– Dziś nie będziemy rozmawiać o demonstracjach i
polityce, a tym bardziej nie o Czterech Pancernych i trotylu – zawyrokował
święty Edgar. – Jest wigilia dnia świętego Marcina i będziemy jedli gęś.
Bynajmniej nie zieloną, tylko brązowiutką, kruchutką...
– Z pieczonymi jabłuszkami i czerwoną kapustką... –
rozmarzył się Ian.
– I z ładnie przyrrrumienionymi karrrtofelkami... – dodał
równie rozmarzony komtur Ulf.
– Do gęsi najlepiej pasuje dojrzała rioja... Panie
Stasiu, ma pan rioję z Campo Viejo, z roku 1788? To był dobry rocznik,
przedrewolucyjny – pan Feliks też okazał entuzjazm.
– Kochani – święty Edgar znów zabrał głos – wszystkie te
szczegóły są niezmiernie istotne, ale należy zadbać również o wymiar duchowy.
– Właśnie – przytaknął Aslak. – Mógłby nam ksiądz
przypomnieć żywot świętego Marcina?
– Tak, koniecznie! – zabrzmiało nieskoordynowanym chórem.
– Cóż, moi drodzy – zaczął święty – we wczesnej młodości
święty Marcin przypominał Marka Winicjusza z Quo Vadis. Rzymski patrycjusz, syn trybuna, imię nawiązujące do
boga wojny Marsa. Rozumiecie, Marcus,
Martius, Martinus... po prostu różne
formy derywacyjne. Dzięki stanowisku ojca Martinus wkrótce został oficerem. Podobno
był bardzo przystojny...
– Coś dla Bazila – mruknął prawie niedosłyszalnie biskup
Roland.
– Źródła milczą na temat przyczyn przejścia świętego Marcina
na chrześcijaństwo – kontynuował święty Edgar. – Nie doszukałem się wzmianek o
żadnej Ligii. Na moment przełomowy w jego życiu wygląda epizod wspominany w
wielu legendach. Otóż Martinus spotkał pewnego razu na drodze drżącego z zimna
biedaka i – ujęty współczuciem – oddał mu połowę swojego płaszcza.
– Jak to, połowę? – zdziwił się hrabia Filip.
– Przeciął swój płaszcz na pół – wyjaśnił święty.
– Toż to idiotyzm – stwierdził pan Feliks. – Czemu święty
Marcin nie dał temu menelowi pieniędzy, zamiast ubranie sobie psuć?
– Bo menel by sobie płaszcza nie kupił, tylko forsę przepił
– zauważył Ian.
– Ja też się nad tym zastanawiałem, proszę księdza –
dodał Aslak. – Przecież w ten sposób płaszcz został zniszczony, oni obaj na
pewno zmarzli do szpiku kości, i żadna z tego dla nikogo korzyść nie wynikła.
Mogliby obaj okryć się tym samym płaszczem, przytulić się do siebie, cieplej by
im było...
– Aslak, zachowaj dla siebie te swoje fantazje! Ksiądz i
menel pod jednym płaszczem, i jeszcze jakieś przytulania! Wiesz, jak by to
komentowano?! – zgromił przyjaciela komtur. Był lekko sfrustrowany faktem, że w
jego wypowiedzi nie znalazło się ani jedno „rrrr”.
– Aslak nawiązuje do wizerrrrunku świętego Marrrcina
pędzla El Grrreco – zawarczał przez zęby Edzio de Saint-Pierre. – Popatrzcie
– kliknął na „Google Image”.
– Panowie, dosyć tych kontrowersji – zainterweniował pan
Staszek, podając gęś z dodatkami. – Dajcie księdzu skończyć opowiadanie...
– Będę się streszczał – obiecał święty Edgar. – Kiedy
chrześcijaństwo zaczęło zwyciężać w powoli upadającym Imperium Romanum, zaczęto się rozglądać za celebrytami, którzy
nadawaliby się na... no, przynajmniej na nowych celebrytów. Święty Marcin
znalazł się na tej liście. Dowiedział się o tym, uciekł – bo już wiedział, czym
ta polityka pachnie – i, jak powiada legenda, udał się do małego mająteczku na
wsi i ukrył się między gęsiami. Ale gęsi zaczęły gęgać, tym sposobem znaleziono
świętego Marcina i uczyniono go biskupem. Stąd się wzięło semantyczne i
pragmatyczne połączenie dnia świętego Marcina z gęsiami. On był pierwszym
dygnitarzem wybranym przez ptactwo domowe; nie chciałbym używać stereotypowego
terminu „ptasie móżdżki”.
– Ja jednego nie rozumiem – powiedział nieśmiało Richard. –
Jak dorosły człowiek, i to ksiądz, zatem ubrany w czarną sutannę, mógł myśleć,
że go nie zauważą między gęsiami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz