykład na to, że tę samą sprawę ludzie mogą widzieć na różne sposoby.

Chciałem o coś zapytać, ale nagle rozległ się głos mojego brata.
– Hanni! – krzyczał. – Johannes!!! Hanni, gdzie jesteś?!
– Popatrz, szkoda, że jednak się z tobą nie założyłem – szepnął Gwido i zawołał:
– Tu jesteśmy! Tu, gdzie się kąpaliśmy!
Hugo wpadł na polanę.
– Gdzie ty się pętasz po nocy, szczeniaku?! – wrzasnął. – Wiesz, jak się przestraszyłem, kiedy cię nie znalazłem w namiocie?! Do licha, już się bałem, że cię jakiś niedźwiedź porwał!
Uśmiechnąłem się. Tym razem cieszyłem się, że Hugo się na mnie gniewał.
– Nie było o co wpadać w panikę, Hugo, tu nie ma niedźwiedzi – rzucił Gwido.
– Skąd wiesz?! Wilki w każdym razie na pewno są, dlatego nie gasiłem ogniska, a ten łazi po ciemku jak głupi – złościł się Hugo. – Powinienem smarkaczowi wlać!
Nagle się uspokoił.
– A ty... Gwido... ciebie chciałem przeprosić. Zdaje się, że ci nagadałem bzdur.
– I owszem – mruknął Gwido. – Powinienem ci wlać.
– To na co czekasz? – Hugo wybuchnął śmiechem. – Ja będę bił Hanniego, a ty mnie. Broń się, szczeniaku! – Gwałtownie na mnie natarł.
Poturlaliśmy się wszyscy trzej po trawie w udawanej walce.




[1] Opowieść Gwidona oparta jest na motywach baśni Eleanor Farjeon „The King's Barn” ze zbioru Martin Pippin in the Apple Orchard. Wydanie pierwsze: Philadelphia and New York: J. B. Lippincott Company, 1921. Wersja elektroniczna: http://www.gutenberg.org/catalog/world/readfile?fk_files=1447705

2 komentarze: